I czego to się było odgrażać? Spełzło na jednej solidnej sesji treningowej i tyle. Jednej dla każdego z hucków, czyli dla mnie były to 2 sesje :-) Ale nie o ilość tu idzie, a o jakość przecież...Czwartek nieciekawy, bo Szamanisko znów ma biegunkę. Dużą. Oto skutki zaprzestania podawania BIOGENU-K (mam nadzieję, że to nic poważniejszego, niż zwykle????). A już było tak cudnie... Wróciliśmy do malutkich treściwych kolacyjek z BIOGENEM (odnotowana lekka poprawa, kolega prezentuje mniejsze samo-obesranie). A może to protest, że od kilku tygodni w ogóle brak u nas treściwego?? Siano i łąka tylko...
Poza tym wygląd w normie, tłuścioch z cellulitem, ale bez rozdętego brzucha - znaczy rusza się (owady wieczorem nie dają postać spokojnie). Humor też dopisuje, jak zwykle u Fiśka :-) A to przechodząc, do komórki zajrzy, a to poidło przestawi w inny kąt na padoku, a to poudaje, że się chce przymilić i znienacka zębem próbuje w kark mnie skrobnąć... Znaczy jest kolega we formie ;-)Piątek - hucułkowy. Cały dzień przewałęsały się miniatury po podwórku w charakterze wygryzaczy trawy a po południu poszły tyrać na okrąglak (pierwsza sesja na naszym okrągłym wybiegu).Niwecz-Mysz. Osiodłaliśmy się przed stajnią (w myśl zasady: lider nie będzie targał siodła; od tego jest Pan Koń) - tym razem bez-hornową kulbaką, co pasuje i na Siwkę, i na hucułka :-) i powędrowaliśmy na okrąglak. Tu siodło zostało zdjęte, co wywołało u Mysza widoczne ożywienie intelektualne (hę...? nie jeździmy? a już miałem nadzieję, że pokaże Ci, kto tu NAPRAWDĘ rozdaje karty... - bo kolega podobno potrafi nieźle posłać człowieka na glebę, bez łeb ;- )
1) Zaczęliśmy po bożemu od friendly z carrotem:
- głaski po ciałku - wyraźna tężyzna (bat to bat, nie oszukasz mnie...)
- zarzucanie stringa na grzbiet - nienajgorzej
- uderzanie w ziemię - najpierw pozorny spokój (introwertyk), ale nos zmarszczony bardziej niż zwykle (on ma zmarszczki! jakiś taki utrwalony na pyszczku grymas, co nadaje mu wygląd zgorzkniałego złośliwego staruszka...). W końcu rzucił się znienacka*, wyrwał mi linę, staranował zamknięcie round-penu (wyrwał hak) i zdylował na podwórko (oczywiście nie zamknęłam padoku, żeby drugi hucek mógł swobodnie wędrować w te i nazad ;-)
* żadne znienacka to nie było; widziałam co się święci, ale (zadufana w sobie) myślałam, że mały dureń ;-) po pierwsze się nie wyrwie, a po drugie nie będzie się rzucał na bramkę... A to hucek przecież... Co dla niego znaczy moja symboliczna bramka z liny...
Wiejąc parę razy przydepnął sobie linę (a dobrze Ci tak, a miej niewygodę! aczkolwiek z niepokojem spoglądałam na markową linę wlokącą się za kolegą... a urwij mi, dziadu jeden mały, markową skórkę, to ja Ci pokażę friendly z carrotem ;-), nawet przystanął przy takim auto-przydepnięciu ze 2 razy, ale gniady go podparł kłusem i poleciały...
Na podwórku deja vu... skąd ja to znam...? (mina przypękana... czeka, co będzie)... Mała kopia Szamana mającego świadomość, że chyba przeholował i oto lider się wkurzy ;-) Pogłaskałam, wrócił grzecznie na placyk... Dałam spokój z zamykaniem... Kontynuowaliśmy otwarci.
Co ja się w tę ziemię namajtałam tym stringiem... Rytmicznie, spokojnie, ze sflaczałą mową ciała... Oj. Mysz szarpał się, wspinał, latał (błyskawicznie przyswoił ćwiczenie opadający liść vel C-pattern) nawet warczał! (chrumknięcie-warknięcie ze złością, jak prosiak...) Próbował wlatywać w moją przestrzeń... Ze 30 minut jak nic... W końcu chyba skapował, że pacanie sznurkiem w ziemię nie oznacza komendy do wpadania w amok (lewopółkulowy) ani od ruchu naprzód, ani nie oznacza, że nadchodzi łomot.
Stanie za moimi plecami i podążanie za mną (zero pępków) znosił spokojnie, stanie bokiem (pępki wprawdzie są, ale patrzą sobie w inną stronę) lekko go niepokoiło, ale nie latał (głowa wyżej, ciałko napięte). Całkiem godnie znosił patrzące pępki, ale wycofujące się; stanie na wprost (pępki czyhają, oj!) udało się zakończyć parę razy pozytywnie - wyłapywałam momenty, gdy myszek przystawał, i kończyłam pacanie stringiem... Uf, jakoś przeżyliśmy...
2) ochrona strefy osobistej człowieka - o, tu mamy POLETKO! taki hucek-myszek zdaje się w ogóle nie wiedzieć, co to takiego strefa osobista (człowieka)... Ale wystarczy, że gniady tylko się skrzywi a myszek już 3 m. dalej... I to jest interesujące...
Zaczęłam używać wszelakich sposobów (adekwatnie do okoliczności), żeby oznajmić małemu, że ja TU jestem... TO MOJE miejsce... Z wolna zaczyna działać (bloki, driving, fala liną, machanie kończynami górnymi, grożenie zadem...)3) ustępowanie od stałego nacisku- jeż na klatce BARDZO ładnie, na nosie - leciutki opór. Przestawianie przodu - OPORNIE. Raczej próbuje uciekać do tyłu, albo się modelowo zapiera. Zadu jeszcze nie robiliśmy.4) ustępowanie od sugestii - driving przodu - haniebny. Walka zajadła (jak z Szamanem na początku, tyle, że bez agresji ze strony myszka), w końcu uległ wobec przemocy, ale kilka razy 4. faza musiała dojść do głosu...
Za to schowaj zadek - prawie idealnie. Czasem tylko kolega uznaje, że nie musi. I zagapi się w dal... albo (szczyt bezczelności!) ja mu looong phase 1, looong phase 2. looong phase 3....... a ten głowa do trawy i spokojne skub! nie żadne tam zachowanie zastępcze... pojeść chciał akurat teraz... niech on sobie nie myśli, że jak ciamkam i miziam co i raz (zakochana, zależy jej na mnie...), to można mnie olać... Nastąpiło bliskie spotkanie z zadkiem (z impetem), skoczył jak oparzony i więcej na trawę nie spojrzał... Śledził za to każdy mój ruch ;-) a zadek chował, gdy tylko robiłam kroczek po łuku w bok :-)5) stick to me - zaczątki bardzo szybko zaawansowane do luźnej liny! Taki bystry. I nawet umie się postarać, jak chce. Jeszcze będzie z niego koń :-) Zatrzymania gwałtowne ze stępa i kłusa, podążanie w kłusie, zmiany kierunku, cofanie...6) takie niby-jojo - póki co uczymy się ustępować od falującej liny. Jeszcze nie takie klasyczne paluszek-nadgarstek-łokieć... Raczej jako praktyczna, przydatna końska umiejętność pt. nie zbliżaj się do mnie... odsuń się ode mnie...7) okrążanie - pół kółka udaje się nam zrobić, aha! I zaparkować za moimi plecami. Taki chytry plan Pana Konia Niwecza :-)Wigwam-gniady.
w porównaniu z myszkiem - cudny koń. Przypominający Siwkę, tyle że w wersji Siwka odważna. Czujny, skupiony, uważny. Wszystkie ćwiczenia robił 2 razy lepiej. Nie walczył, nie sprzeciwiał się... Czyli nie bardzo jest o czym pisać ;-)1) friendly z carrotem: żadnych szaleństw czy galopów; lekkie dyganie przy zarzucaniu stringa na grzbiet.2) ochrona strefy osobistej człowieka - wprawdzie włazi, owszem, ale łatwo wyłazi (bardzo ładnie odpowiada na driving)3) ustępowanie od stałego nacisku- nienajgorzej. Najlepiej na klatce.4) ustępowanie od sugestii - driving bardzo piękny (np. schowaj zadek :-) Już po chwili miluś robił ósemki! ósemki, proszę Państwa, na samą sugestię liny :-)) i w ciasne miejsca dawał się wmanewrowywać bez problemu (drivingo-squeeze)5) stick to me - podobnie jak myszek, czyli bardzo ładnie :-) luz na linie...6) okrążanie - wystarczyło pokazać kierunek liną i poszedł sobie na koło. Ale za plecami się wygaszał. Kolejny mały spryciarz :-) Czego oczy nie widzą...
Zakończyliśmy siodłaniem (lider nie odnosi siodła do stajni, siodło odnosi Pan Koń). Wigwam zrobił mały teścik, od razu zaliczył jedno BUMP! liną i stał grzecznie jak trusia :-)
Przed stajnią włożyłam nogę w strzemię, Wigi zaproponował zabawę w okrążanie, zaliczył drugie BUMP! i natychmiast zrezygnował z aktywności ruchowej (żartowałem! na żartach się nie znasz???) Rozsiodłałam. Nie wierzył, że może sobie pójść... Stał wyczekująco i obserwował... nawet powędrował za mną do stajni, żeby pomóc mi mentalnie odnieść siodło...
W sobotę jedyne wydarzenie to mycie i pędzlowanie koni anty-owadem. Wszystkich 4. Całe towarzystwo bardzo grzeczne, Siwe coś tam mruknęło na pierwsze dotknięcie wodnistej gąbki, ale potem stało rozanielone bez trzymanki, z liną spoczywającą na ziemi (tzw. tying to the ground).
Hucki nadzwyczaj grzeczne i kooperatywne przez cały dzień, ustępujące pokornie miejsca, a jednocześnie chętne do kontaktów z człowiekiem :-) znaczy wczorajsza sesja nie była dla nich szczególnie traumatyczna... mimo, że zaobserwowałam dużo ziewania, krzywienia szczęk i wywalania trzeciej powieki :-)
Wydarzeniem nie-końskim była popołudniowo-wieczorna wizyta Rodziny Puchaczy (niestety, były robione kompromitujące zdjęcia... kiełbasy, kaszanki i inna tym podobna zdrowa żywność... a ja rzekomo jestem kulturysta i stosuję dietę treningową ;-)
Puchacze przywieźli nam piękne płytki ceramiczne do ganku i kuchni, może w końcu zapanują u nas w skansenie luksusy ;-)
W niedzielę przez pół dnia padało, więc BACK TO BASICS: szkoliłam się teoretycznie (Bernie 2007, level 1) celem re-edukacyjnego ożywienia umysłu (jak to się robi z surowymi końmi...), bo moje finezyjne dyskretne sygnały są bezbłędnie czytane przez naszych; hucki zdają się ich nie dostrzegać (Are You talking to me?????) Znaczy, muszę się cofnąć w rozwoju i powrócić na level 1 ;-)
Po południu kończyłyśmy z Beatką szykować stodołę na tegoroczne siano (póki co wirtualne, bo cały czas pada...) A miała być prezentacja, jak walczę naturalnie z jej końmi... oczywiście nie wyrobiłyśmy się z czasem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz