W weekend raczyła pojechać na wieś Jaśnie Dziedziczka zwana Potomstwem vel Bebo czyli Gośka W. Wydarzenie nie-byle-jakie. Dla towarzystwa wzięła sobie koleżankę Ewkę. Obecność koleżanki zmotywowała Gośkę do czynów około-konnych (nie ma to jak popisywanie się ;-) zwieńczonych jeździectwem. Ponieważ dziecię w zasadzie od 2 lat nie jeździ konno (postawiło na lekką atletykę, mimo, że durne, do szeroko pojętego jeździectwa ma talent... w kogo to się wdało...? ;-) zaczęłyśmy od Myszka. Przygotowałam go z ziemi (oczywiście po-popisywaliśmy się wchodzeniem na podest, stawianiem nogi na czym się da etc.), m.in. po raz pierwszy poprosiłam o galop na linie, trochę mu się to nie spodobało (pochrumkiwał & podskakiwał niezadowolony, co Gośka skwitowała mruknięciem: ta, ja bym go raczej wyciszała, jakbym miała na niego wsiadać - znaczy lekko cykornięta była po przerwie w koniowaniu :-). Wsiadłam na chwilę, sprawdziliśmy zgięcia i odangażowanie zadu z siodła; zgięcia coraz fajniejsze (żadnej walki, główka od razu idzie w bok, choć nie przesadnie daleko, póki co ;-) Potem wgramoliło się Bebo, trochę się pobujało stępem, skrytykowało poziom wyszkolenia Myszka (jak on krzywo łazi... i w ogóle jakie pomoce stosować...?) - fakt, koleś na wodzy casual zupełnie nie wie, co ze sobą zrobić... najchętniej staje :-)
Potem Myszek zaliczył kompletną świeżyznę jeździecką, czyli koleżankę Ewkę. Bardzo elegancko się sprawdził jako konik do oprowadzanek, czyli możemy rozkręcać w Gawłowie jazdy dla milusińskich :-)
A Gośka tak się rozochociła, że wsiadła na koniec na oklep, co Myszek tolerował dopóty, dopóki nie zażyczyła sobie zakłusować: zadrobił kilka kroczków z położonymi uszami, ewidentnie niezadowolony (czego się na mnie telepiesz, chuda jedna...? chcesz mi kręgosłup poobijać??)
A, ale żeby nie było, że używam do własnych widzi-mi-sianych jazd cudzych, pensjonatowych koni: nie wdając się w meandry sprawy: Myszek jest już prawie mój, wystarczy podpisać odpowiednie papiery :-) Właściwie nie wiem, czy się cieszyć, czy smucić (3 końskie gęby do wyżywienia!!!)? Zbyn trochę psioczy, ale chyba nie wywali malutkiego-grubiutkiego hucka na zbity ryjek za bramę naszego skansenu...??? Psy bezdomne zbiera okazjonalnie, to i konika chyba przygarnie... ;-)
...a Gośka znów zapałała afektem do Fiśka-Szamana... Jaki on miły, jaki on grzeczny, jaki on mądry etc. I dawaj mi go przygotuj z ziemi, to na niego wsiądę...
Pobawiliśmy się dosłownie chwilkę (na dużej łące: travelling circling game w kłusie, chody boczne precyzyjne, galop na długiej linie zwieńczony złapaniem w locie leżącej brzozowej gałęzi, czyli CG z obiektem w gębie ;-) Fiś emanował skupieniem, wpatrzony we mnie jak w obrazek (fotki cudne mam i wstawiam sukcesywnie na foto-blogu; mogę tylko 2 dziennie wystawić, więc trochę to potrwa...), Gośka zdecydowała, że wsiada. Wrzuciłam ją za kolano (na oklep), bebo trochę pozwisało leżąc na brzuchu, poleżało wzdłużnie na Szamańskiech pleckach (nogi razem, jak Pan Parelli przykazał ;-). Fiś wyjątkowo kompatybilny był, bo ani razu niepróbował jej ściągnąć za kolano, co ma we zwyczaju :-)
Ponieważ Bebo nie chciała wodzy do kantarka (bo on będzie je zaraz łapał w gębę... fakt, Fisiek zawsze na wodze poluje... na nim można tylko na kontakcie, póki co ;-) najpierw były więc oprowadzanki na krótkiej linie a potem, gdy Gośka nabrała wiatru w żagle, zrobiłyśmy z wodzy finess stringa na szyję i puściłyśmy gada luzem :-) Proszę państwa, niezajeżdżony Fiś wykonywał cudnie ruszanie, cofanie i skręty :-) Fiś, którego nikt nigdy tego z grzbietu nie uczył :-) Oczywiście na początku głównie za sprawą sygnałów, jakie dawałam mu z ziemi (tak był we mnie zapatrzony, że ledwie zauważał, że ktoś na nim siedzi :-) Równocześnie z moimi sygnałami Gośka stosowała odpowiednie pomoce i już po chwili okazało się, że Fisiu przyswoił i sygnały od-górne :-)
Jest silne postanowienie jeździeckiej obróbki Fisia. Niezmiennie nie mogę wyjść z podziwu, jak on się cudnie rytmicznie porusza. Jazda na nim to będzie czysta przyjemność :-)
W niedzielę nasi tak byli kontaktowi, tak się kleili do mnie i radowali, że zaproponowałam im, obojgu równocześnie (!) zabawę w cutting. Ależ było fajnie, wesoło! Na wszelki wypadek ganialiśmy się zza ogrodzenia, wściekle (cutting w galopie był, a co!), nasi rozbuchani, robili do siebie groźne miny, nie mogąc się najwyraźniej dogadać, kto ma mnie bardziej wycianać ;-) Fisiek aż pokwikiwał z uciechy, gdy robiłam im nagłe zmyłki i leciałam w drugą stronę :-) Siwka dała się nieźle wkręcić w zabawę. Do tej pory to Fisiek przodował w tego typu wygłupach, teraz okazało się, że i Siwe ma radochę szczurząc się do mnie w pościgu... Potyczka została zakończona remisem: wszyscy troje się zasapaliśmy i daliśmy spokój :-)
Potem jeszcze wzięłam na chwilę samą Siwkę, już bez ogrodzenia, i pobawiłyśmy się dynamicznie, ale nie w galopie, tylko w kłusie. Siwe robiło miny, prężyło kark, wężowało szyją... Ależ ona fajna, gdy czuje się pewnie :-)
Monusia-Widmo na legowisku Państwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz