W studni woda znowu prawie równo z gruntem, stajnia zalana (ponownie wybiły wody gruntowe, nie zdążyliśmy z wylewką...) Dodatkowo definitywnie runął dach nad 1/3 stodoły. Szczęście, że nie na siano a tuż obok :-) I jeszcze, dranie, zdjęły 3 drągi z okrągłego wybiegu (słupki jako czochracze na muchy).
Konie wysmuklały (wędrują non-stop z powodu chmary różnorodnych gawłowskich owadów), gubią zimówkę; Siwe już w letniej odsłonie, Niko prawie-prawie, Fisiek sfilcował się miejscowo i zaczyna ukazywać letnią, jaśniejszą odsłonę (piękny, piękny). A hucek nadal puchaty. Niby coś tam zrzuca, ale podszerstek jak u wilcura na wszelki wypadek zachowuje. Cwaniak wie, że z tą pogodą naszą to nigdy nic nie wiadomo ;-)
W sobotę rozpoczęłam koński program odpiaszczający (SAND GARD); mocno nas zaniepokoiło nieszczęście Marty & Latawca. Nasze konie bytują za stodołą na piasku... Niby jeszcze w zeszłym roku była to łąka, ale kwatera nie jest szczególnie wielka a 4 konie robią swoje... Nie ma szans, żeby tam cokolwiek odrosło... Hucek w szczególności z uporem maniaka śledzi wszelaką aktywność roślinności i gasi ją w zarodku...
Konie preparat podany z paszą przyjęły początkowo bez focha; hucek i Niko wtrąbili całe swoje porcje bez szemrania, nasi po pierwszych łapczywych kęsach zaczęli lekko wydziwiać, próbowali zamieniać się na wiaderka, musiałam wykarmić oba egzemplarze po kolei z ręki, jak niemowlęta jakie...
Kolejnego dnia oczywiście to samo - zwierzaki tak zaawansowały zabawę zamieniamy się na wiaderka, że musiałam wkroczyć zbrojnie z patykiem i pilnować towarzystwa, bo każdy ma swoją indywidualną porcję paszy i ma nie być zamieniania się! Z Nikiem tylko nie ma problemu, bo tego z największą porcją żarcia, zamyka się na okrągłym wybiegu. I tylko gruby hucek (porcja symboliczna, żeby nie miał przykrości, że inny jedzą a on nie) sterczy u bramki i wpatruje się, jak eks-węgorek zajada...
Zaczęłam robić przymiarki do pielenia, pierwszego w tym roku.... Trochę się zagapiłam i drzewka zniknęły w zielsku... Konie czynnością pielenia zachwycone, wędrują wzdłuż ogrodzenia w miarę postępów w pracach wypleniających, bo zielsko ląduje oczywiście na padoku :-) Jest podbieganie, przeganianie się, miłosne pochrumkiwanie pod moim adresem, że taka fajna jestem :-) Tak, wystarczy reglamentować zielone żarcie i zaraz jest uwielbienie... Bo jak się gady puści na łąkę (póki co chodzą 2 razy dziennie po ok. 2 godziny) to szukaj wiatru w polu... Można sobie gwizdać i nawoływać; głowy wprawdzie się podnoszą, ale zaraz z powrotem nurkują w trawę ;-)
Z huckiem zabawa dawaj głowę i dawaj gębę. Huckowa głowa należy do kategorii Yeah, but spot... (w wolnym tłumaczeniu: niekoniecznie życzę sobie, żebyś mnie obmacywała akurat po głowie) i od czasu do czasu z pozycji lidera żądam trzymania głowy spokojnie, gdy o to proszę (np. przecieranie oczu) a nie wyczynianie uników. Huckowe uniki to zupełnie co innego, niż niegdysiejsza nieśmiałość Siwki, wynikająca z niepewności. Hucek po prostu robi foch (nie wykluczam, że wynika to z jakichś wcześniejszych niemiłych przejść z człowiekiem). Ostatnio po raz pierwszy (dawaj głowę robimy od jakiegoś czasu) poprosiłam o dawaj gębę i zaproponowałam zabawę z wnętrzem pyska. Hucek podskoczył jak oparzony za pierwszym razem, ale chyba mu się spodobało, bo zaraz wargę dolną zwiesił i bez problemu mogłam mu wymasować dziąsła :-)
Ze spraw budowlanych:
- na łące wykreowałam kolejną cudną drewnianą bramkę, dzięki której powstaną 2 kolejne pastwiskowe kwatery,
- dokonałam korekty okrągłego wybiegu; wymieniłam 3 kolejne drewniane żerdzie na białe taśmy pastuchowe; konie nie będą obgryzać, czochrać się, rozwalać, demolować a koń-hucek przestanie pod siodłem kombinować blisko-bliziutko przy dragach, co uwielbia (a że prądu się boi, skończą się umizgi do płotu ;-)
- rozpoczęłam przymiarki do wdrażania u nas koncepcji PADOCK PARADISE; stopniowo zamieniamy padok zastodolny w koński survival :-) Mamy już górkę, kamienie, pnie drzew... Będziemy jeszcze preparować w przejściach końskie oczka wodne do moczenia kopyt, podwyższać górkę i budować kolejne...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
środa, 26 maja 2010
poniedziałek, 17 maja 2010
Woda z nieba
Skandal jakiś z tymi opadami... Konie-bidaki sterczą na tym deszczu, wiecznie mokre, zaraz im zaczną rosnąć skrzela (bo błony pływackie już prawie na kopytach mają od tego ciągłego brodzenia po wodzie :-) Jednakowoż, żeby wyglądały na nieszczęśliwe, to nie bardzo. Wystarczy bramkę zastodolną otworzyć i pokazać, że mogą na łąkę powędrować ;-) Jak jest trawa, może sobie lać...
W sobotę o poranku trochę pochrumkaliśmy z Fiśkiem. Wydałam z siebie chrumk, Fisiek głowę poprzekrzywiał, odchrumknął. Za chwilę słyszę, chrumka Niko. A za chwilę Siwka. Istna epidemia zachrumkanych. Tylko hucek majestatycznie milczy (ale za to powarkuje. Tego żaden inny koń nie potrafi ;-)
Od rana towarzystwo było mocno ożywione. Uznałam, że łakną kontaktu z liderem i zabrałam wszystkich na podwórko. Jakże mylne to było przekonanie... Szaman natychmiast obrał azymut na bramkę nałąkową a reszta kolesi żwawym gęsim chodem za nim. Wydałam z siebie wrzask Fisiek, gdzie??? (bynajmniej nie było to przyjacielskie chrumkanie), na co Szamanisko zagęściło ruchy i poprowadziło stadko energicznym kłusem pod bramkę.
Tamże nastąpiło demonstracyjne wyrażenie złego humoru (nie dość, że krzyczą na konia, to jeszcze bramka zamknięta) polegające na pokwikiwaniu, próbach delikatnego (na szczęście!) taranowania bramki, pobrykach a na koniec małym kółku galopu ze wspinaniem się w locie i boksowaniem przednią nogą! Kiedyś w życiu bym do gada nie podeszła w takim stanie, ale teraz ruszyłam w jego kierunku z miną bojową i z Fiśka szybko zeszła cała para... Zaraz głowę spuścił (no co Ty? mały koński żarcik taki...), gębą zamemlił a gdy pokazałam władczym gestem, że mają z ekipą kosić podwórko, zanurkował gębą w roślinność... Ale już za chwilę znów spróbował, czy bramka aby się nie odemknęła (sama z siebie chyba ;-) w międzyczasie... Zeźlił mnie, bo zamiast zająć się czymś pożytecznym, musiałam obserwować, co ten znowu wykombinuje. I wygnałam wszystkich z powrotem za stodołę, na ganianki. Macie energię, proszę bardzo, będziemy latać. Latały, diabły, ze 20 minut, zadowolone. Nawet nieszczególnie musiałam poganiać zastęp. Co i raz zmieniałam im tylko kierunek latania, żeby było symetrycznie :-) I wtedy ponownie zaproponowałam podwórko. O, po ganiankach, to bardzo chętnie, spokojnie, na podwórku można pobytować... Fisiek rzucił wprawdzie tęskny zerk na bramkę, ale już nie próbował robić wyłamu...
Łaził za to za mną, jak najęty. Zaproponowałam więc zabawę włażenie na deski (sterta ułożona na środku podwórka), co Fisiek przyjął z wielkim zadowoleniem. Potem rozkazałam Siwej się z nami pobawić, choć na początku nieszczególnie przejawiała chęć. Zaraz się jednak rozkręciła i nawet zaproponowała pacanie naprzemienne (prawa-lewa noga), za co oczywiście przysługuje koniowi ciasteczko :-) Fisiek momentalnie pacanie po Siwce spapugował, mimo że nożnej kopaniny nigdy u niego nie wzmacniam. Wręcz przeciwnie: włosy z głowy rwałam w pensjonacie na to jego wieczne fajtanie nożyskiem. Jego koronny numer, to było wykopywanie pieńka spod siedzącej na owym pieńku Gośki W. Albo przynajmniej próba postawienia kopyta na Gośkowym kolanie (do dziś słyszę te lamenty dziecięcia Mamo, weź go!)
Po zabawie z deskami Fisiek tak się rozkręcił, że zaproponował zabawę ze studnią. Poziom wody znacznie się podniósł i Fisiek najpierw bacznie obserwował lustro wody, potem pochylił się nieco niżej i zaczął wydawać z siebie różne dziwne odgłosy-pomruki słuchając, co na to powie studzienne echo. Potem pomysły jego eskalować zaczęły w kierunku coraz głupszych: najpierw postawił kopyto na krawędzi, a następnie zaczął wkładać nogę do studni! W tym momencie moje nerwy nie wytrzymały i zakończyłam tę głupią Szamańską zabawę. Swoją drogą, ciekawe, co jeszcze to konisko wymodzi. Jego inwencja jest niesamowita ;-)
Potem konisko wymodziło łażenie za (mną). Pchał się nawet do domu (uroki parterowej chałupiny ;-) Całe szczęście, że zwierzak wyszkolony, bo ani chybi popękał-by płytki ceramiczne w ganku; w ostatnim momencie zaprotestowałam przy pomocy joja i BACK-BACK-BACK z kuchni (kuchnia jest w linii prostej z gankiem i drzwiami wejściowymi) i Szamanisko cofnął wiszącą nad płytką kończynę. A przecież mógł się wypiąć, bo byłam od niego ładnych oparę metrów i to jeszcze w pomieszczeniu. Mógł udać, że nie widzi jojowego palca i nie słyszy BACK-ania... Tak to my się jeszcze nie bawiliśmy... O błogosławione szkolenie naturalne :-)
W sobotę o poranku trochę pochrumkaliśmy z Fiśkiem. Wydałam z siebie chrumk, Fisiek głowę poprzekrzywiał, odchrumknął. Za chwilę słyszę, chrumka Niko. A za chwilę Siwka. Istna epidemia zachrumkanych. Tylko hucek majestatycznie milczy (ale za to powarkuje. Tego żaden inny koń nie potrafi ;-)
Od rana towarzystwo było mocno ożywione. Uznałam, że łakną kontaktu z liderem i zabrałam wszystkich na podwórko. Jakże mylne to było przekonanie... Szaman natychmiast obrał azymut na bramkę nałąkową a reszta kolesi żwawym gęsim chodem za nim. Wydałam z siebie wrzask Fisiek, gdzie??? (bynajmniej nie było to przyjacielskie chrumkanie), na co Szamanisko zagęściło ruchy i poprowadziło stadko energicznym kłusem pod bramkę.
Tamże nastąpiło demonstracyjne wyrażenie złego humoru (nie dość, że krzyczą na konia, to jeszcze bramka zamknięta) polegające na pokwikiwaniu, próbach delikatnego (na szczęście!) taranowania bramki, pobrykach a na koniec małym kółku galopu ze wspinaniem się w locie i boksowaniem przednią nogą! Kiedyś w życiu bym do gada nie podeszła w takim stanie, ale teraz ruszyłam w jego kierunku z miną bojową i z Fiśka szybko zeszła cała para... Zaraz głowę spuścił (no co Ty? mały koński żarcik taki...), gębą zamemlił a gdy pokazałam władczym gestem, że mają z ekipą kosić podwórko, zanurkował gębą w roślinność... Ale już za chwilę znów spróbował, czy bramka aby się nie odemknęła (sama z siebie chyba ;-) w międzyczasie... Zeźlił mnie, bo zamiast zająć się czymś pożytecznym, musiałam obserwować, co ten znowu wykombinuje. I wygnałam wszystkich z powrotem za stodołę, na ganianki. Macie energię, proszę bardzo, będziemy latać. Latały, diabły, ze 20 minut, zadowolone. Nawet nieszczególnie musiałam poganiać zastęp. Co i raz zmieniałam im tylko kierunek latania, żeby było symetrycznie :-) I wtedy ponownie zaproponowałam podwórko. O, po ganiankach, to bardzo chętnie, spokojnie, na podwórku można pobytować... Fisiek rzucił wprawdzie tęskny zerk na bramkę, ale już nie próbował robić wyłamu...
Łaził za to za mną, jak najęty. Zaproponowałam więc zabawę włażenie na deski (sterta ułożona na środku podwórka), co Fisiek przyjął z wielkim zadowoleniem. Potem rozkazałam Siwej się z nami pobawić, choć na początku nieszczególnie przejawiała chęć. Zaraz się jednak rozkręciła i nawet zaproponowała pacanie naprzemienne (prawa-lewa noga), za co oczywiście przysługuje koniowi ciasteczko :-) Fisiek momentalnie pacanie po Siwce spapugował, mimo że nożnej kopaniny nigdy u niego nie wzmacniam. Wręcz przeciwnie: włosy z głowy rwałam w pensjonacie na to jego wieczne fajtanie nożyskiem. Jego koronny numer, to było wykopywanie pieńka spod siedzącej na owym pieńku Gośki W. Albo przynajmniej próba postawienia kopyta na Gośkowym kolanie (do dziś słyszę te lamenty dziecięcia Mamo, weź go!)
Po zabawie z deskami Fisiek tak się rozkręcił, że zaproponował zabawę ze studnią. Poziom wody znacznie się podniósł i Fisiek najpierw bacznie obserwował lustro wody, potem pochylił się nieco niżej i zaczął wydawać z siebie różne dziwne odgłosy-pomruki słuchając, co na to powie studzienne echo. Potem pomysły jego eskalować zaczęły w kierunku coraz głupszych: najpierw postawił kopyto na krawędzi, a następnie zaczął wkładać nogę do studni! W tym momencie moje nerwy nie wytrzymały i zakończyłam tę głupią Szamańską zabawę. Swoją drogą, ciekawe, co jeszcze to konisko wymodzi. Jego inwencja jest niesamowita ;-)
Potem konisko wymodziło łażenie za (mną). Pchał się nawet do domu (uroki parterowej chałupiny ;-) Całe szczęście, że zwierzak wyszkolony, bo ani chybi popękał-by płytki ceramiczne w ganku; w ostatnim momencie zaprotestowałam przy pomocy joja i BACK-BACK-BACK z kuchni (kuchnia jest w linii prostej z gankiem i drzwiami wejściowymi) i Szamanisko cofnął wiszącą nad płytką kończynę. A przecież mógł się wypiąć, bo byłam od niego ładnych oparę metrów i to jeszcze w pomieszczeniu. Mógł udać, że nie widzi jojowego palca i nie słyszy BACK-ania... Tak to my się jeszcze nie bawiliśmy... O błogosławione szkolenie naturalne :-)
poniedziałek, 10 maja 2010
Było - minęło
Ależ cudne dni na wsi miałam...!
Lało, jak cholera, wszędzie błoto, konie kombinowały, gdzie by tu stanąć, żeby nie we wodzie cały czas... Całe szczęście, że Oblubieniec małe pasmo górskie na padoku usypał, tam towarzystwo z upodobaniem koczowało... Szamanisko wręcz tam sypia w ciągu dnia, na podwyższeniu, samotnie... Siwe staje na górce przodami, dupkę zostawia poniżej, i z tej pozycji obserwuje okolicę... Zaczęło się od wystawania przodami na oponie-podeście, teraz woli naturalną piaskową górkę...
A najeździłam się i natrenowałam koni do rozpuku... Raz woziłam się na hucku przez 30 min. i 2 razy posiedziałam na Siwce... A mięśnie jakie rozbudowałyśmy... Kręgosłup u Siwego na wierzchu, mowy nie ma o oklepowaniu, ot co :-(
Od 1 maja konie poszły na zielone. Stopniowo. Najpierw na dalsze padoki zastodolne (obżarły je w 4 dni), potem brałam je po kolei na sznurku na podwórko - każdy po pół godziny. Robiły za kosiarki. Potem mi się znudziło takie absorbujące moją osobę pasienie i puściłam całe stadko luzem. Przykazałam, że ma być spokój: żadnego włażenia w ogródek, rozwalania beczek z paszą (beczki stoją pod stajnią), włażenia do stodoły (z sianem), w deski czy do nowej stajni (szkielet + dach).
Na początku było grzecznie, zaczęło się drugiego dnia. Co i raz musiałam towarzystwo upominać, bo:
- Szaman właził do starej stajni (w te i wewte) denerwując Bobusia (w stajni nocują psy i teraz to ich gniazdo. Bobuś oburzony, że koń śmie mu się pchać do chałupy...)
- hucek demolował beczki z uporem maniaka; nauczył się ODKRĘCAĆ pokrywę (!!!) i dobierać do zawartości. Wystarczyło, że na chwilę zniknęłam w chałupie, już beczki zaczynały dudnić... Oczywiście całe stado kibicowało... Zaraz pojawiali się przy beczkach Niko i Siwka...
- Szaman kombinował, jak tu zeżreć rośliny ozdobne z ogródka, posadzone wzdłuż płotu, a w ostateczności chociaż podwórkową wierzbę (w zeszłym roku żarły ją oba hucki, o mało nie uschła!)
- Szaman z huckiem (ale głównie Szaman-Kombinator) pchali się do stodoły, mimo zasieków uczynionych z drąga i szeleszczącej plandeki (siano, siano, siano!)
- wszyscy kłócili się z psami; podłazili, prowokowali, robili miny... Nawet najgrzeczniejszej Siwce przytrafiało się robić do psów grymasy.
Jeździectwo było 2 maja; testująco siodłałam i Siwe, i hucka bez niczego na głowach i oba konie stały grzecznie :-) Hucuś jeden kroczek w bok na początku umyślił, zrobiłam małe retreat z siodłem (on jeden krok ode mnie, ja jeden krok od niego), mały gębę rozdziawił ze zdziwienia, że nie gonię go z siodłem i wrócił na miejsce :-))
A w ramach trenowania koni starałam się codziennie urządzać zwierzakom stadne padokowe ganianki... Czasem musiałam się wspomagać reklamówką-foliówką, bo te gady bezstajenne takie się wyluzowane zrobiły, że latać im się za bardzo nie chce bez dopalaczy ;-)
W sobotę (8 maja), korzystając ze słońca (resztki trawy obeschły) na wyjedzonych padokach zastodołowych, wysiałam saletrę. Ręcznie. A co, w końcu jest się rolnikiem z miasta, trzeba pole obrabiać ;-) W niedzielę skoro świt poleciałam sprawdzić, czy trawa już rośnie. Oczywiście nic się jeszcze nie zdążyło ruszyć ;-)
...I jeszcze zaczęłam budować bramki na łące - robię z łąki 4 stałe kwatery. Koniec z lataniem i przestawianiem słupków co weekend! Na razie zbudowałam 2 cudne bramki; profesjonalne drewniane słupy, zamknięcia na podwójne sprężyny... Konie zabrałam ze sobą na łąkę. Rzuciły się jak szalone do jedzenia mleczyków, ziółek i innych młodych badylków... Z dobroci serca trzymałam je na łące, póki nie skończyłam z bramkami (2 godziny), co zwierzaki okupiły potem lekką biegunką. Tak się obżarły! Ale mordy miały uśmiechnięte :-) Po powrocie do domu (za stodołę) od razu glebły się gromadą spać...
Z nowości zabawowych: uczymy się chrumkać na komendę.
Chrumkam - koń odchrumkuje. Koń oznacza w pierwszej kolejności Szamana (naturalnie - on to wymyślił ;-), drugi chrumkacz to - o dziwo! - Siwka :-)) Zabawa narodziła się w wyniku nawoływania mnie przez Szamana: koleś wystawał pod bramką i wrzeszczał, że chce na podwórko. Nie daj Boże, żeby do niego nie podejść, nie pogłaskać chociażby... Gdy oddalałam się, darł się wniebogłosy :-)
I tak oto wykluła się nam nowa umiejętność ;-)
Lało, jak cholera, wszędzie błoto, konie kombinowały, gdzie by tu stanąć, żeby nie we wodzie cały czas... Całe szczęście, że Oblubieniec małe pasmo górskie na padoku usypał, tam towarzystwo z upodobaniem koczowało... Szamanisko wręcz tam sypia w ciągu dnia, na podwyższeniu, samotnie... Siwe staje na górce przodami, dupkę zostawia poniżej, i z tej pozycji obserwuje okolicę... Zaczęło się od wystawania przodami na oponie-podeście, teraz woli naturalną piaskową górkę...
A najeździłam się i natrenowałam koni do rozpuku... Raz woziłam się na hucku przez 30 min. i 2 razy posiedziałam na Siwce... A mięśnie jakie rozbudowałyśmy... Kręgosłup u Siwego na wierzchu, mowy nie ma o oklepowaniu, ot co :-(
Od 1 maja konie poszły na zielone. Stopniowo. Najpierw na dalsze padoki zastodolne (obżarły je w 4 dni), potem brałam je po kolei na sznurku na podwórko - każdy po pół godziny. Robiły za kosiarki. Potem mi się znudziło takie absorbujące moją osobę pasienie i puściłam całe stadko luzem. Przykazałam, że ma być spokój: żadnego włażenia w ogródek, rozwalania beczek z paszą (beczki stoją pod stajnią), włażenia do stodoły (z sianem), w deski czy do nowej stajni (szkielet + dach).
Na początku było grzecznie, zaczęło się drugiego dnia. Co i raz musiałam towarzystwo upominać, bo:
- Szaman właził do starej stajni (w te i wewte) denerwując Bobusia (w stajni nocują psy i teraz to ich gniazdo. Bobuś oburzony, że koń śmie mu się pchać do chałupy...)
- hucek demolował beczki z uporem maniaka; nauczył się ODKRĘCAĆ pokrywę (!!!) i dobierać do zawartości. Wystarczyło, że na chwilę zniknęłam w chałupie, już beczki zaczynały dudnić... Oczywiście całe stado kibicowało... Zaraz pojawiali się przy beczkach Niko i Siwka...
- Szaman kombinował, jak tu zeżreć rośliny ozdobne z ogródka, posadzone wzdłuż płotu, a w ostateczności chociaż podwórkową wierzbę (w zeszłym roku żarły ją oba hucki, o mało nie uschła!)
- Szaman z huckiem (ale głównie Szaman-Kombinator) pchali się do stodoły, mimo zasieków uczynionych z drąga i szeleszczącej plandeki (siano, siano, siano!)
- wszyscy kłócili się z psami; podłazili, prowokowali, robili miny... Nawet najgrzeczniejszej Siwce przytrafiało się robić do psów grymasy.
Jeździectwo było 2 maja; testująco siodłałam i Siwe, i hucka bez niczego na głowach i oba konie stały grzecznie :-) Hucuś jeden kroczek w bok na początku umyślił, zrobiłam małe retreat z siodłem (on jeden krok ode mnie, ja jeden krok od niego), mały gębę rozdziawił ze zdziwienia, że nie gonię go z siodłem i wrócił na miejsce :-))
A w ramach trenowania koni starałam się codziennie urządzać zwierzakom stadne padokowe ganianki... Czasem musiałam się wspomagać reklamówką-foliówką, bo te gady bezstajenne takie się wyluzowane zrobiły, że latać im się za bardzo nie chce bez dopalaczy ;-)
W sobotę (8 maja), korzystając ze słońca (resztki trawy obeschły) na wyjedzonych padokach zastodołowych, wysiałam saletrę. Ręcznie. A co, w końcu jest się rolnikiem z miasta, trzeba pole obrabiać ;-) W niedzielę skoro świt poleciałam sprawdzić, czy trawa już rośnie. Oczywiście nic się jeszcze nie zdążyło ruszyć ;-)
...I jeszcze zaczęłam budować bramki na łące - robię z łąki 4 stałe kwatery. Koniec z lataniem i przestawianiem słupków co weekend! Na razie zbudowałam 2 cudne bramki; profesjonalne drewniane słupy, zamknięcia na podwójne sprężyny... Konie zabrałam ze sobą na łąkę. Rzuciły się jak szalone do jedzenia mleczyków, ziółek i innych młodych badylków... Z dobroci serca trzymałam je na łące, póki nie skończyłam z bramkami (2 godziny), co zwierzaki okupiły potem lekką biegunką. Tak się obżarły! Ale mordy miały uśmiechnięte :-) Po powrocie do domu (za stodołę) od razu glebły się gromadą spać...
Z nowości zabawowych: uczymy się chrumkać na komendę.
Chrumkam - koń odchrumkuje. Koń oznacza w pierwszej kolejności Szamana (naturalnie - on to wymyślił ;-), drugi chrumkacz to - o dziwo! - Siwka :-)) Zabawa narodziła się w wyniku nawoływania mnie przez Szamana: koleś wystawał pod bramką i wrzeszczał, że chce na podwórko. Nie daj Boże, żeby do niego nie podejść, nie pogłaskać chociażby... Gdy oddalałam się, darł się wniebogłosy :-)
I tak oto wykluła się nam nowa umiejętność ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)