Brzuch Kazik ma jeszcze 10 tygodni w zanadrzu, nie powiem, żeby mi nie doskwierał, ale się nie daję i działam ;-) Wprawdzie nie tak energicznie, jak nieco wcześniej, ale ogrodzenie padokowe znów dziś dość solidnie pociągnęłam. Póki co, jedną z wewnętrznych ścian działowych (czekam na nową dostawę prętów na ogrodzenie zewnętrzne); została mi jeszcze jedna kwatera łąkowa nadrzeczna a potem biorę się za zastodole. Do zimy (jeszcze przed Kazikiem ;-) powinnam się z tematem ogrodzeń uporać. Kwestię budowy nowych obiektów odkładam do wiosny; teraz nie ma sensu (w planach: profesjonalny mostek z podkładów do traila, z barierkami; otwierana/zamykana bramka; przyczepa-symulacja ze ścianami i parę innych drobiazgów ;-)
Śniegi zeszły z łąk, Siwe z Heńkiem znów cały dzień na siennej, ku rozpaczy Grubych Wałachów, ale nie ulegam jękom i wrzaskom (Fiśka, bo Huc wywiera na mnie presję milczącą ;-) i nie puszczam Spaślaków na żer. Dostają za to siano, więc niech nie demonizują, że wiecznie głodni (Fisiek straszliwie demonizuje w tym temacie ;-) Otworzyłam też Grubym na powrót kwaterę rzeczno-bagienną (uprzednio naprawiwszy wyrwę w ogrodzenie, jaką sobie Fisiek uczynił, żeby się do Henia chyłkiem przekradać).
Z Fiśka przekradaniem się to było tak: 2 kolejne poranki zastawałam Fiśka w Heniowej sypialni (nowa wiata, plac do jazdy, łąka). Przyjęłam , że przelatuje dołem pod sprężyną, dodałam więc dolną białą prądową tasiemkę. Następnego ranka Cwaniak znów u Henia, tasiemka wisi nienaruszona... Ki diabeł?
Obeszłam ogrodzenia, na pierwszy rzut oka wszystko gra... Dopiero przez przypadek odkryłam, że Grubas nad samą rzeką zerwał pastuch i sobie dziką prywatną bramkę do Dziadka uczynił. Zmyliło mnie to, że ani Huc, ani Siwa z owej brameczki, dostępnej i dla nich, nie korzystali, więc ani chybi dołem musiał Fisiek wyłam robić...
Wczoraj (niedziela) wałachom rzekę otworzyłam a Fisiu od razu kłusem do dzikiej bramki (już przeze mnie namierzonej i zlikwidowanej) poleciał.
Jako że byłam w pobliżu, zastosowałam wielce agresywną mowę ciała (ni to ogier, ni to border collie ;-) i cmoknęłam; Fisiu od razu z wierzgim i kwikiem wyrwał z powrotem na padok, na dłuższy czas porzucając nadrzecze. Za jakąś godzinę spróbował jednak ponownie sprawdzić, czy nie da się jakoś przedostać do uprzywilejowanych (Siwki i Henia pasących się w oddali na siennej); akurat poprawiałam ogrodzenie wzdłuż placu do jazdy, więc widziałam podchody kolesia, będąc jednak w dość słusznej od niego odległości (ze 100 metrów). Ten badał ogrodzenie (prąd chwilowo wyłączony, bo grzebałam w taśmach-drutach-splotkach), jednocześnie zezował na mnie czy widzę, na co się zanosi. Czy on sobie myśli, że brzuch Kazio na tyle zdominował moją rzeczywistość, że szefem koni już nie jestem tylko układam śpioszki, rożki i beciki??
Zastosowałam ponownie ogiero-bordera na odległość, przygotowana do ewentualnego wydania z siebie groźnego wrzasku, ale nie zdążyłam, bo Fisiu zadarł kitę, wykonał roll-backa i z kwikiem, tęgim galopem, wrócił na padok do Huca.
Ja wiem, że on cwaniak jest... Ale czasem mnie swoją bystrością umysłu naprawdę zaskakuje... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz