...całkiem nieplanowane... Padło na Huca a potem w przypływie weny fryzjerskiej i na Fiśka (ale tylko trochę, póki co...)
Huc od paru miesięcy paradował z grzywką na sztorc, w której kupa rzepów. Niby coś tam wyskubywałam, ale z niezbyt spektakularnymi efektami. W końcu się zeźliłam i wdrożyłam plan, z którym nosiłam się od dawna: obcięłam Hucowi całą grzywkę, na łyso. Jakoś tak idiotycznie wyglądał z bujną grzywą i bez-grzywką, więc i grzywę mu obcięłam jednakowoż nie całkiem. Ale za to krzywo i siermiężnie.
Finiowi najpierw ciut skróciłam ogon (do ziemi miał), potem ciut grzywę i grzywkę... Ale wygląda idiotycznie, więc jak się zbiorę w sobie to chyba wrócimy do naszej dawnej fryzury, na zero. Bo już mi się look Fisia z długim włosem a la gej lekko znudził ;-)
No dobra... O bzdetach ostatnio piszę, ale nie bardzo się u nas dzieje. No bo, że karmię (konie) i kupy z padoków sprzątam codziennie to oczywiste. Przy okazji Kazio wdraża się do operowania narzędziami ;-)
O bzdetach będzie jeszcze przez jakiś czas, ale już niebawem rozwiniemy skrzydła... ;-)
P.S. 1:
Żeby nie było, że bzdety tylko: codziennie się edukuję naturalnie; aktualnie na tapecie DVD z Mastery Lessons, onegdaj nie-do-oglądane.
Wczoraj akuratnie padło na LBI (Issue 3, April 2010, z serii Ask Linda), dziś przy okazji postrzyżyn poprosiłam Huca o parę drobnostek (zasada: mniej znaczy więcej) i Huc nie dość, że ochoczo wykonał, to nawet się do mnie uśmiechnął :-) Może już wie, że z narybkami koniec i wkrótce nadejdzie pora na odbudowywanie naszych dawnych jeździeckich relacji. I już się na samą myśl o tym cieszy ;-)
P.S. 2:
A tak poza tym to - ku rozpaczy Oblubieńca Z. - włączył mi się typowy dla ciężarnych (wyczytałam w necie ;-) syndrom wicia gniazda. Więc remont i gruntowne porządki w chałupie - pełną parą. Co ciekawe, syndrom ów rozciągnął mi się i na końskie przestrzenie i tu też usiłuję mozolnie coś usprawniać i ulepszać ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz