13 stycznia 2005 - wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Siwkę... Sprawiała wrażenie spokojnej i wyluzowanej. No i miała oryginalną maść a na tym mi zależało, jako, że miał to być koń westernowy, czyli ładny, chwytający wyglądem za oko. Pal sześć inne pożądane cechy, o których miałam wtedy pojęcie nieszczególne ;-)
Po kilku minutach przyglądania się snującej się po padoku źrebówce podpisałam umowę kupna i zapłaciłam zaliczkę... Był to najmniej przemyślany zakup w moim życiu, którego absolutnie nie żałuję... ;-)
Dość szybko wyszło szydło z worka... Przy pierwszej próbie wyprowadzenie Siwej z boksu na uwiązie zostałam przeciągnięta po ogrodzeniu, po czym przekazałam linkę Oblubieńcowi, jako że chłop silny... ;-)
Pierwsza próba wyprowadzenia ze stajni na padok - Siwka dyktuje tempo, czyli lecim biegiem...
Proszę mnie nie dotykać...! Próby nawiązania kontaktu w boksie
Łatwo nie było... Nowy kantar, nowa szczotka... wszystko, co nieznane powodowało u Siwej napady paniki i uskakiwanie w kąt boksu... Na padoku wszelka aktywność z mojej strony kończyła się ucieczką do stada... Za spory sukces uważam fakt, że Siwka tylko raz* mnie obaliła i po mnie przeleciała ; na szczęście przelecenie po mnie polegało na przeskoczeniu przez moją, gramoląca się na glebie, osobę ;-)
* raz od wtedy do dziś. Co będzie dalej, nie wiadomo ;-)))
* raz od wtedy do dziś. Co będzie dalej, nie wiadomo ;-)))
W związku z powyższym przez kilka miesięcy ograniczałam się do ostrożnego (czułam się przy Siwej, delikatnie mówiąc, niepewnie) wzajemnego poznawania się, co polegało głównie na podawaniu łakotek (siana, marchewek, końskich ciasteczek). Czyli próbach korupcji ;-)
W akcie desperacji zaczęłam przekopywać internet w poszukiwaniu rozwiązania naszych problemów... I trafiłam na informacje o naturalnych metodach pracy z końmi...
Jako, że Siwe nie kwalifikowało się na egzemplarz do naukowych doświadczeń, wybrałam ze stada największą na pierwszy rzut oka pierdołę: nieruchawego, wiecznie biegunkującego ślamazarnego 9-miesięcznego ogierka... Szamana, czyli przyszłego Fiśka...
W akcie desperacji zaczęłam przekopywać internet w poszukiwaniu rozwiązania naszych problemów... I trafiłam na informacje o naturalnych metodach pracy z końmi...
Jako, że Siwe nie kwalifikowało się na egzemplarz do naukowych doświadczeń, wybrałam ze stada największą na pierwszy rzut oka pierdołę: nieruchawego, wiecznie biegunkującego ślamazarnego 9-miesięcznego ogierka... Szamana, czyli przyszłego Fiśka...
Szaman, mimo, że flegmatyczny i niemrawy, od samego początku wykazywał zainteresowanie wszelakimi przedmiotami, jakie napotkał na swojej drodze...
2 komentarze:
no piękne zdjęcia, i obok druga historia czerwonego konika się wyłania i nawet Mors wygląda całkiem w porzo :) ach te wspomnienia ;)
pozdrawiam,
Asia
Ech, to były jednak fajne czasy... :-)))
Skanuję i skanuję a jak się już uporam, prześlę Koleżance pakiet zdjęć z jej rudym młodocianym Morsem :-)
Prześlij komentarz