...całkiem nieplanowane... Padło na Huca a potem w przypływie weny fryzjerskiej i na Fiśka (ale tylko trochę, póki co...)
Huc od paru miesięcy paradował z grzywką na sztorc, w której kupa rzepów. Niby coś tam wyskubywałam, ale z niezbyt spektakularnymi efektami. W końcu się zeźliłam i wdrożyłam plan, z którym nosiłam się od dawna: obcięłam Hucowi całą grzywkę, na łyso. Jakoś tak idiotycznie wyglądał z bujną grzywą i bez-grzywką, więc i grzywę mu obcięłam jednakowoż nie całkiem. Ale za to krzywo i siermiężnie.
Finiowi najpierw ciut skróciłam ogon (do ziemi miał), potem ciut grzywę i grzywkę... Ale wygląda idiotycznie, więc jak się zbiorę w sobie to chyba wrócimy do naszej dawnej fryzury, na zero. Bo już mi się look Fisia z długim włosem a la gej lekko znudził ;-)
No dobra... O bzdetach ostatnio piszę, ale nie bardzo się u nas dzieje. No bo, że karmię (konie) i kupy z padoków sprzątam codziennie to oczywiste. Przy okazji Kazio wdraża się do operowania narzędziami ;-)
O bzdetach będzie jeszcze przez jakiś czas, ale już niebawem rozwiniemy skrzydła... ;-)
P.S. 1:
Żeby nie było, że bzdety tylko: codziennie się edukuję naturalnie; aktualnie na tapecie DVD z Mastery Lessons, onegdaj nie-do-oglądane.
Wczoraj akuratnie padło na LBI (Issue 3, April 2010, z serii Ask Linda), dziś przy okazji postrzyżyn poprosiłam Huca o parę drobnostek (zasada: mniej znaczy więcej) i Huc nie dość, że ochoczo wykonał, to nawet się do mnie uśmiechnął :-) Może już wie, że z narybkami koniec i wkrótce nadejdzie pora na odbudowywanie naszych dawnych jeździeckich relacji. I już się na samą myśl o tym cieszy ;-)
P.S. 2:
A tak poza tym to - ku rozpaczy Oblubieńca Z. - włączył mi się typowy dla ciężarnych (wyczytałam w necie ;-) syndrom wicia gniazda. Więc remont i gruntowne porządki w chałupie - pełną parą. Co ciekawe, syndrom ów rozciągnął mi się i na końskie przestrzenie i tu też usiłuję mozolnie coś usprawniać i ulepszać ;-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
niedziela, 25 listopada 2012
sobota, 17 listopada 2012
Agresywnie
To o Siwce. Kto by pomyślał, że grzeczne Siwe potrafi zaprezentować skrajnie agresywne zachowanie w stosunku do stworzenia innego, niż koń!
Dziś byłam świadkiem siwego ataku na psa. Konkretnie na Cocę. Coca-bulldog normalnym psem nie jest. Jak wszystkie bulldogi amerykańskie, zresztą.
Męczy konie niemiłosiernie. Na początku męczyła tylko Huca, czasem Fiśka, ale szybko dała sobie z nim spokój (za duży i za powolny - Fisiek żadne wyzwanie dla ambitnego psa ;-), ale ostatnio upodobała sobie i Siwkę. Męczenie polega na doskakiwaniu, markowaniu ugryzi i ujadaniu basem. Jak na szczenię brzmi to dość spektakularnie, to ujadanie ;-)
Huc ignoruje męczenie przez jakiś czas, zwłaszcza gdy akuratnie konsumuje siano, mimo, że akcja rozgrywa się tuż przy jego głowie (najczęściej), rzadziej przy ogonie/zadnich nogach (Coca już wie, że zadem dostaje się niezłe kopy ;-) Wytrzymałość psychiczna Huca ma jednak swoje granice i po jakimś czasie zaczynają się ataki przednią nogą, kładzenie uszu, kłapanie zębami i szarże. Coca tylko na to czeka, bo wtedy ma uzasadnienie do jeszcze namolniejszego męczenia delikwenta ;-)
... Siwkę początkowo Coca tolerowała. Znaczy nie męczyła, czasem tylko próbowała dać buziaczka, czyli chapsnąć za nos. Ale tak na wesoło, z sympatii; takie buziaczki Coca serwuje także ludziom a już dzieciom - ze szczególnym upodobaniem, bo bez trudu jest w stanie doskoczyć tam, gdzie akuratnie buziaczka chce złożyć ;-)
Ale od paru dni wymyśliła bulldoga nową zabawę - pomoc przy wieczornym sprowadzaniu Siwki i Henia z łąki. Oraz pomoc w porannym wyprowadzaniu na łąkę. Dziś poranna pomoc przerodziła się w wesołą gonitwę, Siwe się rozbuchało, poszło w galop, Coca prze-szczęśliwa ruszyła w pościg...
Siwe najpierw uciekało furcząc, ale w końcu się zbiesiło (Heniu rozpoczął spokojny wypas a ona musi z psem się użerać) i zaczęło głową w galopie ku Coce wężować. Potem doszły wierzgi konkretne zadnią nogą, adekwatną do umiejscowienia ścigającej Coci w końcu nagły zwrot i szarża. No, no, czegoś takiego jeszcze wykonaniu siwego konia nie widziałam. Były płasko położone uszy, rozdziawiona gęba, wspięcie i błyskawiczny atak przodami prosto w upierdliwego ścigacza. Ścigacz oczywiście refleks ma wyrobiony, więc błyskawicznie zmienił lokalizację, ale minę miał nieco zaskoczoną, że zawsze uciekające Siwe potrafi zachować się jak ten Mały Kosmaty Grubas, czyli Huc...
Dziś byłam świadkiem siwego ataku na psa. Konkretnie na Cocę. Coca-bulldog normalnym psem nie jest. Jak wszystkie bulldogi amerykańskie, zresztą.
Męczy konie niemiłosiernie. Na początku męczyła tylko Huca, czasem Fiśka, ale szybko dała sobie z nim spokój (za duży i za powolny - Fisiek żadne wyzwanie dla ambitnego psa ;-), ale ostatnio upodobała sobie i Siwkę. Męczenie polega na doskakiwaniu, markowaniu ugryzi i ujadaniu basem. Jak na szczenię brzmi to dość spektakularnie, to ujadanie ;-)
Huc ignoruje męczenie przez jakiś czas, zwłaszcza gdy akuratnie konsumuje siano, mimo, że akcja rozgrywa się tuż przy jego głowie (najczęściej), rzadziej przy ogonie/zadnich nogach (Coca już wie, że zadem dostaje się niezłe kopy ;-) Wytrzymałość psychiczna Huca ma jednak swoje granice i po jakimś czasie zaczynają się ataki przednią nogą, kładzenie uszu, kłapanie zębami i szarże. Coca tylko na to czeka, bo wtedy ma uzasadnienie do jeszcze namolniejszego męczenia delikwenta ;-)
... Siwkę początkowo Coca tolerowała. Znaczy nie męczyła, czasem tylko próbowała dać buziaczka, czyli chapsnąć za nos. Ale tak na wesoło, z sympatii; takie buziaczki Coca serwuje także ludziom a już dzieciom - ze szczególnym upodobaniem, bo bez trudu jest w stanie doskoczyć tam, gdzie akuratnie buziaczka chce złożyć ;-)
Ale od paru dni wymyśliła bulldoga nową zabawę - pomoc przy wieczornym sprowadzaniu Siwki i Henia z łąki. Oraz pomoc w porannym wyprowadzaniu na łąkę. Dziś poranna pomoc przerodziła się w wesołą gonitwę, Siwe się rozbuchało, poszło w galop, Coca prze-szczęśliwa ruszyła w pościg...
Siwe najpierw uciekało furcząc, ale w końcu się zbiesiło (Heniu rozpoczął spokojny wypas a ona musi z psem się użerać) i zaczęło głową w galopie ku Coce wężować. Potem doszły wierzgi konkretne zadnią nogą, adekwatną do umiejscowienia ścigającej Coci w końcu nagły zwrot i szarża. No, no, czegoś takiego jeszcze wykonaniu siwego konia nie widziałam. Były płasko położone uszy, rozdziawiona gęba, wspięcie i błyskawiczny atak przodami prosto w upierdliwego ścigacza. Ścigacz oczywiście refleks ma wyrobiony, więc błyskawicznie zmienił lokalizację, ale minę miał nieco zaskoczoną, że zawsze uciekające Siwe potrafi zachować się jak ten Mały Kosmaty Grubas, czyli Huc...
wtorek, 13 listopada 2012
Drobnostki
...z końmi teraz działam niewiele. Znaczy odwiedzam regularnie (co 2-3 godziny), karmię, sprzątam odchody spod wiat, czochram fiutro (Fisiek i Huc strasznie, jeśli idzie o image, zmamucieli ;-)
Z Siwą, przy okazji eskapad wypasowych na sienną łąkę, ćwiczymy od czasu do czasu przywołanie z większej odległości - Dzikie przylatuje już do mnie hen, z horyzontu - nawet gwizdać w umówiony sposób nie muszę, wystarczy, że zawołam Siwku...
Ostatnio przywoływanie galopem ćwiczymy; o ile kłus dostaję w 100% (stępem Siwe nigdy nie podchodzi, chyba, że znajduje się naprawdę blisko mnie), o tyle galop - od czasu do czasu. I w zależności od poziomu siwej energii. Dzikie bywa też wyciszone ;-)
Któregoś dnia była z siwej strony auto-propozycja ganianek i zaczepki mojej osoby - o, wtedy przygnała do mnie wściekłym galopem, co napawnęło mnie lekką obawą, stojącą-brzuchatą na środku łąki, czy aby w moim stanie nie należy mieć większego instynktu samozachowawczego (a raczej macierzyńskiego ;-)
Tak poza tym parę razy zdyscyplinowałam ostro Grube Wałachy; Grube pogodziły się już z tym, że są odizolowane od Siwki i Henia (którzy z racji tego, że 24 h razem, zaprzyjaźnili się, czasem robią noski-noski a nawet siano z jednej kupki jedzą, co kiedyś było nie-do-pomyślenia).
Fisiek zrobił się zdecydowanie grzeczniejszy (nie bez znaczenia pozostaje fakt, że parę razy zarobił ode mnie przydzwon za chamskie zachowanie, zwany delikatnie 4. fazą ;-) np. przy podawaniu siana cofa się grzecznie i czeka; mógłby jeszcze brać przykład z Huca, który już po pierwszym przydzwonie przyswoił wiedzę, że jak wiozę na taczce siano i cmoknę, gdy stoi mi się na drodze, należy biegiem wiać z trasy mojego przejazdu ;-)
A propos Huca: kończymy przygodę z narybkami. Huc ani się do tego nie nadaje (bo docenia jedynie wytrawnych jeźdźców ;-), ani dzieci nie miłuje a wręcz strzyka na ich widok jadem a i na mnie patrzy kosym okiem, gdy posadzę na nim narybek...
Mały jest bystry i bardzo szybko się uczy (przez ostatnie narybkowe 1,5 roku głównie rzeczy negatywnych, niestety), więc grzech go nie wykorzystać do czegoś ambitniejszego ;-) Od wiosny wracamy więc do bardziej profesjonalnego szkolenia pod siodłem; miejmy nadzieję, że Kazio mi planów jeździeckich krzyżował i niweczył nie będzie ;-)
Z Siwą, przy okazji eskapad wypasowych na sienną łąkę, ćwiczymy od czasu do czasu przywołanie z większej odległości - Dzikie przylatuje już do mnie hen, z horyzontu - nawet gwizdać w umówiony sposób nie muszę, wystarczy, że zawołam Siwku...
Ostatnio przywoływanie galopem ćwiczymy; o ile kłus dostaję w 100% (stępem Siwe nigdy nie podchodzi, chyba, że znajduje się naprawdę blisko mnie), o tyle galop - od czasu do czasu. I w zależności od poziomu siwej energii. Dzikie bywa też wyciszone ;-)
Któregoś dnia była z siwej strony auto-propozycja ganianek i zaczepki mojej osoby - o, wtedy przygnała do mnie wściekłym galopem, co napawnęło mnie lekką obawą, stojącą-brzuchatą na środku łąki, czy aby w moim stanie nie należy mieć większego instynktu samozachowawczego (a raczej macierzyńskiego ;-)
Tak poza tym parę razy zdyscyplinowałam ostro Grube Wałachy; Grube pogodziły się już z tym, że są odizolowane od Siwki i Henia (którzy z racji tego, że 24 h razem, zaprzyjaźnili się, czasem robią noski-noski a nawet siano z jednej kupki jedzą, co kiedyś było nie-do-pomyślenia).
Fisiek zrobił się zdecydowanie grzeczniejszy (nie bez znaczenia pozostaje fakt, że parę razy zarobił ode mnie przydzwon za chamskie zachowanie, zwany delikatnie 4. fazą ;-) np. przy podawaniu siana cofa się grzecznie i czeka; mógłby jeszcze brać przykład z Huca, który już po pierwszym przydzwonie przyswoił wiedzę, że jak wiozę na taczce siano i cmoknę, gdy stoi mi się na drodze, należy biegiem wiać z trasy mojego przejazdu ;-)
A propos Huca: kończymy przygodę z narybkami. Huc ani się do tego nie nadaje (bo docenia jedynie wytrawnych jeźdźców ;-), ani dzieci nie miłuje a wręcz strzyka na ich widok jadem a i na mnie patrzy kosym okiem, gdy posadzę na nim narybek...
Mały jest bystry i bardzo szybko się uczy (przez ostatnie narybkowe 1,5 roku głównie rzeczy negatywnych, niestety), więc grzech go nie wykorzystać do czegoś ambitniejszego ;-) Od wiosny wracamy więc do bardziej profesjonalnego szkolenia pod siodłem; miejmy nadzieję, że Kazio mi planów jeździeckich krzyżował i niweczył nie będzie ;-)
sobota, 3 listopada 2012
Aktualności
Brzuch Kazik ma jeszcze 10 tygodni w zanadrzu, nie powiem, żeby mi nie doskwierał, ale się nie daję i działam ;-) Wprawdzie nie tak energicznie, jak nieco wcześniej, ale ogrodzenie padokowe znów dziś dość solidnie pociągnęłam. Póki co, jedną z wewnętrznych ścian działowych (czekam na nową dostawę prętów na ogrodzenie zewnętrzne); została mi jeszcze jedna kwatera łąkowa nadrzeczna a potem biorę się za zastodole. Do zimy (jeszcze przed Kazikiem ;-) powinnam się z tematem ogrodzeń uporać. Kwestię budowy nowych obiektów odkładam do wiosny; teraz nie ma sensu (w planach: profesjonalny mostek z podkładów do traila, z barierkami; otwierana/zamykana bramka; przyczepa-symulacja ze ścianami i parę innych drobiazgów ;-)
Śniegi zeszły z łąk, Siwe z Heńkiem znów cały dzień na siennej, ku rozpaczy Grubych Wałachów, ale nie ulegam jękom i wrzaskom (Fiśka, bo Huc wywiera na mnie presję milczącą ;-) i nie puszczam Spaślaków na żer. Dostają za to siano, więc niech nie demonizują, że wiecznie głodni (Fisiek straszliwie demonizuje w tym temacie ;-) Otworzyłam też Grubym na powrót kwaterę rzeczno-bagienną (uprzednio naprawiwszy wyrwę w ogrodzenie, jaką sobie Fisiek uczynił, żeby się do Henia chyłkiem przekradać).
Z Fiśka przekradaniem się to było tak: 2 kolejne poranki zastawałam Fiśka w Heniowej sypialni (nowa wiata, plac do jazdy, łąka). Przyjęłam , że przelatuje dołem pod sprężyną, dodałam więc dolną białą prądową tasiemkę. Następnego ranka Cwaniak znów u Henia, tasiemka wisi nienaruszona... Ki diabeł?
Obeszłam ogrodzenia, na pierwszy rzut oka wszystko gra... Dopiero przez przypadek odkryłam, że Grubas nad samą rzeką zerwał pastuch i sobie dziką prywatną bramkę do Dziadka uczynił. Zmyliło mnie to, że ani Huc, ani Siwa z owej brameczki, dostępnej i dla nich, nie korzystali, więc ani chybi dołem musiał Fisiek wyłam robić...
Wczoraj (niedziela) wałachom rzekę otworzyłam a Fisiu od razu kłusem do dzikiej bramki (już przeze mnie namierzonej i zlikwidowanej) poleciał.
Jako że byłam w pobliżu, zastosowałam wielce agresywną mowę ciała (ni to ogier, ni to border collie ;-) i cmoknęłam; Fisiu od razu z wierzgim i kwikiem wyrwał z powrotem na padok, na dłuższy czas porzucając nadrzecze. Za jakąś godzinę spróbował jednak ponownie sprawdzić, czy nie da się jakoś przedostać do uprzywilejowanych (Siwki i Henia pasących się w oddali na siennej); akurat poprawiałam ogrodzenie wzdłuż placu do jazdy, więc widziałam podchody kolesia, będąc jednak w dość słusznej od niego odległości (ze 100 metrów). Ten badał ogrodzenie (prąd chwilowo wyłączony, bo grzebałam w taśmach-drutach-splotkach), jednocześnie zezował na mnie czy widzę, na co się zanosi. Czy on sobie myśli, że brzuch Kazio na tyle zdominował moją rzeczywistość, że szefem koni już nie jestem tylko układam śpioszki, rożki i beciki??
Zastosowałam ponownie ogiero-bordera na odległość, przygotowana do ewentualnego wydania z siebie groźnego wrzasku, ale nie zdążyłam, bo Fisiu zadarł kitę, wykonał roll-backa i z kwikiem, tęgim galopem, wrócił na padok do Huca.
Ja wiem, że on cwaniak jest... Ale czasem mnie swoją bystrością umysłu naprawdę zaskakuje... ;-)
Śniegi zeszły z łąk, Siwe z Heńkiem znów cały dzień na siennej, ku rozpaczy Grubych Wałachów, ale nie ulegam jękom i wrzaskom (Fiśka, bo Huc wywiera na mnie presję milczącą ;-) i nie puszczam Spaślaków na żer. Dostają za to siano, więc niech nie demonizują, że wiecznie głodni (Fisiek straszliwie demonizuje w tym temacie ;-) Otworzyłam też Grubym na powrót kwaterę rzeczno-bagienną (uprzednio naprawiwszy wyrwę w ogrodzenie, jaką sobie Fisiek uczynił, żeby się do Henia chyłkiem przekradać).
Z Fiśka przekradaniem się to było tak: 2 kolejne poranki zastawałam Fiśka w Heniowej sypialni (nowa wiata, plac do jazdy, łąka). Przyjęłam , że przelatuje dołem pod sprężyną, dodałam więc dolną białą prądową tasiemkę. Następnego ranka Cwaniak znów u Henia, tasiemka wisi nienaruszona... Ki diabeł?
Obeszłam ogrodzenia, na pierwszy rzut oka wszystko gra... Dopiero przez przypadek odkryłam, że Grubas nad samą rzeką zerwał pastuch i sobie dziką prywatną bramkę do Dziadka uczynił. Zmyliło mnie to, że ani Huc, ani Siwa z owej brameczki, dostępnej i dla nich, nie korzystali, więc ani chybi dołem musiał Fisiek wyłam robić...
Wczoraj (niedziela) wałachom rzekę otworzyłam a Fisiu od razu kłusem do dzikiej bramki (już przeze mnie namierzonej i zlikwidowanej) poleciał.
Jako że byłam w pobliżu, zastosowałam wielce agresywną mowę ciała (ni to ogier, ni to border collie ;-) i cmoknęłam; Fisiu od razu z wierzgim i kwikiem wyrwał z powrotem na padok, na dłuższy czas porzucając nadrzecze. Za jakąś godzinę spróbował jednak ponownie sprawdzić, czy nie da się jakoś przedostać do uprzywilejowanych (Siwki i Henia pasących się w oddali na siennej); akurat poprawiałam ogrodzenie wzdłuż placu do jazdy, więc widziałam podchody kolesia, będąc jednak w dość słusznej od niego odległości (ze 100 metrów). Ten badał ogrodzenie (prąd chwilowo wyłączony, bo grzebałam w taśmach-drutach-splotkach), jednocześnie zezował na mnie czy widzę, na co się zanosi. Czy on sobie myśli, że brzuch Kazio na tyle zdominował moją rzeczywistość, że szefem koni już nie jestem tylko układam śpioszki, rożki i beciki??
Zastosowałam ponownie ogiero-bordera na odległość, przygotowana do ewentualnego wydania z siebie groźnego wrzasku, ale nie zdążyłam, bo Fisiu zadarł kitę, wykonał roll-backa i z kwikiem, tęgim galopem, wrócił na padok do Huca.
Ja wiem, że on cwaniak jest... Ale czasem mnie swoją bystrością umysłu naprawdę zaskakuje... ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)