"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 19 października 2009

Wróciło do normy...

...bo już myślałam, że moje konie zdziadziały przez to PNH ;-) Ale nie, duch bojowy w narodzie nie ginie...

Zajechałam w piątek wieczorem na włości i od razu w te pędy do stajni. Nawet się nie przebrałam z galowego... Siwe już z daleka pozowało na srokatego... Ki diabeł? Podchodzę bliżej, patrzę a ta cały bok ma upszczony ciemnymi, bezwłosymi łysinami. A sierść to gdzie u koleżanki? Bliższe oględziny wykazały, iż wykopano topór wojenny: konie pod moją nieobecność nieźle się naparzają!
Fisiek, jako bardziej futrzany, szczególnych wyłysień nie prezentuje, za to strupki pochowane tu i ówdzie, owszem. A Myszek aż zawarczał przy obmacywaniu, gdy trafiłam na rankę na klatce piersiowej... No to ładnie. A tak się grzecznie zapowiadało...

 photo HPIM6669_zps27acae0c.jpg

A ze spraw mniej wzniosłych: odrobaczyliśmy się na noc fenbenatem, aczkolwiek dawką dość małą jak na 3 konie, bo PSY ZEŻARŁY JEDNO OPAKOWANIE preparatu (Oblubieniec patrzy, gdzie co kładzie na drugi raz... w sumie nie Oblubieńca wina: Bobuś-Bylde stanął dęba i ściągnął torebkę z parapetu... gwoli ścisłości Bobuś, jak stanie dęba, ma jakieś 175 cm. wzrostu... podzielił się preparatem z córką, Moną... potem było oczywiście przymusowe rzyganie - zeżarły dawkę na 1000 kg - ale preparatu oczywiście odzyskać się nie dało ;-)
Następnie sprawy kopytowe; tu się z kolei nie popisał Fisiek. Wyczyniał jakieś haniebne wygibasy z lewą zadnią nogą, że niby podawał, ale z wyprzedzeniem (stałam jeszcze przy łopatce), odginając nogę masakrycznie w bok (czy on ma jakąś inną nie-końską anatomię...?) i fajtając w moją stronę komunikował: no bierzesz czy nie?? bo cierpliwość mi się kończy... Uspokoił się dopiero, gdy dostał klapa w adekwatny udziec; skończyły się dominacyjne popisy, westchnął, zwiesił głowę, dolna warga mu obwisła, niby lekko próbował jeszcze nogą majtnąć przy podawaniu, ale bez szczególnego entuzjazmu do sprzeciwiania się...

W sobotę o paranku w stajni wybuchła wariacja: WYCHODZIMY!! WYPUSZCZAJ!! wszystkie trzy grzebały, machały głowami, pomrukiwały... O niedoczekanie Wasze! Wściekłyśta się czy co...!? I w ramach kto kogo przetrzyma smarowanie Fiśkowych pęcin mazidłem na grudę. Fiś od razu zmalał, gdy tylko boks otworzyłam (emanuje ze mnie przywództwo, ani chybi ;-) Siwe odwróciło się zadkiem do drzwi (odwieczna siwa pozycja do drzemania, tyłem do świata), Myszek zerkał dołem pod drzwiczkami, grzecznie.
Kolejność wypuszczania: Siwe, Fisiek, Myszek, okazała się błędna; Siwe przystanęło tuż przed bramką padoku, Fisiek zaraz nią i dla Myszka nie starczyło już miejsca; przejście zatarasowane, Mysio próbuje jakoś się przemknąć pomiędzy opasłymi a tu nagle tuż przed nosem wyrasta mu dupsko Szamana, grożące, pobrykujące... Łajza Jeden, nie chciał wpuścić małego na padok. O Wy Dziady Kostropate! Ryknęłam EJ!! atmosfera momentalnie się rozładowała, tzn. Siwe błyskawicznie znalazło się na środku padoku, Fisiek kwiknął, zanurkował głową w dół i pognał za wariatką. Myszek został, poczekał, aż podejdę i prawie się poskarżył widzisz, co ja tu z nimi mam...?
...szykowałam siano w stodole, słyszę nagle kwiki-wrzaski-dudnienie... Wgramoliłam się po kostkach słomy na górę, patrzę a Siwe łomocze Myszka jak opętana: uszy płasko położone, gęba rozdziawiona, siwy zadek fruwa jednocześnie we wszystkie strony; obrywa a to Mysz, a to stodoła, a to poidło... O, ja Wam tu zaraz ustalę hierarchię, raz na zawsze! Znów wrzasnęłam (swoją drogą jak tak dalej pójdzie, nabawię się przez te konie przerostu tarczycy... ;-), Siwe niewiele sobie robiąc z wydawanych przez mnie odgłosów (słychać, ale nie widać), fajtało dalej. Chciał nie chciał, polazłam na padok. Siwe od razu spokojne się zrobiło (fałszywa jaka...), Myszek szybko do mnie...
Zabrałam towarzystwo zza stodoły na dużą łąkę. Tu przynajmniej będzie gdzie zwiewać, no i Siwe w przypływie szału nie obali stodoły (stojącej z przyzwyczajenia; remont dopiero przed nami). Pomysł się spodobał. Trochę miałam boja, co będzie, bo Myszek zawsze za stodołą, łąką to dla niego terra incognita, ale to hucek przecie... Pomaszerował jako pierwszy, stanął, furknął ze 2 razy, rozejrzał się i powędrował w suche badyle...
Siwe od czasu do czasu Myszka atakowało, ale sprowadzało się to głównie do prezentowania płasko położonych uszu i grożenia zadem. Myszek odsuwał się energicznym stępem i po awanturze.

 photo HPIM6619_zpsbdbf5a2b.jpg

 photo HPIM6671_zpsf6c8d3d9.jpg

 photo HPIM6615_zpsc2105c2f.jpg

 photo 9d1c6239-4e1d-47a7-9ebb-1ee07b63063e_zpsed4f350c.jpg



Powróciliśmy do treściwych kolacyjek (przerwa z treściwym od maja była, tylko trawa i siano a konie i tak upasione, nieroby jedne ;-)
Siwe aż przytupało w miejscu (radośnie), gdy zobaczyło, że biorę wiaderko (to specjalne, bez uchwytu. One, skubane, wszystko wiedzą, te konie...) Fisiek oniemiał, hucek tylko spojrzał na reakcje naszych, w mig pojął, co się święci; zaczął latać dookoła boksu :-) Przy podawaniu Siwe z podniecania kładło uszy, Fisiek stał na baczność, żeby tylko szybciej, szybciej... a Myszek... Myszek zaczął na mnie warczeć! Ludzie, co za zbiorowisko końskie mi się przytrafiło... Co jeden, to cudak :-))
Myszek oczywiście od razu został poddany obróbce, czyli nauce dobrych manier przy karmieniu. Zobaczymy, jakie będą efekty. Koleś jest twardy, poglądy na życie ma sprecyzowane i zasadnicze. Ale nie damy się, jak miły Bóg, nie damy się :-) Jeszcze zacznie chodzić na pasku ;-)

Brak komentarzy: