Wczoraj kolejna sesja treningowo-terapeutyczna z białą. Tym razem jest masa fot, tyle że, póki co, w aparacie. A aparat chwilowo niedostępny ;-)
Warunki pogodowe diametralnie różne od zeszło-sobotnich: upał i kupa much. Konie też w nieco innej lokalizacji niż poprzednio; bardziej za domem, bliżej lasu. No i sprzęt inny: różowy nowiutki kantarek i takaż lina (różowiutka), które były dedykowane dla Siwki i wisiały sobie przy łóżeczku Kazika, nowiutkie i pachnące ;-)
...na początku zapowiadało się z arabką na dłuższe ganianki. Był wyższy poziom białej energii, bardziej buńczuczne zachowania. Była nawet próba zastraszenia mojej osoby polegająca na usiłowaniu wspięcia się tuż przed moim nosem. Oczywiście z płasko położonymi uszami, bo to zachowanie mamy nad wyraz utrwalone ;-) Usiłowaniu, bo ledwo przednie kopyta oderwały się od ziemi, nastąpiła natychmiastowa ostra reprymenda z mojej strony i energiczne odegnanie białej. Biała momentalnie wróciła na ziemię (dosłownie ;-) Zwiała galopem wywijając głową. Zwianie polegało na odbiegnięciu 3 foule, po czym biała zatoczyła łuk spokojnym klusem, stanęła nieopodal, w brzozowym zagajniku i bystrze na mnie spojrzała.
...za 5 minut miałyśmy założony kantarek i arabkę z błogą miną, bo zdejmowałam z niej całe stada much i meszek :-) Tym razem obyło się bez zaganiania do małej zagrody ;-)
Z mojej strony to by było właściwie tyle, bo zaraz przylazła Gośka i musiałam jej oddać linę z białą na końcu, no bo to jej koń przecież ;-) Robiłam więc za trenera i mówiłam, co i jak, bo dziecię trochę odwykłe od koni a już tym bardziej od takich przypadków, które mogą zrobić człowiekowi kuku ;-)
...było zdjęcie kantara i ponowne polowanie na białą, tym razem przez Gośkę, było też friendly na wolności, polegające na podchodzeniu-odchodzeniu, które białej nastręcza sporo trudności, bo widać, że ludziom nie ufa (to kładzenie uszu to raczej forma strachliwej profilaktyki, niż wyraz agresji - tak to widzę). Było też eksperymentowanie z energią. Sesja na wolności zwieńczona potężnym ziewaniem :-)
Potem było sterczenie z drzemiącą na słońcu białą i odwrażliwianie głowy i uszu, na wolności - w moim wykonaniu, bo Bebo zobaczyło kota i poszło się do niego migdalić (Bebo jest straszliwa kociara ;-). Więc skorzystałam z okazji i po swojemu zajęłam się arabką ;-)
...w ogóle widać spory progres, mimo jednej tylko sesji. Głowa i uszy całkiem nieźle oswojone, jak na to, co było poprzednio (głowa bardziej oswojona niż uszy ;-)
Biała zaczyna się nam coraz bardziej podobać, bystra jest jak diabli i - póki co - nie jest grzeczna i sflaczała, jak nasze cudaki. Czyli w końcu coś się, panie, dzieje ;-)))
...mimo to na Gawłowie nasze konie, pędzące ku nam na najlżejszą sugestię, wydały się nam aniołami. Nawet dzikie Siwe ;-)
A jak już przy Gawłowie jesteśmy... Jak light-motif powraca temat końskich ogrodzeń.
Nawet te zrobione na podwójnie konie sforsowały... Stado chodzi teraz razem (wszystkie 4 sztuki), bo nie zrobiliśmy po zimie kompletnych ogrodzeń, tylko pozostawiliśmy gdzie-nie-gdzie luki, żeby konie mogły bardziej kluczyć, wywijać i padock-paradisować. Nie da się więc stada podzielić i psujców-grubych-wałachów zamknąć na zastodolu... A że to robota psujców - to psujcowanie ogrodzeń - to rzecz pewna: na naszych z Bebo oczach psujec-gruby-wałach Huc przeleciał 2 tygodnie temu po taśmie (bo prąd nie doszedł ;-) i ją zerwał, mimo, że 3 m. dalej miał 5-metrową wyrwę w ogrodzeniu (uczynioną zapewne tą samą techniką hajda na dziada ;-)
Zapadła więc klamka i wracamy do solidnych drewnianych żerdzi (które się ostały całą stertą, bo tylko słupki nośne drewniane popadały). Będziemy jednak te żerdzie montować na słupkach betonowych metodyką: słupek, żerdź i ze 2 rzędy prądu, najchętniej drucianego (albo i więcej tego prądu, jak mnie fantazja i pracowitość poniesie ;-)
No bo nijak arabkę do nas przywieźć, jak towarzystwo razem chodzi i nie bardzo można je rozdzielić...
Na początek trzeba ją będzie (arabkę) z jednym koniem zaprzyjaźnić, a dopiero potem całe stado łączyć... Ciekawe, co na to Siwa powie... Samicy to u nas jeszcze nie było, same wałachy tylko się plątały... Może się Siwej samicza konkurencja nie spodobać... Zwłaszcza, że biała jest dość przystojna... ;-)
A poniżej Gośka z Małymi. Trudno cokolwiek zrobić bez ich uczestnictwa. Niezwykle partycypująca odmiana konia - całkiem jak nasz Fisio ;-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
niedziela, 19 maja 2013
niedziela, 12 maja 2013
Arabka - spotkanie nr 1
Na początek 2 niefarty:
niefart pierwszy - rozchorował się nasz fotograf, więc zdjęć z pierwszego spotkania z arabką nie będzie :-((
niefart drugi - jak tylko wysiadłysmy z Bebo-Gośką z pociągu na stacji docelowej (czyli arabskiej ;-), zaczął lać deszcz. Dokładnie tak: nie padać, ale lać. Sesja z arabką stanęła więc pod dużym znakiem zapytania. I stała tak, z tym dużym znakiem zapytania, dopóki nie dotarłyśmy do miejsca pobytu wzmiankowanej arabki. Tutaj mnie poniosło (Bebo chyba też, bo sterczała w deszczu nie bacząc na okoliczności ;-), przywdziałam gumnioki-sztyblety, wytargałam pomoce naukowe (kantarek, lina, kantar) i wygramoliłam się z samochodu w deszcz.
Z mety oblazły nas zwięrzeta. Stadem. Psy i falabelki (klaczka i wałaszek). Arabka zerkała, strzygąc w pobliżu trawnik, ale nie podchodziła.
Z falabelkami trzeba było stoczyć potyczkę pt. nie, kantarek i lina nie dla Ciebie, Mały (któreś Małe - nie odróżniam, bo podobne - wsadzało nos w sznurki, podgryzało klasyczny kantar, skubało mnie za odzienie, asystowało i łaziło krok-w-krok uśmiechając się pogodnie i miłośnie. Tylko takie konie mieć, to by była bajka :-)
Z arabką sesja około-godzinna. W ulewnym deszczu ;-)
Cel: zdiagnozować przypadłość, założyć kantar.
Dodatkowo, jeśli się uda założyć kantar: podstawowe ćwiczenia na linie - w zależności od rozwoju sytuacji.
Teren operacyjny: duuuży ogrodo-las wokół domu (z hektar albo i więcej przestrzeni).
Zastosowana metoda: natarcie & odwrót, czyli wariacje na temat metody Monty Robertsa okraszonej parellistycznymi naleciałościami ;-)
...wyciągniętą rękę arabka powąchała z płasko (bardzo płasko) położonymi uszami, po czym majestatycznie odpłynęła skubiąc trawę. Bez pośpiechu i na pełnym luzie. W oddalające się dupsko oberwała lekki pac sznurkowym kantarkiem. Pac był lekki, bo nie zamierzałam wprawić arabki w szybszy ruch, bacząc iż arab to wytrzymała cholera i jak zacznie latać, to będę se ją ganiać - pardon - do usranej śmierci a czasu za dużo nie miałam ;-) Pac miał na celu wyrządzić upierdliwość za jawną olewkę mojej osoby oraz unaocznić, z kim mamy do czynienia. Arabka odkłusowała nieśpiesznie parę kroków, po czym powróciła do spokojnego skubania trawy*. Od kolejnego powtórzenia paca otrzymałam ucho na moją osobę (w czasie oddalania się i skubania trawy, bo biała** konsekwentnie powtarzała tę sekwencję zachowań) a po kolejnym - pierwsze żucie. Potem żucie było co-i-raz.
Po paru minutach nacierania & wycofywania się nastapił pierwszy mały przełom: arabka spojrzała na mnie z uwagą, uszy - do tej pory płasko położone - stanęły na sztorc i wycelowały się centralnie w moją osobę. Wycofałam się, chwilę się sobie poprzypatrywałyśmy, po czym biała powróciła do powtarzania wzmiankowanej wcześniej sekwencji zachowań. Coś jednak się zmieniło, bo coraz częściej pozwalała do siebie podejść i wąchała podsuwaną jej pod nos rękę (uszy nadal płasko, ale momentami jakby nieco mniej płasko). Dotknąć się do czoła nie pozwalała, nie pozwalała też, bym znajdowała się blisko łopatki - wolała mieć mnie bardziej na wprost.
* Uff, kolejne Siwe to to nie będzie. Oryginalne Siwe byłoby już w sąsiednim powiecie ;-) Wstępna, bardzo wstępna diagnoza arabska: lewopółkulowy introwertyk z temperamentem.
** Biała, bo siwa, ale bardziej siwa od Siwej ;-)
Wbrew moim wcześniejszym obawom nie było prowadzania się po całym wielkim terenie posiadłości; arabka konsekwentnie powtarzała schemat kręcenia się na dość małej przestrzeni a jak słusznie zauważyła potem Bebo-Gośka, po pacu, nie wiała gdzie bądź, lecz odwędrowywała w kierunku innych ludzi. Być może rolę niebagatelną odgrywały falabelki, które zawsze przy człowiekach, więc i biała kierowała się tam, gdzie stado.
Paprałyśmy się tak w błocie przez jakiś czas (spodnie mokre do kolan ;-) bez większych postępów, zaczęłam więc eksperymentować z energią własną oraz paca (szybciej, bardziej, mocniej). Raz dostałam ze 2 foule galopu, zaczęło się też trzepanie i fidrygalenie głową - takie hucowe*** (ni to fun, ni to foch).
*** Huc - przypominam - jest lewopółkulowym introwertykiem ;-)
W końcu zapadła decyzja, że trzeba by arabkę na jakiś mniejszy teren, żebym mogła być bardziej upierdliwa i dosadniej wpływać na arabskie przestawianie nóg (lub ich nieruchomość)... Wybór padł na warzywniak (nieobsadzony ;-) wielkością przypominający mały okrągły wybieg, tyle, że w kształcie około-kwadratowym.
Zaczęło się 3-osobowe polowanie (obecny właściciel, Bebo i ja), czyli próba osaczenia i skierowania białej do zagrody. Biała dość szybko połapała sie, w czym rzecz i postanowiła nam nieco polowanie utrudnić. Ale nie jakoś przesadnie. Raz odbiegła kawałeczek galopem, raz zaprezentowała bukiet zachowań arabskich (ogon na plecy, szyjka w łuczek, chrapy rozdęte, pochrumkujące) a tak poza tym przypatrywała sie dość uważnie, co robimy. Trawę oczywiście jeść przestała :-) W końcu do akcji wkroczył któryś Mały falabelek i ruszył stępem do warzywniaka (paczta, frajery, jak to się robi fachowo ;-) a arabka powędrowała za nim.
W warzywniaku poszło dość szybko; najpierw wprawiłam arabkę w ruch kłusem po obwodzie, dość często nakazując jej zmianę kierunku. Sprawę nieco komplikował fakt, że razem z arabką polecenia wykonywał Mały falabelek, plączący się pod nogami (a to moimi, a to arabskimi ;-) Arabce też się to chyba średnio podobało, bo co i raz się szczurzyła i poganiała Małego.
Potem dodałam zatrzymania. Kilka razy podchodziłam, dawałam rękę do powąchania i odchodziłam. W końcu biała pozwoliła mi stanąć na wysokości łopatki (uszy, które wcześniej były już pół-płaskie, znowu płasko przyległy do głowy). Zaczęłam ją drapać po szyi, grzywie, grzbiecie, pod brzuchem. Dość szybko znalazłyśmy itchy spot (połączenie szyi i klatki piersiowej - strupki po owadzich ugryzieniach). Uszy od razu poszły na sztorc, mina złagodniała, zaczęły się minimalne zaczątki ruchów wargami z cyklu błogostan.
Zaczęłam masować arabkę zwiniętą liną i kantarkiem, co nie zrobiło na niej większego wrażenia. Pozwoliła sobie przełożyć kantarek najpierw przez szyję a po chwili całkowicie założyć (przy wkładaniu nosa w sznurki chwilę je obwąchiwała). Od momentu wzięcia na linę, biała stała normalnym, oswojonym koniem. Z uszami do góry, grzecznie szła za mną i zatrzymywała się, gdy ja stawałam.
Ze stricte parellizmów:
- zaczęłam od sprawdzenia cofania od falującej linki (jojo; dość oczywiste przy koniach o skłonnościach do dominacji ;-) Nie umiała, ale bardzo szybko przyswoiła cofanie na fazę około 3. Przywołanie za to na samo pochylenie się, uśmiech i czesanie liny :-)
- potem ruch po kole (zmodyfikowane okrążanie; obracałam się razem z białą). W lewo - idealnie: poszła na pokazania kierunku liną i cmok jako 2. fazę; w prawo - mały, bardzo mały opór (zdaje się, że mamy gorszą stronę ;-) Zmiana kierunku na kole - bardzo ładnie. Pewnie była kiedyś lonżowana ;-)
- kolejna sprawa - opuszczanie głowy od nacisku kantarka (jeż na potylicy). O, tu mamy zapierającego się osła dardanelskiego, czyli poletko do naukowego popisu ;-) Przy okazji węszę talent do odsadzania się, choć do tego oczywiście nie doszło. Ale tendencję widać, jak byk ;-)
Potem było zakładanie kantara klasycznego - na kantarek sznurkowy. No i tu się nie popisałam, bo tak się odzwyczaiłam od używania tego typu osprzętu, że nijak nie mogłam z tym kantarem dojść do ładu ;-) Żeby jeszcze był brudny... (bo to kantar Siwki - błękitny we wzorek indiański ) Ale wzięłam ci go ja i wyprałam, więc obie strony czyste, a przy suszeniu tak nim kręciłam i obracałam, że jak wysechł, straciłam orientację, która strona prawa a która lewa ;-) A prawo- i lewo-stronność są dość istotne, jeśli o zapinanie idzie ;-) Wyszło to jednakowoż, summa summarum, na dobre, bo z zakładania kantara zrobiło się przybliżanie & oddalanie i przy okazji wstępne odczulanie uszu, które są przez białą bardzo chronione (o, tu to będzie dopiero praca u podstaw...!)
Przekazałam potem linę Bebo-Gośce, żeby się do arabki przymierzyła. No bo w sumie taki był chitry plan, że arabka dla Gośki będzie**** Gdy tylko Bebo podeszło, arabka momentalnie położyła uszy na płask (oho, kolejny siwy koń dla jednego człowieka ;-) ale na tym poprzestała i zaraz grzecznie Gośki polecenia wykonywała (polegające głównie na prowadzaniu się i zatrzymywaniu na WHOA!)
Na koniec - Bebo stała koło arabki i obgadywałyśmy sytuację - biała zaprezentowała mega-ziewanie, wywracanie oczami i ogólne sflaczenie (z uszami do przodu ;-) A po zdjęciu kantara energicznie powędrowała do podanej w warzywniaku kupki siana konsumowanej przez Małe falabelki.
...i to by było właściwie na tyle...
**** no właśnie... Jakby to powiedzieć... bo zaproponowałam Gośce, że arabkę wezmę sobie ja, a jej oddam... Siwe (zdrajca, zdrajca, po trzykroć zdrajca!!!!!!!) Gośka jednakowoż podniosła straszliwy wrzask (WIEDZIAŁAM, że to powiesz... WIEDZIAŁAM...!!!) i wręcz zapowiedziała, że arabkę to ona sama chce sobie robić a nie żebym JA ją po swojemu... Więc nie wiem, jak to będzie z arabską sesją treningową nr 2... Czy mi Gośka POZWOLI... ;-)))
Próbuję wprawdzie negocjować, żeby Gośka przejęła arabkę na Gawłowie a póki co, ja ją trochę ogarnę, załaduję do przyczepy i przywiozę... Ale nie wiem, co z tego będzie... Mogę wprawdzie, w ramach niewygody, przykręcić kurek z kieszonkowym i Bebo (pewnie) od razu zmięknie, ale jak przy okazji runie mój misterny chitry plan i Bebo przestanie na wioskę przyjeżdżać...?
Skąd ja potem wezmę tanią, jurną i młodą, siłę roboczą????? ;-)
niefart pierwszy - rozchorował się nasz fotograf, więc zdjęć z pierwszego spotkania z arabką nie będzie :-((
niefart drugi - jak tylko wysiadłysmy z Bebo-Gośką z pociągu na stacji docelowej (czyli arabskiej ;-), zaczął lać deszcz. Dokładnie tak: nie padać, ale lać. Sesja z arabką stanęła więc pod dużym znakiem zapytania. I stała tak, z tym dużym znakiem zapytania, dopóki nie dotarłyśmy do miejsca pobytu wzmiankowanej arabki. Tutaj mnie poniosło (Bebo chyba też, bo sterczała w deszczu nie bacząc na okoliczności ;-), przywdziałam gumnioki-sztyblety, wytargałam pomoce naukowe (kantarek, lina, kantar) i wygramoliłam się z samochodu w deszcz.
Z mety oblazły nas zwięrzeta. Stadem. Psy i falabelki (klaczka i wałaszek). Arabka zerkała, strzygąc w pobliżu trawnik, ale nie podchodziła.
Z falabelkami trzeba było stoczyć potyczkę pt. nie, kantarek i lina nie dla Ciebie, Mały (któreś Małe - nie odróżniam, bo podobne - wsadzało nos w sznurki, podgryzało klasyczny kantar, skubało mnie za odzienie, asystowało i łaziło krok-w-krok uśmiechając się pogodnie i miłośnie. Tylko takie konie mieć, to by była bajka :-)
Z arabką sesja około-godzinna. W ulewnym deszczu ;-)
Cel: zdiagnozować przypadłość, założyć kantar.
Dodatkowo, jeśli się uda założyć kantar: podstawowe ćwiczenia na linie - w zależności od rozwoju sytuacji.
Teren operacyjny: duuuży ogrodo-las wokół domu (z hektar albo i więcej przestrzeni).
Zastosowana metoda: natarcie & odwrót, czyli wariacje na temat metody Monty Robertsa okraszonej parellistycznymi naleciałościami ;-)
...wyciągniętą rękę arabka powąchała z płasko (bardzo płasko) położonymi uszami, po czym majestatycznie odpłynęła skubiąc trawę. Bez pośpiechu i na pełnym luzie. W oddalające się dupsko oberwała lekki pac sznurkowym kantarkiem. Pac był lekki, bo nie zamierzałam wprawić arabki w szybszy ruch, bacząc iż arab to wytrzymała cholera i jak zacznie latać, to będę se ją ganiać - pardon - do usranej śmierci a czasu za dużo nie miałam ;-) Pac miał na celu wyrządzić upierdliwość za jawną olewkę mojej osoby oraz unaocznić, z kim mamy do czynienia. Arabka odkłusowała nieśpiesznie parę kroków, po czym powróciła do spokojnego skubania trawy*. Od kolejnego powtórzenia paca otrzymałam ucho na moją osobę (w czasie oddalania się i skubania trawy, bo biała** konsekwentnie powtarzała tę sekwencję zachowań) a po kolejnym - pierwsze żucie. Potem żucie było co-i-raz.
Po paru minutach nacierania & wycofywania się nastapił pierwszy mały przełom: arabka spojrzała na mnie z uwagą, uszy - do tej pory płasko położone - stanęły na sztorc i wycelowały się centralnie w moją osobę. Wycofałam się, chwilę się sobie poprzypatrywałyśmy, po czym biała powróciła do powtarzania wzmiankowanej wcześniej sekwencji zachowań. Coś jednak się zmieniło, bo coraz częściej pozwalała do siebie podejść i wąchała podsuwaną jej pod nos rękę (uszy nadal płasko, ale momentami jakby nieco mniej płasko). Dotknąć się do czoła nie pozwalała, nie pozwalała też, bym znajdowała się blisko łopatki - wolała mieć mnie bardziej na wprost.
* Uff, kolejne Siwe to to nie będzie. Oryginalne Siwe byłoby już w sąsiednim powiecie ;-) Wstępna, bardzo wstępna diagnoza arabska: lewopółkulowy introwertyk z temperamentem.
** Biała, bo siwa, ale bardziej siwa od Siwej ;-)
Wbrew moim wcześniejszym obawom nie było prowadzania się po całym wielkim terenie posiadłości; arabka konsekwentnie powtarzała schemat kręcenia się na dość małej przestrzeni a jak słusznie zauważyła potem Bebo-Gośka, po pacu, nie wiała gdzie bądź, lecz odwędrowywała w kierunku innych ludzi. Być może rolę niebagatelną odgrywały falabelki, które zawsze przy człowiekach, więc i biała kierowała się tam, gdzie stado.
Paprałyśmy się tak w błocie przez jakiś czas (spodnie mokre do kolan ;-) bez większych postępów, zaczęłam więc eksperymentować z energią własną oraz paca (szybciej, bardziej, mocniej). Raz dostałam ze 2 foule galopu, zaczęło się też trzepanie i fidrygalenie głową - takie hucowe*** (ni to fun, ni to foch).
*** Huc - przypominam - jest lewopółkulowym introwertykiem ;-)
W końcu zapadła decyzja, że trzeba by arabkę na jakiś mniejszy teren, żebym mogła być bardziej upierdliwa i dosadniej wpływać na arabskie przestawianie nóg (lub ich nieruchomość)... Wybór padł na warzywniak (nieobsadzony ;-) wielkością przypominający mały okrągły wybieg, tyle, że w kształcie około-kwadratowym.
Zaczęło się 3-osobowe polowanie (obecny właściciel, Bebo i ja), czyli próba osaczenia i skierowania białej do zagrody. Biała dość szybko połapała sie, w czym rzecz i postanowiła nam nieco polowanie utrudnić. Ale nie jakoś przesadnie. Raz odbiegła kawałeczek galopem, raz zaprezentowała bukiet zachowań arabskich (ogon na plecy, szyjka w łuczek, chrapy rozdęte, pochrumkujące) a tak poza tym przypatrywała sie dość uważnie, co robimy. Trawę oczywiście jeść przestała :-) W końcu do akcji wkroczył któryś Mały falabelek i ruszył stępem do warzywniaka (paczta, frajery, jak to się robi fachowo ;-) a arabka powędrowała za nim.
W warzywniaku poszło dość szybko; najpierw wprawiłam arabkę w ruch kłusem po obwodzie, dość często nakazując jej zmianę kierunku. Sprawę nieco komplikował fakt, że razem z arabką polecenia wykonywał Mały falabelek, plączący się pod nogami (a to moimi, a to arabskimi ;-) Arabce też się to chyba średnio podobało, bo co i raz się szczurzyła i poganiała Małego.
Potem dodałam zatrzymania. Kilka razy podchodziłam, dawałam rękę do powąchania i odchodziłam. W końcu biała pozwoliła mi stanąć na wysokości łopatki (uszy, które wcześniej były już pół-płaskie, znowu płasko przyległy do głowy). Zaczęłam ją drapać po szyi, grzywie, grzbiecie, pod brzuchem. Dość szybko znalazłyśmy itchy spot (połączenie szyi i klatki piersiowej - strupki po owadzich ugryzieniach). Uszy od razu poszły na sztorc, mina złagodniała, zaczęły się minimalne zaczątki ruchów wargami z cyklu błogostan.
Zaczęłam masować arabkę zwiniętą liną i kantarkiem, co nie zrobiło na niej większego wrażenia. Pozwoliła sobie przełożyć kantarek najpierw przez szyję a po chwili całkowicie założyć (przy wkładaniu nosa w sznurki chwilę je obwąchiwała). Od momentu wzięcia na linę, biała stała normalnym, oswojonym koniem. Z uszami do góry, grzecznie szła za mną i zatrzymywała się, gdy ja stawałam.
Ze stricte parellizmów:
- zaczęłam od sprawdzenia cofania od falującej linki (jojo; dość oczywiste przy koniach o skłonnościach do dominacji ;-) Nie umiała, ale bardzo szybko przyswoiła cofanie na fazę około 3. Przywołanie za to na samo pochylenie się, uśmiech i czesanie liny :-)
- potem ruch po kole (zmodyfikowane okrążanie; obracałam się razem z białą). W lewo - idealnie: poszła na pokazania kierunku liną i cmok jako 2. fazę; w prawo - mały, bardzo mały opór (zdaje się, że mamy gorszą stronę ;-) Zmiana kierunku na kole - bardzo ładnie. Pewnie była kiedyś lonżowana ;-)
- kolejna sprawa - opuszczanie głowy od nacisku kantarka (jeż na potylicy). O, tu mamy zapierającego się osła dardanelskiego, czyli poletko do naukowego popisu ;-) Przy okazji węszę talent do odsadzania się, choć do tego oczywiście nie doszło. Ale tendencję widać, jak byk ;-)
Potem było zakładanie kantara klasycznego - na kantarek sznurkowy. No i tu się nie popisałam, bo tak się odzwyczaiłam od używania tego typu osprzętu, że nijak nie mogłam z tym kantarem dojść do ładu ;-) Żeby jeszcze był brudny... (bo to kantar Siwki - błękitny we wzorek indiański ) Ale wzięłam ci go ja i wyprałam, więc obie strony czyste, a przy suszeniu tak nim kręciłam i obracałam, że jak wysechł, straciłam orientację, która strona prawa a która lewa ;-) A prawo- i lewo-stronność są dość istotne, jeśli o zapinanie idzie ;-) Wyszło to jednakowoż, summa summarum, na dobre, bo z zakładania kantara zrobiło się przybliżanie & oddalanie i przy okazji wstępne odczulanie uszu, które są przez białą bardzo chronione (o, tu to będzie dopiero praca u podstaw...!)
Przekazałam potem linę Bebo-Gośce, żeby się do arabki przymierzyła. No bo w sumie taki był chitry plan, że arabka dla Gośki będzie**** Gdy tylko Bebo podeszło, arabka momentalnie położyła uszy na płask (oho, kolejny siwy koń dla jednego człowieka ;-) ale na tym poprzestała i zaraz grzecznie Gośki polecenia wykonywała (polegające głównie na prowadzaniu się i zatrzymywaniu na WHOA!)
Na koniec - Bebo stała koło arabki i obgadywałyśmy sytuację - biała zaprezentowała mega-ziewanie, wywracanie oczami i ogólne sflaczenie (z uszami do przodu ;-) A po zdjęciu kantara energicznie powędrowała do podanej w warzywniaku kupki siana konsumowanej przez Małe falabelki.
...i to by było właściwie na tyle...
**** no właśnie... Jakby to powiedzieć... bo zaproponowałam Gośce, że arabkę wezmę sobie ja, a jej oddam... Siwe (zdrajca, zdrajca, po trzykroć zdrajca!!!!!!!) Gośka jednakowoż podniosła straszliwy wrzask (WIEDZIAŁAM, że to powiesz... WIEDZIAŁAM...!!!) i wręcz zapowiedziała, że arabkę to ona sama chce sobie robić a nie żebym JA ją po swojemu... Więc nie wiem, jak to będzie z arabską sesją treningową nr 2... Czy mi Gośka POZWOLI... ;-)))
Próbuję wprawdzie negocjować, żeby Gośka przejęła arabkę na Gawłowie a póki co, ja ją trochę ogarnę, załaduję do przyczepy i przywiozę... Ale nie wiem, co z tego będzie... Mogę wprawdzie, w ramach niewygody, przykręcić kurek z kieszonkowym i Bebo (pewnie) od razu zmięknie, ale jak przy okazji runie mój misterny chitry plan i Bebo przestanie na wioskę przyjeżdżać...?
Skąd ja potem wezmę tanią, jurną i młodą, siłę roboczą????? ;-)
niedziela, 5 maja 2013
Czwartek, sobota
Dwie mega-ekspresowe wizyty na wsi. Bez Kazika (babcia padnięta na twarz ;-)
Bilans:
- ogrodzenia po-zimowo zdewastowane - naprawione, zrobione na podwójnie, żeby kolesiostwu sodówa nie uderzyła do głów, że wiosna, więc hajda w teren ;-)
- konie odrobaczone - PARAMECTIN
- siodlarnia sprzątnięta, siodła nasmarowane, ale nie obyło sie bez złorzeczeń i karczemnych bluźnierstw pod mysim adresem - ponadgryzały mi delikatnie parę sprzętów!!!!!!
- konie na powrót oswojone z moją osobą - głównie Siwe, bo reszta stada generalnie ludzi miłuje i oswajania nie wymaga (zwłaszcza, że ludzie głównie przychodzą po to, by zadać siana ;-)
Siwe już nawet chrumka na mój widok i na wolności polecenia wykonuje a pamięta wszystkie nasze fidrygały ;-)
- wizyta u arabki-wariatki umówiona na najbliższą sobotę; przekładana już ze 3 razy, bo ciagle było coś pilniejszego do zrobienia...
A tak w ogóle to plan najchytrzejszy z chytrych obmyśliłam: podzieliłam skórę na niedźwiedziu, czyli podarowalam arabkę Bebo-Gośce. W sobotę jadę z nią jako konsultant, żeby zdiagnozować i ewentualnie podpowiedzieć strategię a tak poza tym się nie dotykam - Bebo uwielbia wyzwania (do tej pory były to wyzwania folblucie, teraz zaczną się arabskie ;-)
Oczywiście wszyscy już wiedzą, że Gośka dostała od mamy araba na 21. urodziny ;-)
A chytrość planu polega na tym, że Bebo najarane na arabkę już snuje plany, jak to się ją zrobi i czego to one razem nie dokonają. Na pierwszy rzut umyśliła szykować wariatkę do Western Pleasure. Zdaje się, że zapomniała, że kiedyś tam powróciła do klasyki ;-)
Nic to. Najważniejsze, że plany treningowe oznaczają, że będzie Bebo bywać na wsi regularnie ;-)
...jeszcze w kantarze, jeszcze nie w Gawłowie:
Bilans:
- ogrodzenia po-zimowo zdewastowane - naprawione, zrobione na podwójnie, żeby kolesiostwu sodówa nie uderzyła do głów, że wiosna, więc hajda w teren ;-)
- konie odrobaczone - PARAMECTIN
- siodlarnia sprzątnięta, siodła nasmarowane, ale nie obyło sie bez złorzeczeń i karczemnych bluźnierstw pod mysim adresem - ponadgryzały mi delikatnie parę sprzętów!!!!!!
- konie na powrót oswojone z moją osobą - głównie Siwe, bo reszta stada generalnie ludzi miłuje i oswajania nie wymaga (zwłaszcza, że ludzie głównie przychodzą po to, by zadać siana ;-)
Siwe już nawet chrumka na mój widok i na wolności polecenia wykonuje a pamięta wszystkie nasze fidrygały ;-)
- wizyta u arabki-wariatki umówiona na najbliższą sobotę; przekładana już ze 3 razy, bo ciagle było coś pilniejszego do zrobienia...
A tak w ogóle to plan najchytrzejszy z chytrych obmyśliłam: podzieliłam skórę na niedźwiedziu, czyli podarowalam arabkę Bebo-Gośce. W sobotę jadę z nią jako konsultant, żeby zdiagnozować i ewentualnie podpowiedzieć strategię a tak poza tym się nie dotykam - Bebo uwielbia wyzwania (do tej pory były to wyzwania folblucie, teraz zaczną się arabskie ;-)
Oczywiście wszyscy już wiedzą, że Gośka dostała od mamy araba na 21. urodziny ;-)
A chytrość planu polega na tym, że Bebo najarane na arabkę już snuje plany, jak to się ją zrobi i czego to one razem nie dokonają. Na pierwszy rzut umyśliła szykować wariatkę do Western Pleasure. Zdaje się, że zapomniała, że kiedyś tam powróciła do klasyki ;-)
Nic to. Najważniejsze, że plany treningowe oznaczają, że będzie Bebo bywać na wsi regularnie ;-)
...jeszcze w kantarze, jeszcze nie w Gawłowie:
Subskrybuj:
Posty (Atom)