Przykra sprawa: wakacje me dobiegły kresu. Z tej żałości nawet nie bardzo chce mi się w tym oto miejscu produkować :-(
A działo się. Jak zwykle zresztą. Spontaniczne sianokosy (udały się, mimo pogody), budowlanka, kuniowanie. O, kuniowanie zdecydowanie udane!! Niech się ino ogarnę jako tako w robocie to może i jaką relację popełnię :-)
Na samym początku spóźniona akcja odpiaszczająca. Spóźniona, bo miała być na wiosnę, ale tak jakoś schodziło... Cóż, lepiej późno niż wcale... I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu w ogóle nie wiedziałam, że konie powinno się odpiaszczać...!
Siwe nadal pod-kulewa. Cholera. Już-już zanosiło się, że pohulamy pod siodłem (w połowie mojego urlopu w miarę czysto po miękkim chodziła), ale się z Hucem pobili o słonecznikowego badyla (Huc ją wywalił i skopał po zadzie!!! na szczęście niegroźnie, bo zaraz RYKNĘŁAM i mały od razu zwiał), Siwe w ferworze walki musiało się nadwerężyć, bo potem znów na 3 nogach przez jakiś czas chodziła :-(
Teraz już prawie good, ale cóż z tego... Teraz to ja już w biurze siedzę :-(
I tak oto paść w końcu musiało na Fiśka!
Zaczęliśmy pojedynczą sesją z ziemi (liberty); Panu przypomniało się, że przy zmianie kierunku w circling można się szczurzyć i udawać, że się atakuje człowieka (niby taki przyjacielski...!!!) a ulubioną reakcją na każdą inną moją komendę są chody boczne a raczej ciągi ;-)
Potem już były tylko jazdy, każda poprzedzana małym pre-fly checkiem. Naprzemiennie: raz na łące, raz na okrąglaku.
Zaczęliśmy na side-pullu (pierwsza jazda), potem jednak postanowiłam po bożemu, czyli kantarek i jedna wodza (5 kolejnych jazd). Na koniec - naturalne hackamore (2 jazdy).
Nie wdając się w szczegóły i dywagacje: Fisiu jest kloc! Z ziemi emanuje energią i wręcz budzi w potencjalnym jeźdźcu niepokojące myśli (o matulu, tej ewolucji nie da się wysiedzieć...!), natomiast pod siodłem zamienia się w ciepłą kluchę. Impuls co najwyżej 2 i to jak się nieźle rozbuja (w skali 1-10). Rusza na podniesienie energii + przyłożenie łydek, więc niby nie ma powodów, żeby liną pacać, ale jak mnie parę razy poniosło i go wypacałam fazowo 4.1, 4.2, 4.3... to i tak nic sobie z tego nie zrobił. Jeno na 2-3 kroki stęp przyspieszył... A potem znów szurał majestatycznie... Zanosi się na genialnego konia do oprowadzanek. Tylko kto się na niego wgramoli...???
Po tych kilku jazdach na Fiśku wsiadłam na momencik na Siwkę, pierwszy raz na naturalnym hackamore (dotychczas jeździłyśmy na side-pullu, kantarku z jedną liną i na snaffle) i poczułam różnicę. Impuls w okolicach 6, czyta w myślach, wystarczy spojrzeć w bok a już skręca... A wydawało mi się, że się tylko wozimy... Nu Fisiek, śrubkę się będzie w weekendy dokręcać koledze... ;-)
Zdaje się, że w przypadku Pana Fisia wprowadzimy verbal cue różnicujące stęp, kłus, galop, czyli powrócę do mojej starej, dobrej kaszubskiej koncepcji szkolenia głosowego (wymyślonej dla uproszczenia sztuki jeździeckiej na koniach-rekreantach użytkowanych li tylko wakacyjnie). Alternatywą byłoby klasyczne palcatem go, panie, za łydką! ale to się delikatnie kłóci z koncepcją presji hen za linią motoryczną. Znaczy Fisiu może się odangażować i w ogóle stracić popęd do jakiegokolwiek ruchu ;-)
A ponadto... Było odkrywanie na nowo kilku DVD z Success Series oraz nowych leveli. W levelach wałkowałam w szczególności freestyle; najpierw dogłębna analiza nagrań, potem hajda na koń. Czyli na Szamana.
Czasem musiałam użyć głowy i pokombinować, bo Fisiu bywa niepodręcznikowy. Dla przykładu zgięcia boczne za cholerę u niego na kantarku nie działały. Znaczy działały, ale dopiero jak mnie od trzymania Wielkiego Łba skurcz łapał. A i tak Fiś nieodmiennie, z uporem maniaka uważał, że chodzi mi o cofanie. I cofał. W końcu wpadłam na pomysł, żeby użyć werbalnego WHOA! Poskutkowało, przestał cofać. Potem, nadal trzymając Wielki Łeb, szepnęłam Fisiu! (komenda przywołująca z ziemi) i Wielki Zwierz lekko skręcił ku mnie głowę i zastrzygł oczami. Wtedy pokiwałam przywołująco paluszkiem w bok a Fisiu raczył skierować głowę ku mojej nodze. W nagrodę rozgniotłam mu kilka komarów na ganaszu i podrapałam komarze bąbelki. W drugą stronę poszło bez problemu. A teraz proszę zgadnąć, jak sprawa wygląda? Oczywista: byle co i Fisio zgięty ;-) Nawet na wodzę direct usiłuje mi przekazać, że chodzi o zgięcie a nie skręt :-))
Były też incydenty hucykowe. Jak na przykład ugryziony narybek. Czyli totalna olewka jeśli chodzi o współpracę z dzieckiem, które by tylko jeździło albo ciągle te sama sztuczki z ziemi robić kazało, ignorując Humory i Nastroje Pana Konia.
Na Hucu jako pierwszym testowałam naturalne hackamore. Wisiało sobie od 3 lat elegancko na karniszu, emanowało bielą sznurków, zdobiło pokój... Jak się naoglądałam DVD, zapragnęłam w końcu zdjąć z karnisza i zaimplementować... Huc pomykał na hackamore elegancko, mimo moich eksperymentów z balance point, pussing passenger i innymi koncepcjami z cyklu fluidity Lindy P.
Przy okazji mam w tej materii pewne przemyślenia, niekoniecznie zbieżne z Lindowymi ;-)
Hackamore jednakowoż sprawdziło się idealnie. Z wyjątkiem tych nielicznych incydentów, kiedy Huc się stawiał. Ale na Hucowe stawianie się i wędzidło nie poradzi ;-)
W połowie nowej-najnowszej wiaty podłoga już ułożona (ta sama konwencja, co przed wiatą sienną: ażurowe płyty, stare cegły, kamienie... wygląda to super... marzą mi się takież chodniczki i ciągi komunikacyjne, ale to cholerna robota... żmudna, manualna... Jako pomocnik majstra nalatałam się z taczkami, natargałam worków, nanosiłam wiader z zaprawą...). Od biedy chłopacy (Szaman i Huc) mają lokum na zimę... Bo Siwe i Dziadek Heniu mogą w wiatach przebierać-wybierać: 2 dachy do dyspozycji już teraz mają :-) Nawet jak się pokłócą, to każde ma swoją kawalerkę. Choć oni to akurat wyjątkowo zgodni: Siwe zarządza, Heniu się nie stawia i tak sobie pięknie, zgodnie żyją :-)
A Siwe dało się wypsikać absorbiną na wolności, bez zakładania kantarka nawet... Psikałam Szamana przed jazdą i przy okazji podeszłam do drzemiącej pod wiatą Siwki... W powodzenie przedsięwzięcia nieszczególnie wierzyłam, a tu proszę: never say never... :-)
Jedną tylko małą manierę Siwa ma przy psikaniu, którą powinnam wykorzenić: włazi w moją strefę osobistą i przytula do mnie siwą głowę... Odsuwam ją tylko wtedy, gdy przesadzi z mocą owego przytulenia. Nie wykorzeniam, bo mam nadzieję, że z czasem samo się naprawi.
Są jeszcze poletka, na których Siwe jest zdecydowanie unconfident i to jest właśnie jedno z nich... Wyraźnie jednak widać, że stara się być dzielna i pracuje nad sobą :-)
Bardzo jestem ciekawa, jak zareaguje na novum, które chcę jej w końcu zaserwować: Parelli Ball. To kolejny nasz fant, który od bardzo dawna nie może się doczekać inauguracji ;-) Dla Szamana nie warto (Fisiu nie dość, że zabawek się nie boi a jeśli nawet, to tylko przez 3 sekundy, to je jeszcze na dokładkę błyskawicznie niszczy...!!!) a Siwki self-development ciągle mi się wydawał za mały jeszcze... Ale teraz, czuję, nadchodzi ten moment, że powinna sobie poradzić, sama ze sobą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz