Na początek 2 niefarty:
niefart pierwszy - rozchorował się nasz fotograf, więc zdjęć z pierwszego spotkania z arabką nie będzie :-((
niefart drugi - jak tylko wysiadłysmy z Bebo-Gośką z pociągu na stacji docelowej (czyli arabskiej ;-), zaczął lać deszcz. Dokładnie tak: nie padać, ale lać. Sesja z arabką stanęła więc pod dużym znakiem zapytania. I stała tak, z tym dużym znakiem zapytania, dopóki nie dotarłyśmy do miejsca pobytu wzmiankowanej arabki. Tutaj mnie poniosło (Bebo chyba też, bo sterczała w deszczu nie bacząc na okoliczności ;-), przywdziałam gumnioki-sztyblety, wytargałam pomoce naukowe (kantarek, lina, kantar) i wygramoliłam się z samochodu w deszcz.
Z mety oblazły nas zwięrzeta. Stadem. Psy i falabelki (klaczka i wałaszek). Arabka zerkała, strzygąc w pobliżu trawnik, ale nie podchodziła.
Z falabelkami trzeba było stoczyć potyczkę pt. nie, kantarek i lina nie dla Ciebie, Mały (któreś Małe - nie odróżniam, bo podobne - wsadzało nos w sznurki, podgryzało klasyczny kantar, skubało mnie za odzienie, asystowało i łaziło krok-w-krok uśmiechając się pogodnie i miłośnie. Tylko takie konie mieć, to by była bajka :-)
Z arabką sesja około-godzinna. W ulewnym deszczu ;-)
Cel: zdiagnozować przypadłość, założyć kantar.
Dodatkowo, jeśli się uda założyć kantar: podstawowe ćwiczenia na linie - w zależności od rozwoju sytuacji.
Teren operacyjny: duuuży ogrodo-las wokół domu (z hektar albo i więcej przestrzeni).
Zastosowana metoda: natarcie & odwrót, czyli wariacje na temat metody Monty Robertsa okraszonej parellistycznymi naleciałościami ;-)
...wyciągniętą rękę arabka powąchała z płasko (bardzo płasko) położonymi uszami, po czym majestatycznie odpłynęła skubiąc trawę. Bez pośpiechu i na pełnym luzie. W oddalające się dupsko oberwała lekki pac sznurkowym kantarkiem. Pac był lekki, bo nie zamierzałam wprawić arabki w szybszy ruch, bacząc iż arab to wytrzymała cholera i jak zacznie latać, to będę se ją ganiać - pardon - do usranej śmierci a czasu za dużo nie miałam ;-) Pac miał na celu wyrządzić upierdliwość za jawną olewkę mojej osoby oraz unaocznić, z kim mamy do czynienia. Arabka odkłusowała nieśpiesznie parę kroków, po czym powróciła do spokojnego skubania trawy*. Od kolejnego powtórzenia paca otrzymałam ucho na moją osobę (w czasie oddalania się i skubania trawy, bo biała** konsekwentnie powtarzała tę sekwencję zachowań) a po kolejnym - pierwsze żucie. Potem żucie było co-i-raz.
Po paru minutach nacierania & wycofywania się nastapił pierwszy mały przełom: arabka spojrzała na mnie z uwagą, uszy - do tej pory płasko położone - stanęły na sztorc i wycelowały się centralnie w moją osobę. Wycofałam się, chwilę się sobie poprzypatrywałyśmy, po czym biała powróciła do powtarzania wzmiankowanej wcześniej sekwencji zachowań. Coś jednak się zmieniło, bo coraz częściej pozwalała do siebie podejść i wąchała podsuwaną jej pod nos rękę (uszy nadal płasko, ale momentami jakby nieco mniej płasko). Dotknąć się do czoła nie pozwalała, nie pozwalała też, bym znajdowała się blisko łopatki - wolała mieć mnie bardziej na wprost.
* Uff, kolejne Siwe to to nie będzie. Oryginalne Siwe byłoby już w sąsiednim powiecie ;-) Wstępna, bardzo wstępna diagnoza arabska: lewopółkulowy introwertyk z temperamentem.
** Biała, bo siwa, ale bardziej siwa od Siwej ;-)
Wbrew moim wcześniejszym obawom nie było prowadzania się po całym wielkim terenie posiadłości; arabka konsekwentnie powtarzała schemat kręcenia się na dość małej przestrzeni a jak słusznie zauważyła potem Bebo-Gośka, po pacu, nie wiała gdzie bądź, lecz odwędrowywała w kierunku innych ludzi. Być może rolę niebagatelną odgrywały falabelki, które zawsze przy człowiekach, więc i biała kierowała się tam, gdzie stado.
Paprałyśmy się tak w błocie przez jakiś czas (spodnie mokre do kolan ;-) bez większych postępów, zaczęłam więc eksperymentować z energią własną oraz paca (szybciej, bardziej, mocniej). Raz dostałam ze 2 foule galopu, zaczęło się też trzepanie i fidrygalenie głową - takie hucowe*** (ni to fun, ni to foch).
*** Huc - przypominam - jest lewopółkulowym introwertykiem ;-)
W końcu zapadła decyzja, że trzeba by arabkę na jakiś mniejszy teren, żebym mogła być bardziej upierdliwa i dosadniej wpływać na arabskie przestawianie nóg (lub ich nieruchomość)... Wybór padł na warzywniak (nieobsadzony ;-) wielkością przypominający mały okrągły wybieg, tyle, że w kształcie około-kwadratowym.
Zaczęło się 3-osobowe polowanie (obecny właściciel, Bebo i ja), czyli próba osaczenia i skierowania białej do zagrody. Biała dość szybko połapała sie, w czym rzecz i postanowiła nam nieco polowanie utrudnić. Ale nie jakoś przesadnie. Raz odbiegła kawałeczek galopem, raz zaprezentowała bukiet zachowań arabskich (ogon na plecy, szyjka w łuczek, chrapy rozdęte, pochrumkujące) a tak poza tym przypatrywała sie dość uważnie, co robimy. Trawę oczywiście jeść przestała :-) W końcu do akcji wkroczył któryś Mały falabelek i ruszył stępem do warzywniaka (paczta, frajery, jak to się robi fachowo ;-) a arabka powędrowała za nim.
W warzywniaku poszło dość szybko; najpierw wprawiłam arabkę w ruch kłusem po obwodzie, dość często nakazując jej zmianę kierunku. Sprawę nieco komplikował fakt, że razem z arabką polecenia wykonywał Mały falabelek, plączący się pod nogami (a to moimi, a to arabskimi ;-) Arabce też się to chyba średnio podobało, bo co i raz się szczurzyła i poganiała Małego.
Potem dodałam zatrzymania. Kilka razy podchodziłam, dawałam rękę do powąchania i odchodziłam. W końcu biała pozwoliła mi stanąć na wysokości łopatki (uszy, które wcześniej były już pół-płaskie, znowu płasko przyległy do głowy). Zaczęłam ją drapać po szyi, grzywie, grzbiecie, pod brzuchem. Dość szybko znalazłyśmy itchy spot (połączenie szyi i klatki piersiowej - strupki po owadzich ugryzieniach). Uszy od razu poszły na sztorc, mina złagodniała, zaczęły się minimalne zaczątki ruchów wargami z cyklu błogostan.
Zaczęłam masować arabkę zwiniętą liną i kantarkiem, co nie zrobiło na niej większego wrażenia. Pozwoliła sobie przełożyć kantarek najpierw przez szyję a po chwili całkowicie założyć (przy wkładaniu nosa w sznurki chwilę je obwąchiwała). Od momentu wzięcia na linę, biała stała normalnym, oswojonym koniem. Z uszami do góry, grzecznie szła za mną i zatrzymywała się, gdy ja stawałam.
Ze stricte parellizmów:
- zaczęłam od sprawdzenia cofania od falującej linki (jojo; dość oczywiste przy koniach o skłonnościach do dominacji ;-) Nie umiała, ale bardzo szybko przyswoiła cofanie na fazę około 3. Przywołanie za to na samo pochylenie się, uśmiech i czesanie liny :-)
- potem ruch po kole (zmodyfikowane okrążanie; obracałam się razem z białą). W lewo - idealnie: poszła na pokazania kierunku liną i cmok jako 2. fazę; w prawo - mały, bardzo mały opór (zdaje się, że mamy gorszą stronę ;-) Zmiana kierunku na kole - bardzo ładnie. Pewnie była kiedyś lonżowana ;-)
- kolejna sprawa - opuszczanie głowy od nacisku kantarka (jeż na potylicy). O, tu mamy zapierającego się osła dardanelskiego, czyli poletko do naukowego popisu ;-) Przy okazji węszę talent do odsadzania się, choć do tego oczywiście nie doszło. Ale tendencję widać, jak byk ;-)
Potem było zakładanie kantara klasycznego - na kantarek sznurkowy. No i tu się nie popisałam, bo tak się odzwyczaiłam od używania tego typu osprzętu, że nijak nie mogłam z tym kantarem dojść do ładu ;-) Żeby jeszcze był brudny... (bo to kantar Siwki - błękitny we wzorek indiański ) Ale wzięłam ci go ja i wyprałam, więc obie strony czyste, a przy suszeniu tak nim kręciłam i obracałam, że jak wysechł, straciłam orientację, która strona prawa a która lewa ;-) A prawo- i lewo-stronność są dość istotne, jeśli o zapinanie idzie ;-) Wyszło to jednakowoż, summa summarum, na dobre, bo z zakładania kantara zrobiło się przybliżanie & oddalanie i przy okazji wstępne odczulanie uszu, które są przez białą bardzo chronione (o, tu to będzie dopiero praca u podstaw...!)
Przekazałam potem linę Bebo-Gośce, żeby się do arabki przymierzyła. No bo w sumie taki był chitry plan, że arabka dla Gośki będzie**** Gdy tylko Bebo podeszło, arabka momentalnie położyła uszy na płask (oho, kolejny siwy koń dla jednego człowieka ;-) ale na tym poprzestała i zaraz grzecznie Gośki polecenia wykonywała (polegające głównie na prowadzaniu się i zatrzymywaniu na WHOA!)
Na koniec - Bebo stała koło arabki i obgadywałyśmy sytuację - biała zaprezentowała mega-ziewanie, wywracanie oczami i ogólne sflaczenie (z uszami do przodu ;-) A po zdjęciu kantara energicznie powędrowała do podanej w warzywniaku kupki siana konsumowanej przez Małe falabelki.
...i to by było właściwie na tyle...
**** no właśnie... Jakby to powiedzieć... bo zaproponowałam Gośce, że arabkę wezmę sobie ja, a jej oddam... Siwe (zdrajca, zdrajca, po trzykroć zdrajca!!!!!!!) Gośka jednakowoż podniosła straszliwy wrzask (WIEDZIAŁAM, że to powiesz... WIEDZIAŁAM...!!!) i wręcz zapowiedziała, że arabkę to ona sama chce sobie robić a nie żebym JA ją po swojemu... Więc nie wiem, jak to będzie z arabską sesją treningową nr 2... Czy mi Gośka POZWOLI... ;-)))
Próbuję wprawdzie negocjować, żeby Gośka przejęła arabkę na Gawłowie a póki co, ja ją trochę ogarnę, załaduję do przyczepy i przywiozę... Ale nie wiem, co z tego będzie... Mogę wprawdzie, w ramach niewygody, przykręcić kurek z kieszonkowym i Bebo (pewnie) od razu zmięknie, ale jak przy okazji runie mój misterny chitry plan i Bebo przestanie na wioskę przyjeżdżać...?
Skąd ja potem wezmę tanią, jurną i młodą, siłę roboczą????? ;-)
7 komentarzy:
A jak poznać czy lewopółkulowa czy prawo?..Moja klaczka (Shetland) jak nie w humorze, z kładzeniem uszu zabiera się do gryzienia..i nie odbiega, tylko obraca się tyłkiem do kopania..i co robić? :)
Można wypełnić tzw. wykres koniobowości (dostępny na stronie parellistow - SPNH). Ale z opisu wynika, że mały typek jest lewopółkulowcem - pewny siebie, niebojaźliwy i nie darzący człowieka zbytnim szacunkiem... Osobiście na początek zastosowałabym metodę wygody-niewygody w wersji: "jesteś niemiła - jestem niemiły" i za każdą niefajnna reakcję kazała np.trochę pobiegać (dłużej niżby chciała). Zasada: kto kogo wprawia w ruch, ten jest liderem w stadzie. U Was najwyraźniej szwankuje przywództwo - mała próbuje Tobą rządzić ;-)
Tzn. z tego co wiem za młodu była w ośrodku Caritasu, i tam dzieciaki na pewno ją zamęczały, to się nauczyła bronić ;)..i pewnie była bita, bo nawet ma złamanego jednego przedniego zęba..O właśnie w ruch, dziś zabrałem na 2 godzinny spacer na kantarku 'Old Rope Halter', bo ona lubi często wyrywać do przodu, trzeba ją powstrzymywać :)..i mogła się popaść po drodze tam gdzie pozwalałem..i tak to w miarę normalnie idzie wszystko..za to zauważyłem, że boi się wejść do wody, omija kałuże bokiem, żeby przejść po kałuży to zapiera się cała :D..trzeba będzie spróbować przyzwyczaić, bo tak to przez rzeczkę nie przejdzie nawet..a towarzyszy nam też młody gierek, idzie sobie luzem koło nas ;)..on to nawet nie wie co to złośliwe kopanie, gryzienie, i inne fochy, tylko zaczepia czasem pyskiem, jak Wasze Falabelle, wszystko musi spróbować, czy się nadaje do jedzenia :D
młody ogierek*
No tak... Dzieci najpiekniej "psują" konie ;-) U nas hucuł dzieci nie trawi (chodził u nas weekendowo pod siodłem, jako nauczyciel). Dość szybko zorientował się, że dziećmi można kręcić, jak się chce i teraz pozamiatane - jazdy sie skończyły, bo się niemiły w obejściu zrobił dla milusińskich - zresztą gdzies tam na blogu opisałam ;-) Ale pode mną, czy innym zaawansowanym, chodzi jak złoto i ani focha nie strzeli :-) No dobra, czasem próbuje (za zaszadzie: a może tym razem ja trochę porządzę, hę... ;-)))
Konie są fajne :-)))
No właśnie, u niej też jest to czasami..przez miesiąc w ogóle zapomniałem, że ma jakieś narowy, była potulna na wszystko, na podchodzenie, głaskanie, czesanie..dopiero jak 3 dni temu postanowiłem spiłować jej kopyta na polu..pierwsze 3 kopyta poszły spokojniutko, bezproblemowo, dopiero w połowie czwartego, tylnego zaczęły się fochy, kopanie, gryzienie..ledwo mi się udało dokończyć..od wczoraj już nie próbuje straszyć ;)..ale w pamięci mam zakodowaną taką ewentualność :)..najgorzej to koniowi pokazać strach, a dzieciaki głównie tak reagują :D
Dokładnie tak :-) Nie można okazywać strachu, ani się cofać, gdy koń "straszy". Zwłaszcza taki lewopółkulowy, pewny siebie. Z szetlandem/kucem dość łatwo "udawać" odwagę, bo mały ;-) Z drugiej strony konia niełatwo oszukać ;-)))
Ja przy werkowaniu, jak koń zaczyna strzelac fochy, przerywam werkowanie i ćwiczę chwilę z ziemi na linie - z reguły energicznie poruszać się każę... Szybko koń dochodzi do wniosku, że już lepiej stać spokojnie i nogę w górze trzymać niż latać i sapać ;-)
Prześlij komentarz