"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Prawopółkulowo

Weekend dość ekscytujący, przynajmniej momentami.
W sobotę werkowanie hucyka; konik-ideał. Nóżki sam trzyma, kantarek założyłam pro forma, lina większość czasu przeleżała na ziemi a ja swobodnie obserwowałam Oblubieńca w akcji. Kurcze, kiedy ja się dorobię takich pewnych ruchów przy obróbce końskich kopyt...! Mam nadzieję, że już niebawem (uwaga, uchylam rąbka tajemnicy: pod koniec lutego jedziemy z Kelly na warsztaty naturalnej pielęgnacji kopyt na Rancho Stokrotka :-)
Potem inspekcja siwych kopyt, Siwemu akuratnie wypadł dzień dzikości (lekka nadwrażliwość na bodźce) i oględnie rzecz ujmując przełożyliśmy sprawę kopyt na inny dzień. Mimo tendencji do nerwowości (m.in. nie dostałam pozwolenia na założenie nowego padu korekcyjnego... pad został ostrożnie obniuchany na odległość - czubeczkiem noska, gruntownie obfurkany i oglądany z dużym wytrzeszczem), z jazdy nie zrezygnowałam. Osiodłałam Siwe po staremu, wsiadłam na 2 minuty (żeby nie było, że Siwe lekko pobudzone i od razu rezygnujemy z jazdy ;-) Siwe owszem, przy wsiadaniu, lekko przytupało, potem zaniepokoiło się, mając już mnie na pleckach, moją szeleszczącą syntetycznie kurtką (przywdziałam pierwszy raz od dawien dawna), ale zareagowała na mikro-zgięcie boczne i zaraz się wyciszyła :-)
Przez wzmiankowane 2 minuty jazdy była BARDZO grzeczna; WHOA! wykonywała od razu i cofała z rzuconymi wodzami; na sam dosiad już zaczynała bujać się w tył a na delikatne zawachlowanie nogami, dreptać wstecznie :-) Nie drążyłyśmy jeździectwa dłużej, bo ślizgawica u nas makabryczna, a niektóre miejsca wręcz oblodzone i konie, nawet bez obciążenia, tańczą. Parę razy przewędrowałyśmy przez górkę wte i wewte i skończyłyśmy (moje ulubione ćwiczonko równoważące: podjazdy-zjazdy; dzikie Siwe musi się skupić, gdzie nogi stawiać wśród głazów i pni drzew, co wyraźnie wpływa na jej lewopółkulowość pod siodłem :-) Trening uznałam za zaliczony ;-)

W niedzielę jazda na hucyku, dla odmiany, i sesja zdjęciowa. Pod siodło nowy pad Siwki, żeby trochę koniem zaśmiardnął, bo póki co wali owcą (100% wełna ;-)
Jazda, niestety, z wybitną przewagą stępa tylko, z króciutkimi nawrotami kłusa, bo ślisko :-( Były zadania poważne, np. ćwiczenia na górce, ale i wygłupy, np. ściganie psów w stępie. Buła, mimo że z natury dość tchórzliwa, za specjalnie się nie przejęła, ale Monusia wiała przed nami ze zbolałą miną. A nich ma! A jak ona konie gania to dobrze jest?? Hucykowi zabawa wyraźnie się podobała, momentami nawet, rozochocony, kładł w pościgu włochate uszyska ;-) Widzę tu samorodny talent do cuttingu. Byle wycinanego obiektu nie uszkodził zębiskiem albo kopytem ;-)

 photo HPIM8297_zpswe6bfo0i.jpg


 photo HPIM8309_zpsqqsqdzoa.jpg

 photo HPIM8325_zpscai3eew1.jpg

 photo HPIM8301_zpssxxlilmv.jpg

 photo HPIM8329_zpsv8et0lxq.jpg

Po jeździe mały incydent: w drodze pod stajnię, hucyk wędrował za mną po swojemu; zamiast iść moim tropem, dryfował sobie lekko na boki i tak dryfując, umyślił wejść pod wiatę. Zahaczył tamże hornem o plandekę, plandeka go złapała i trzymała szeleszcząc na niebiesko nad grzbietem, hucyk przypękał, ruszył tęgim kłusem, plandekę zerwał i zwiał na podwórko. Gdyby bohaterką wydarzenia była Siwka, to by się dopiero działo...! A występ hucyka dla mnie osobiście nie zasługuje nawet na miano spłoszenia się (choć de facto spłoszeniem się był; nawet wodze puściłam :-) Owocem incydentu była okazja do oswojenia progu i strasznej plandeki, która częściowo zaległa, majestatycznie rozpostarta, na ziemi (huc zerwał jeden koniec; drugi pozostał zamocowany na słupie wiaty siennej). Nie lada gratka, bo huc generalnie niewielu rzeczy się boi... Ech, poszło w 2-3 minuty... Za pierwszym razem huc przeleciał kłusem przez feralne miejsce, potem tylko się boczył, ale równocześnie nos wyciągał i obserwował fanta. Gdy podniosłam kawałek fanta (Siwe byłoby już w sąsiednim powiecie), hucyk od razy pyszczek wyciągnął, tryknął plandekę nosem, obniuchał, momentalnie przestał się bać i zaczął domagać się ciasteczka...! Bo to przecież zabawa touch it jest :-)
Siwce dałam jeździecko spokój, ale oswajania z nowym padem nie darowałam; o zmierzchu rozpoczęłam procedurę odczulającą. Zgodnie z przewidywaniami było AAA, NIE PODCHODŹ! Użyłam więc podstępu; położyłam pad na ziemi, obok rozsypałam siano i Siwe, rade-nie-rade, z nietęgą miną, co i raz zerkając na potwora, posilało się. Oczywiście jak na szczudłach, furcząc co i raz. Zarówno przez Henia (mało na niego nie wlazł), jak i przez Fisia (ooo, co to...? e, zresztą co mnie to obchodzi, siano, siano podali...!!) pad został zbagatelizowany.
Najpierw założyłam pad Fisiowi. W ogóle nie zwrócił na ten fakt uwagi. Siwe natomiast momentalnie odskoczyło, na wszelki wypadek, ale zaraz wróciło i ostrożnie skubało siano. Skandal z tym koniem...! Nie to, żeby wyczerpała mi się cierpliwość, ale ileż można się cacać *;-) Wzięłam Siwkę na linę, poszłyśmy na padok zastodolny, żeby być na otwartej przestrzeni. Rozkazałam dotykać pad nosem. Siwe wykonało tryk! bez wahania. Ciasteczko. Siwe zjadło i od razu, bez komendy, znowu tryk! Nie minęła minuta i pad już leżał na pleckach. Siwe jak gdyby nigdy nic. Ale wracając z padem na grzbiecie pod wiatę nie szła zbyt swobodnie. Znaczy trochę się zintrowertyzowała. Nic to, pierwszy najgorszy etap za nami. Jak dobrze pójdzie, w weekend śmigamy z nowym padem pod siodłem :-)

* można się cacać do upadłego. Ja się cacam z Siwką już 7 lat... A bo co? Spieszy się nam gdzieś...? ;-) Mało tego: gdyby nie cacanie, nigdy nie dostałabym pozwolenia, żeby zasiąść na siwym grzbiecie...

2 komentarze:

Agata z magicznego atelier pisze...

Ależ tu cudnie :) Od tych koników nawet prze ekran monitora bije tak pozytywna energia :)I pomyśleć, że jazda konna, przez las, przez łąki już od 29 lat mi się marzy, a jeszcze nigdy nie miałam okazji :/
Cudnie tu u Was będę zaglądać :)

edka pisze...

Zapraszamy :-)