Skandal jakiś z tymi opadami... Konie-bidaki sterczą na tym deszczu, wiecznie mokre, zaraz im zaczną rosnąć skrzela (bo błony pływackie już prawie na kopytach mają od tego ciągłego brodzenia po wodzie :-) Jednakowoż, żeby wyglądały na nieszczęśliwe, to nie bardzo. Wystarczy bramkę zastodolną otworzyć i pokazać, że mogą na łąkę powędrować ;-) Jak jest trawa, może sobie lać...
W sobotę o poranku trochę pochrumkaliśmy z Fiśkiem. Wydałam z siebie chrumk, Fisiek głowę poprzekrzywiał, odchrumknął. Za chwilę słyszę, chrumka Niko. A za chwilę Siwka. Istna epidemia zachrumkanych. Tylko hucek majestatycznie milczy (ale za to powarkuje. Tego żaden inny koń nie potrafi ;-)
Od rana towarzystwo było mocno ożywione. Uznałam, że łakną kontaktu z liderem i zabrałam wszystkich na podwórko. Jakże mylne to było przekonanie... Szaman natychmiast obrał azymut na bramkę nałąkową a reszta kolesi żwawym gęsim chodem za nim. Wydałam z siebie wrzask Fisiek, gdzie??? (bynajmniej nie było to przyjacielskie chrumkanie), na co Szamanisko zagęściło ruchy i poprowadziło stadko energicznym kłusem pod bramkę.
Tamże nastąpiło demonstracyjne wyrażenie złego humoru (nie dość, że krzyczą na konia, to jeszcze bramka zamknięta) polegające na pokwikiwaniu, próbach delikatnego (na szczęście!) taranowania bramki, pobrykach a na koniec małym kółku galopu ze wspinaniem się w locie i boksowaniem przednią nogą! Kiedyś w życiu bym do gada nie podeszła w takim stanie, ale teraz ruszyłam w jego kierunku z miną bojową i z Fiśka szybko zeszła cała para... Zaraz głowę spuścił (no co Ty? mały koński żarcik taki...), gębą zamemlił a gdy pokazałam władczym gestem, że mają z ekipą kosić podwórko, zanurkował gębą w roślinność... Ale już za chwilę znów spróbował, czy bramka aby się nie odemknęła (sama z siebie chyba ;-) w międzyczasie... Zeźlił mnie, bo zamiast zająć się czymś pożytecznym, musiałam obserwować, co ten znowu wykombinuje. I wygnałam wszystkich z powrotem za stodołę, na ganianki. Macie energię, proszę bardzo, będziemy latać. Latały, diabły, ze 20 minut, zadowolone. Nawet nieszczególnie musiałam poganiać zastęp. Co i raz zmieniałam im tylko kierunek latania, żeby było symetrycznie :-) I wtedy ponownie zaproponowałam podwórko. O, po ganiankach, to bardzo chętnie, spokojnie, na podwórku można pobytować... Fisiek rzucił wprawdzie tęskny zerk na bramkę, ale już nie próbował robić wyłamu...
Łaził za to za mną, jak najęty. Zaproponowałam więc zabawę włażenie na deski (sterta ułożona na środku podwórka), co Fisiek przyjął z wielkim zadowoleniem. Potem rozkazałam Siwej się z nami pobawić, choć na początku nieszczególnie przejawiała chęć. Zaraz się jednak rozkręciła i nawet zaproponowała pacanie naprzemienne (prawa-lewa noga), za co oczywiście przysługuje koniowi ciasteczko :-) Fisiek momentalnie pacanie po Siwce spapugował, mimo że nożnej kopaniny nigdy u niego nie wzmacniam. Wręcz przeciwnie: włosy z głowy rwałam w pensjonacie na to jego wieczne fajtanie nożyskiem. Jego koronny numer, to było wykopywanie pieńka spod siedzącej na owym pieńku Gośki W. Albo przynajmniej próba postawienia kopyta na Gośkowym kolanie (do dziś słyszę te lamenty dziecięcia Mamo, weź go!)
Po zabawie z deskami Fisiek tak się rozkręcił, że zaproponował zabawę ze studnią. Poziom wody znacznie się podniósł i Fisiek najpierw bacznie obserwował lustro wody, potem pochylił się nieco niżej i zaczął wydawać z siebie różne dziwne odgłosy-pomruki słuchając, co na to powie studzienne echo. Potem pomysły jego eskalować zaczęły w kierunku coraz głupszych: najpierw postawił kopyto na krawędzi, a następnie zaczął wkładać nogę do studni! W tym momencie moje nerwy nie wytrzymały i zakończyłam tę głupią Szamańską zabawę. Swoją drogą, ciekawe, co jeszcze to konisko wymodzi. Jego inwencja jest niesamowita ;-)
Potem konisko wymodziło łażenie za (mną). Pchał się nawet do domu (uroki parterowej chałupiny ;-) Całe szczęście, że zwierzak wyszkolony, bo ani chybi popękał-by płytki ceramiczne w ganku; w ostatnim momencie zaprotestowałam przy pomocy joja i BACK-BACK-BACK z kuchni (kuchnia jest w linii prostej z gankiem i drzwiami wejściowymi) i Szamanisko cofnął wiszącą nad płytką kończynę. A przecież mógł się wypiąć, bo byłam od niego ładnych oparę metrów i to jeszcze w pomieszczeniu. Mógł udać, że nie widzi jojowego palca i nie słyszy BACK-ania... Tak to my się jeszcze nie bawiliśmy... O błogosławione szkolenie naturalne :-)
2 komentarze:
Edka, nie moge nie-zagladac do Twojego bloga!!! Rewelacyjnie sie go czyta... :) :) :)
Gratuluje!
Zapraszam, zapraszam :-) U nas zawsze WESOŁO :-))
Prześlij komentarz