Mega-weekend majowy spędzony został na roboczo, czyli głównie w Gawłowie. U koni byłam tylko 3 razy, głównie po to, by wcierać Siwca imaverol w grzywę… Tak, tak... mamy grzyba, niestety… A tak się cieszyłam, że Siwka taka zdrowa, nigdy nic, ani brzuszek nie boli, ani biegunki żadnej, ani kopyta nie gniją, mimo stania w brudnej ściółce… A tu proszę: eleganckie żółte strupki w grzywie oraz (bonus) 2 ogromne opite kleszcze ukryte w grzywie… Grzywa została obcięta na ZERO (koniec urody i elegancji) i wcieramy mleczny płyn… Gąbka oczywiście była bardzo podejrzana a już mokra gąbka w ogóle nie była fajna na początku, jednak Siwka bardzo szybko się do niej przekonała… Zwłaszcza, że grzeczne stanie z opuszczoną głową było nagradzane ciasteczkiem ziołowym a stroszenie się i odsuwanie, strofowane energicznym cofaniem a w skrajnych przypadkach nawet odganianiem. W końcu Siwce spodobało się intensywne pocieranie gąbką grzywy i szyi, sama się nadstawiała i wywracała oczami.
Właściwie tylko w sobotę (26 kwietnia) spędziłam z końmi sporo czasu, bo prawie 4 godziny… Był to głównie undemanding time poza padokiem. Ponieważ padok, na którym stały konie, był prawie zupełnie pozbawiony trawy, zabrałam Siwkę na korytarz prowadzący ze stajni na padoki, obficie porośnięty trawą… Siwka rzuciła się gwałtownie do konsumpcji a Szaman został na padokowym piasku i wpatrywał się we mnie uporczywie-błagalnie… Zrobiło mi się go żal (taki duży musi dużo jeść, a ja tylko tę Siwkę na pasienie ciągle zabieram…), więc też go wypuściłam… Wychodząc z padoku Sz., zrobił grzeczny sqeeze (na wolności), odwrócił się do mnie i czekał, aż zamknę padok… Dopiero po chwili rzucił się do trawy…
Pupile popasły się z godzinę a ja łaziłam do-stajni-i-z-powrotem-do-koni, w końcu wzięłam się za mycie wiaderek a Pupile rozpoczęły wędrówki-ganianki: przylatywały do stajni, patrzyły, co się dzieje i biegiem wracały korytarzem pod padok z pozostałymi końmi. W końcu na dłużej zadekowały się w okolicy stajni, właziły a to do swojej a to do sąsiedniej, zaglądały do strusi (jeden dziobnął Szamana w nos, Siwa się nie dała, bo odskoczyła w porę…), gapiły się podejrzliwie na nasze psy...
Siwka wymyśliła sobie dość interesujące zajęcie: wybrała sobie dwa boksy w nie-swojej-stajni, położone na przeciwko siebie, wchodziła do jednego, postała chwilę, szła do drugiego, postała chwilę… I tak z 10 razy. W końcu na dłużej zatrzymała się w boksie Jasemonii i zaczęła się bawić… plastikową butelką zawieszoną na sznurku… A swojej butelki bała się kiedyś do tego stopnia, że musiałam ją z boksu usunąć… Albo się konica starzeje, albo cudze fajniejsze…?
W czasie między-boksowej wędrówki raz doszło do incydentu, bo Sz. też wlazł do tego samego boksu i ugryzł Siwkę w kłąb (głupi, teraz będzie miał grzyba na zębach…;-), na co Siwka stanęła dęba i wypacała go kopytami z boksu…
Z innych ciekawostek: Szaman, korzystając z nieuwagi Gośki, która nie zamknęła paszarni, załadował się do niej prawie w całości (wlazł po schodkach). Paszarnia jest malutka-wąziutka, mniejsza chyba nawet od boksu Siwki, więc wstąpiła we mnie nadzieja, że Pan Sz. i do przyczepy wejdzie dość ochoczo, czyli zmotywowany żarciem… W końcu wejście do paszarni było jego autorskim pomysłem, zrealizowanym z pełną premedytacją: powoli i z rozmysłem wszedł po schodkach a na mój protest głosowy, powoli i statecznie się wycofał, podszedł do mnie i stanął grzecznie obok: O co chodzi? Sprawdzałem, co ma być dziś na kolację…
W Gawłowie nie zrobiłam nawet połowy tego, co zaplanowałam… Z rzeczy ważnych: już za chwileczkę, już za momencik powstanie padok za stodołą… Dołków trzeba było wykopać, bagatela, 60 sztuk, dobrze, że ziemia miękka… Słupki są żywe, tzn. zrobione z pociętej wierzby. Mamy nadzieję że się ukorzenią, bo puszczają pędy zielone…
Przed stajnią stopniowo zaczyna pojawiać się bruk kocie łby. Poziom wody, co opadnie, to się znów podniesie, po obfitych ulewach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz