Tytuł na okoliczność, że spadł bezsensowny śnieg a w poniedziałek rano było -11 st. Skandal jakiś!
W sobotę o poranku Siwe doczekało się pięknych nowych kopytów przednich. Dostąpiłam nawet zaszczytu (na wyraźny rozkaz Oblubieńca ;-) przejechania parę razy pilnikiem po Siwym kopycie, ale zaraz się wykręciłam od tej roboty, bo mi jakoś nieporęcznie było... Pilnik zdecydowanie za duży; jakby była wersja damska to i owszem... Bym piłowała. A tak to nie ;-)
Siwe miało robione kopyty pod stajnią. Samotnie. O, i tu dochodzimy do meritum. Że się dało. Że Siwe tylko minimalnie się zawierciło na początku, minimalnie zatańcowało w miejscu kilka razy zadami (bo przodami się nie dało ;-) i ani razu nie rozdarło siwej paszczy (a potrafi panikować gębą). A bądź co bądź pod stajnią się nie bywa od jakiegoś czasu, bo przecież mieszka się na padoku. Czyli miejsce jakby trochę nowe, nie podpadające pod siwe comfort zone...
Darł się za to Szamanisko pozostawiony z kolegami na padoku. Myślał by kto. Taki DUŻY a mazgaj! Kręcił się i wiercił pod bramką, potem się obraził i stał naburmuszony (on tak ma; naburmusza się, robi się wysoki, nie patrzy bezpośrednio tylko z miną gapi się w dal. Ale wbrew pozorom, czuwa) W końcu poszedł jeść. Tak się obraził ;-)
I wtedy mnie poraziła myśl. Na spacer iść na nowych kopytach! Hen, za bramę! Pomysł nowatorski, radykalny i, nie ukrywam, śmiały. Bo na spacery nie chodzimy. Bo logistyka, bo się nie chce, bo nie ma czasu, bo reszta będzie wyczyniać... Ale Niko przecież chodzi i nic się nie dzieje. Tylko hucek za nim popatruje (i to tylko wtedy, gdy nie ma siana ;-). Nasi się nieszczególnie interesują...
Poszłyśmy. Siwe gałowało, rozglądało się, szło bystrze i sprężyście. Zaraz za bramą odkryła pokłady siana (pozostałości po rozładowywaniu przyczepy, nieco przetrzebione przez spacerowicza Nika), pojadła. Przeszłyśmy się kawałek drogą, skoczyłyśmy przez kanałek odpływowy wykopany w poprzek naszej drogi, potem zakręciłyśmy na zalaną koniczynową łąką (Siwe sprytnie omijało rozlewiska), na koniczynie Siwe próbowało zakotwiczyć, ale nie dałam, bo mi się nie chciało sterczeć na wietrze (no i rowki cukrowe!! wprawdzie koniczyny jeszcze nie ma, ale zeszłoroczna trawa sterczy a i młoda już się minimalnie puszcza kępkami, więc Siwe zaczęło się łapczywie napychać...)
A potem było jeździectwo. No bo w końcu po coś się tę kolekcję siodeł posiada (Oblubieniec: a po cholerę Ci to kolejne siodło, jak Ty w ogóle nie jeździsz!!!!????) Siwe podlazło jako pierwsze, nie wypadało nie docenić końskiej chęci (zapewne chodziło o ciasteczko, ale co tam... ;-) Osiodłałyśmy się wcale nie jakoś delikatnie, znaczy nie cackałam się, żadne tam kiziu-miziu: dałam powąchać pad i fru go na plecki; dałam powąchać siodło i też fru (eee, daj powąchać dłużej...! Siwe wyrobiło sobie sprytny schemacik: wie, że im dłużej niucha, tym bardziej opóźnia procedurę siodłania... a jak już obniucha i chcę siodło zakładać, robi sprytny blok głową-szyją, żeby się nie za bardzo dało to siodło na pleckach umieścić, cwana jaka dzika...) Nawet fenderami pomachałam daleko odwodząc je na boki (o, to Siwą zawsze nieodmiennie płoszy...) i potelepałam siodłem (pad sobie pod Siwką nieźle posyczał wypuszczając-zasysając powietrze). No, było nieźle. Głowa jak zwykle w górze, czujność jak ważka, ale bez odpałów. Trochę się ruszyłyśmy kłusem a potem wpadłam na pomysł poganiania hucka z Siwą na linie. Bo hucek miał minę zbyt butną ;-) I stawiał się Szamanowi. Więc mu się należało ;-) Zresztą co tam, lider se może robić co chce, nawet bez powodu przegnać gada ;-)
Mały wiał jak należy, suki nam dzielnie pomagały; zamętu narobiliśmy na padoku, że hej :-) Siwe dzielnie za mną latało, aczkolwiek trzymając się w słusznej odległości 1/2 liny, bo pędząc tęgim kłusem za huckiem wywijałam końcówką liny i wznosiłam bojowe okrzyki :-)
W końcu się zasapałam, hucek miny butnej się pozbył, więc postanowiłam wsiąść na Siwe. A co!
I usiłuję z ziemi a tu porażka! Za wysoko! No żeby aż tak zdziadzieć?? Czy już tylko hucek size mi pisany?? Musiało się iść do podestu z mega-opon. Szybko sobie wyjaśniłyśmy, że moje wdrapanie się na oponę nie oznacza, że Siwe też ma się na nią wdrapać ;-) Wsiadanie bez emocji ze strony Siwki, z mojej owszem, bom nienawykła... Jak ja będę na niej jeździć? Jakoś sobie tego nie wyobrażam... Muszę po fachowca, chyba mnie to jednak nie minie...
...i już za chwilę siodłałam hucka. No ten przynajmniej jezdny ;-) Pomna na nasze ostatnie jeździeckie sukcesy... A tu siurpryza: mały nie w sosie (obraził się za ganinki, czy co...? ;-) Już na linie pokazał różki (pobryki, pokwiki, pląsy, miny kwaśne pod moim adresem) a pod siodłem emanował niechęcią do współpracy... Najpierw nie chciał ruszyć z miejsca, dopiero dyscyplinarne kółeczka biegiem go przekonały. Potem nie chciał cofać. Potem nie chciał zwolnić. A w międzyczasie nie chciał skręcać. Albo chciał skręcać wtedy, kiedy ja nie chciałam... Jednym słowem jazda była bardzo finezyjna ;-) Poddał się po jakichś 20 minutach, gdy nie na żarty rozszalała się śnieżyca... Na koniec dostał ciasteczko, więc rozstaliśmy się w zgodzie :-) Nawet trochę sam z siebie za mną połaził (wyniuchał, że mi ciasteczka w kieszeni zostały; nie łudźmy się, że to MIŁOŚĆ ;-)
Ze spraw czysto-żywo-budowlanych: wzięłam się w końcu za ratowanie resztek okrągłego wybiegu (...bo 2 kolejne żerdzie odgryzione...) Pomalowałam czarną śmierdzącą ohydą to, co pozostało z ogrodzenia. W trakcie poczułam na sobiej czyjś wzrok. Poglądam wokoło, oczywiście Szaman. Stoi i się we mnie wpatruje. W końcu nie wytrzymuje. Podchodzi. Do jednego słupka, obniuchuje z odległości 5 cm., krzywi się. Podchodzi do kolejnego, obniuchuje, krzywi się... W końcu podchodzi do mnie, obniuchuje wiaderko z ohydą i popatruje na mnie zdegustowany... Cholera, a skąd on wie, że to malowanie to na jego okoliczność...??
A w niedzielę wyluzowane Siwe, bo chowane bezstajennie, przeraziło się... ptaszka. Małej ptaszynki!
...Siwe wypasało się o poranku na porozrzucanym po całym padoku sianie razem z małym szarawym ptaszęciem. W pewnym momencie ptaszyna podfrunęła a Siwe wykonało skok stulecia w bok (2 m.) zwieńczony cudnym rozjechaniem się nóg na wszystkie strony, o mało nie glebnęła... No i weź tu człowieku na nią wsiadaj!
2 komentarze:
No proszę, nawet dzikie RBI się cywilizuje :) Gratulacje.
E, Siwe się cywilizuje bardzo opieszale... Za chwilę jej 7. rok stuknie... W takim tempie to zacznę jeździć jak jej 20. minie. Zresztą taki mam chytry plan; żeby już jej się nie chciało nogami powłóczyć za bardzo ;-)))
Prześlij komentarz