Już przy czyszczeniu i siodłaniu matki w boksie zapaliła mi się czerwona lampka. Było kręcenie się i defensywne zachowania, gdy próbowałam czyścić strefy dalsze, czyli od połowy kłody po zad. Potem problemy przy dociąganiu popręgu... Nic to. Dałyśmy radę. Nie z takimi typami miało się do czynienia...
Kolejna czerwona lampka przy wsiadaniu. W myśl zasady: byle szybciej w siodło. Dobra, siedzę. Wyjeżdżamy za bramę. Tuż za bramą rozpoczyna się seria permanentnych pobryków w wykonaniu matki. Do wysiedzania. Więc siedzę. Pilnuję tylko, żeby przed sobą miała ogon czołowego (jadę jako druga) i tak docieramy do lasu (kilkaset metrów)...
W lesie ścieżki, wąsko, matka jakby się uspokaja. Jedziemy. W którymś momencie zerkam za siebie a ostatni koń ze 100 metrów za nami. Stoi głową w stronę stajni. Jeździec usiłuje. Usiłowanie polega na próbie odwrócenia konia i podążeniu naszym śladem. Stajemy, czekamy. Po chwili słyszymy odgłos żwawego chodu; usiłowanie udało się wcielić w czyn, koń pędzi galopem w naszą stronę. Mija nas po lewej. Zanim mrugnęłam, ułamek sekundy i matka zapala. Nawet nie zdążyłam przeorganizować swojej osoby w siodle, skrócić wodzy... Zauważyłam tylko, jak nagle przed nami wyrasta opasłe drzewo, matka uskakuje w lewo w celu jego ominięcia, mnie futrzana czapa spada na oczy (kasku oczywiście nie założyłam), tracę orientację i pozostaję na wcześniejszej trajektorii lotu, czyli na wprost i w owo opasłe drzewo przydzwaniam, rozstawszy się uprzednio z matką. Szczęście w nieszczęściu, przydzwaniam bokiem (od łokcia po biodro) a nie głową...
...leżę, przez 5 minut dyszę, nawet nie próbuję się podnosić. Zamroczenie bólem powoli mija, staję na nogi, podają mi wodze matki, którą udało się złapać... Ostatni koń, ten co matkę sprowokował do domniemanego wyścigu (matka była w treningu na Służewcu ;-), też pozbył się jeźdźca... Ino w krzaki a nie w drzewo, więc jeździec nieuszkodzony... Gorzej ze mną; co krok coś mi w biodrze przeskakuje, pyka. Że o bólu nie wspomnę.
Wracamy na własnych nogach. Wychodzimy z lasu, zaraz na początku otwartej przestrzeni wyrywa się pierwszy koń, wraca galopem do stajni. Potem wyrywa się mój... Ostatni utrzymany zostaje puszczony luzem, bo nie ma sensu toczyć walki z wierzgaczem...
To była moja ostatnia jazda klasyczna, tradycyjna, rekreacyjna... Zwał, jak zwał. Jednym słowem czułam, że coś wypada w tym jeździectwie zmienić...
luty 2005 - przed wypadkiem; przygotowania do wyjazdu (ja - skrajnie po prawej, w głębi; widać kawałek matki oraz kawałek mnie)
W jeździe przerwa parę miesięcy. Zresztą nie bardzo było na kim jeździć... No bo przecież nie na tych dzikusach... W międzyczasie poszukiwałam wyjścia z impasu. Dość szybko znalazłam... W ramach nowego zapisałam się na sportowy obóz jazdy konnej w stylu western... Wtedy western i natural wydawały mi się bardzo pokrewnymi dziedzinami...
Rancho Kozerki, 2005
Rancho Kozerki, 2005
Rancho Kozerki, 2005
Lipiec (obóz) zbliżał się wielkimi krokami, w programie 4 godziny jazdy konnej dziennie a ja odzwyczajona od siodła... Nijak te 4 godziny, dzień w dzień, wysiedzieć... Trzeba zacząć jeździć...
Stopniowo dzikusy trochę się przy obrządku zapoznało... Prezentowały się niezbyt pozytywnie; okazały się jednak nie tyle dzikusami, co nieco odwykłymi od pracy lewopółkulowcami... Z pominięciem, rzecz jasna, matki, która dla mnie wyglądała na lekko psychiczną i bynajmniej nie lewopółkulową... Więcej się do niej jeździecko nie dotknęłam ;-)
...zaczęłyśmy z Bebo-Gośką orkę na ugorze. Gośka pobierać zaczęła indywidualne lekcje z instruktorem, trochę się otrzaskała (wcześniej, w wakacje, jeździła ze mną stępo-kłusowe tereny na koniach kaszubskich), zaczęłyśmy jeździć we 2, potem dołączyła do nas Koleżanka Aśka od Morsa...
Najpierw klasycznie...
Gośka, wiosna 2005
Gośka, wiosna 2005
Gośka, wiosna 2005
Ja, jesień 2005
Konie okazały się na tyle bystre, że bez problemu chodziły w obu stylach :-)
Gośka, jesień 2005
Gośka, jesień 2005
Ja, jesień 2005
Ja, jesień 2005
Ja, jesień 2005
Ja, jesień 2005
Po jakimś czasie Bebo-Gośka upatrzyła sobie i umiłowała folbluta (ku mojej zgrozie, bo też po Służewcu) i powróciła, zdrajca, do klasyki... ;-)
Moje obawy okazały się jednak płonne; Gośka swoim umiłowaniem rozpuściła folblucicę do granic przyzwoitości, ale i zmieniła w mamałygę, co widać na poniższym zdjęciach ;-) Stosowała przy tym własną, zmodyfikowaną wersję naturala: cackanie się i zero presji :-) Rządził wprawdzie koń, ale krzywdy jej nie robił, bo Bebo-Goskę lubił :-)
lato, 2006
lato, 2006
lato, 2006
lato, 2006
Mnie zamiłowanie do westernu pozostało do dziś. Pozbyłam się całego klasycznego ekwipunku via allegro (no dobra; uległam jękom Bebo-Goski i zostawiłam jedno klasyczne siodło, bardzo wygodne i ładne ;-)
Stopniowo gromadziłam sprzęt westowo-naturalowy i teraz moja siodlarnia pęka w szwach ;-)
A na koniec parę fotek z czasów, gdy konie stały w pensjonacie, więc można było swobodnie podróżować na rozmaite zawody, pokazy czy szkolenia...
Piknik Olimpijski, Agrykola, wrzesień 2005
Piknik Olimpijski, Agrykola, wrzesień 2005
Piknik Olimpijski, Agrykola, wrzesień 2005
Piknik Olimpijski, Agrykola, wrzesień 2005
Rancho Kozerki, wrzesień 2005
Rancho Kozerki, wrzesień 2005
Rancho Kozerki, wrzesień 2005
Rancho Kozerki, wrzesień 2005
Koń, na którym raczkowałam naukowo w stylu west. Uderzająco podobny do Fiśka ;-)
2 komentarze:
Piękne zdjęcia i retrospekcja, tak było :)))) ach te szalone lata, to se ne wrati, chyba... :)
Pozdrawiam,
Asia
Ech, teraz trzeba doglądać inwentarza, czasu na wycieczki nie ma, że o ambitniejszym jeździectwie nie wspomnę... ;-)
Prześlij komentarz