Biała się skaleczyła, siedzi więc z zaleceniem ograniczenia ruchu w małej zagrodzie z domkiem dla kóz, czyli stajence wolnowybiegowej. Czyli powinno być jakoby łatwiej, bo czynnik łapanki (vel catching game) odpada. Położę tu jednaj nacisk na słówko jakoby... ;-)
Drzwi stajenki otwarte, w drzwiach zasłony fajnie zacieniające i częściowo chroniące przed owadami (owady w tym roku ekstremalne; obecnie atakują jusznice). Biała stoi w środku i lustruje otoczenie. I pięknie. Tyle, że stajenka stała się jej bastionem, którego broni zawzięcie, strzelając bardzo groźne miny. Uszy płasko, bardzo płasko, jeszcze bardziej płasko niż przy pierwszym naszym spotkaniu...
...mogłam oczywiście wkroczyć śmiało do stajenki i kantar założyć. Koń przecież obyty*, eks-sportowy, więc obsługa przez człowieka mu niestraszna...
Wybrałam jednak metodę przybliżania & oddalania. Z dwóch (co najmniej) powodów:
- po pierwsze: celem mojej z białą interakcji ma być wywrócenie jej, bardzo niepochlebnego, światopoglądu na temat ludzi. Wywrócenia do góry nogami ;-) Więc nijak ma się tu podejście na chama i kupą mości panowie; ostatecznie to jej teren a nie mój, więc ma prawo być niezadowolona, gdy go ktoś obcesowo, nie pytając o pozwolenie, narusza.
- po drugie: stajenka-bastion na tyle mała, że gdyby biała postanowiła zaatakować, nie bardzo miałabym miejsce na wykonanie jakiegokolwiek manewru.
* przepraszam, nie mogłam sobie darować tej drobnej kąśliwości. To a propos malutkiej przepychanki słownej na faceebooku w temacie białej ;-) Obycie tym się objawia, że owszem, przy koniu wszystko da się zrobić, tyle, że koń - póki co - żadnej z tych czynności nie akceptuje...
Na zewnątrz kilkanaście minut stacjonarnych ćwiczeń, po jednym kroczku na każdą stronę: odangażowanie zadu, przestawianie przodu, cofanie - wszystko od sugestii. Biała bardzo wysubtelniała w reakcjach, muszę przyznać, w stosunku do naszych dwóch poprzednich sesji. Reagowała na niskie fazy; raz tylko doszło do lekkiego kontaktu z szyją, gdy nie chciała przestawić przodu, co przyjęła spokojnie i bez paniki ustępując.
Mając jako-taką bazę, przeszłam do meritum.
Najpierw odwrażliwianie na tubo-strzykawkę. Manewrów oporowych ze strony konia bardzo mało; drapanie szyi, głowy, okolic oczu czy pyska - bez sprzeciwu. Ale podanie tuby do powąchania wywołało mega-ożywienie. W porównaniu jednak z niegdysiejszymi reakcjami Siwej, było to wielkie nic ;-)
Zanim odrobaczanie, pobawiłam się chwilę z pyskiem (friendly z wargami, kącikami ust i płytkim wnętrzem). Tak spiętego końskiego pyska i sztywnych warg jeszcze nie spotkałam... A co ciekawe: taka reakcja występuje tylko przy kontakcie pyska z ręką; kontakt z tubo-strzykawką został przyjęty bez nadwrazliwości. Dość szybko poczyniłyśmy jednak z ręką pewne postępy, ale sporo pracy przed nami...
Samo odrobaczanie natomiast - bezproblemowe. Żadnego międlenia, sprzeciwiania się, czy próby wyplucia wstrzyku.
Na koniec jeszcze diagnostyczne podnoszenie przednich nóg, celem sprawdzenia reakcji oraz oceny stanu kopyt od spodu (bo, że z zewnątrz fatalne, to widać z baaardzo daleka...) Nogi podały się właściwie same. Widać, że koń wyszkolony ;-)
A z ciekawostek: biała od czasu do czasu próbuje wykorzystać przeciwko człowiekowi sztuczkę z zadzieraniem głowy. Ponieważ nie jest, jak to arab, zbyt wysoka, nie robi to na mnie dużego wrażenia ;-) Wrażenie zrobiło na mnie natomiast to, że przytrzymywana w górze (bardziej w górze niż w górze) nic z sobie z tego nie robi; po prostu stoi i głowę bardziej w górze trzyma. Ja wiem, że nic nie trwa dłużej, niż 2 dni, no ale ile można! Aż mnie prawie skurcz złapał ;-)))
I tak sobie pomyślałam: kurka, a że może to nie jest wcale dla niej niewygoda?? ;-)
A może ona jest tak bardzo dobrze wyszkolona, że wszystko zniesie..??? ;-)
No. Mam o czym myśleć aż do następnego razu :-)
A foty obrazujące - niebawem. Bo są, tyle, że znów w aparacie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz