W zasadzie byłam (jestem?) chora. W piątek w pracy dogorywałam, po pracy jechałam na wieś z błogą nadzieją pogorszenia stanu zdrowotności, pójścia na L4, przeleżeniu u Mamusi ze 2 dni (wikt i opierunek - full wypas) i powrotu na wieś kole czwartku. A tu, cholera, mimo nadmiernej eksploatacji i wystawianiu się na zmienne warunki atmosferyczne, poprawiło mi się!! Za to Oblubieniec chory, że ho-ho...
W sobotę utyraliśmy się z pomocą lokalnych młodzieńców nad przygotowaniem eks-boksu Siwki i reszty korytarza pod wylewkę. Używam pierwszej osoby liczby mnogiej, bo mój udział polegał na odwaleniu sterty siana, makabrycznie ugniecionego przez psy, z krótkiej ściany eks-Nikowego boksu, graniczącego z siwym boksem. No bo przecież na styku siana się nie zabetonuje ;-) Być może to ta aktywność mnie wyleczyła, bo zgrzałam się przy tym, jak nie przymierzając, w saunie... Umyłam również i gruntownie wysprzątałam przemeblowaną na okoliczność wylewki stajenną szafę. Przy okazji odnalazły się różne końskie różności (siatka na siano, zielone frędzelki anty-musze Siwki i parę innych gadżetów ;-)
A propos siatki na siano: zakupiłam ostatnio w DECATHLONIE 3 sztuki (wykupiłam wszystkie dostępne) na okoliczność pseudo-paśników, żeby siana w błocie nie tracić zbytnio...
W niedzielę za to od rana w końskim temacie. Jeszcze przed południem postanowiłam przygotować koniom pierwszy mesz (wtedy w środę, co miał być pierwszy, oczywiście nie zdążyłam... ;-) Plan miałam chytry: pojeździ się a potem kunia upasie, w nagrodę.
Poranek zaczęłam od przestawiania padoku na siennej łące. Strawiłam na to, bagatela, 3 godziny... Konie tupały cały czas na odległym padoku wzdłuż ogrodzenia, niecierpliwe. Te diabły zawsze wiedzą, że przestawiania słupków nieodmiennie oznacza wielkie żarcie... Takim galopem ruszyły z miejsca, po otwarciu bramki, że tylko ziemia spod kopyt fruwała. Cały korytarz zryły, Jamochłony Jedne... Tak popędziły.
...postanowiłam pojeździć. Miałam zacząć tradycyjnie, od hucka, ale oko me na Siwkę padło... Dzika ostatnio pod siodłem bardzo sporadycznie (zawsze zresztą sporadyczne jazdy u nas ;-), ale porażek pedagogicznych Ali nie nastręczała, więc co mi tam (odwaga jaka u mnie niebywała do głosu doszła... ;-)
Gad Szamanisko od razu się pokapował, że koniec nudnej końskiej egzystencji, nareszcie coś się dzieje i postanowił zapartycypować. Podczas wyprowadzania się z Siwką pod stajnię, jednym susem wypadł za bramkę (oczywiście byle dalej ode mnie, za Siwym boczkiem się ukrył, żeby w dupsko nie oberwać ;-), przeleciał po górce piaskowej (budowlanej), pogrzał przez podwórko tęgim kłusem i zanurkował gębą w trawnik. Siwe oczywiście od razu zdziczało, głowę zadarło, przytupało w miejscu, ale odwagi odbiec ode mnie nie miało (no i na linie było, by the way ;-)
Siodłałyśmy się w atmosferze pobudzonej, ale nie zamierzałam rezygnować. Po osiodłaniu puściłam Siwe luzem, złapałam Gada za kłaki (nieodmiennie w grzywie kupa rzepów) i wyprowadziłam za bramkę. Od razu chciał oczywiście myknąć dołem za mną, ale Przezorna Ja byłam na to przygotowana, chmajtnęłam liną, Fiś walnął pięknego roll-backa, obraził się i poszedł stanąć koło Nika (ten też czyhał w gotowości, nie wiadomo na co ;-)
Jeździć poszłyśmy na dużą łąkę. Najpierw trochę zabawiania się, sprawdzenia tego i owego z ziemi, wsiądnięcie, sprawdzenie zgięć bocznych... Co za koń! Działa na myśl niemalże...!
Ruszyłyśmy. Pierwsza jazda Siwki na wędzidle. Było energicznie dość (lekki cykor miałam czując pod sobą siwą sprężystość i chęć do ruchu ;-), trochę siwego wydziwiania (eee, co mi tu w pysku majdrujesz..?? ), gdy wodzę direct implemantowałam, ale grzecznie. Jednakowoż współpraca pod siodłem jeszcze nam się nieszczególnie klei ;-) Inna rzecz, że spore novum w porównaniu z jazdą Ali uczyniłam: siodło westówka, wędzidło, duża łąka, konie przewalające się wokoło...
Potem mesz pod stajnią i ta dzika zazdrość na obliczach pozostałych koni... ;-)
...hucyk pod siodłem zachowywał się jak mały szatan. Zapierniczał jak maszynka do biegania, głową pomajtywał od czasu do czasu, ale nie odważył się na żaden drastyczny krok w stosunku do mojej na nim osoby :-) O joggu oczywiście nie było tym razem mowy, raczej o kłusie wyciągnięto-podskakującym ;-) A przy ćwiczeniu zakłusowanie ze stój za każdym razem otrzymywałam propozycję kłuso-galopu (podskok przodem z wymachem głowy imitującym galopuuuję!) Nawet WHOA! przestało być przez chwilę ulubioną huckową komendą ;-)
Odkąd skończyły się upały w konie stopniowo wstępuje małe diabelstwo. Energia z nich emanuje, pyski usmiechnięte, wygłupy w głowach. A i treściwe doszło ostatnio u naszych (bo pensjonaty futrowane treściwym od dawna), więc brawerie odstawiają co i raz. Nigdy jednakowoż przeciw człowiekowi. No może Fitek czasem się popisze jakim występem (vide włam na podwórko ;-), ale on tak ma z natury :-)
2 komentarze:
Znaczy że cwaniactwo zostało ukarane!
Właśnie... A miałam takie BOGATE plany na to L4...
Prześlij komentarz