"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

piątek, 30 maja 2008

Przeprowadzka tuż!

Jak w tytule... Sobota, 6 czerwca, godz. 10.00...
Trochę za szybko, nie wszystko jeszcze gotowe, ale zaistniała tak zwana vis major... Musimy się wynieść z pensjonatu...
Jutro/pojutrze - w trybie ekspresowym - nastąpi finalizacja organizowania końskiej przestrzeni życiowej, choćby tymczasowa... Posiłki do pomocy zewezwane...
Przewoźnik z koniowozem zamówiony, z podejściem pro-naturalnym, sedalin na wszelki wypadek też... Urlop z września przesunięty na po przeprowadzce na aklimatyzację zwierzyny... (a miał być na Berniego, do Celbanta!!!)
Oczywiście stresuję się... Jak te 2 moje Gadziny, okazjonalnie przeze mnie odwiedzane, nie-całkiem-okrzesane, załadują się..?? Nigdy nigdzie daleko od stajni nie odchodziły (nie licząc okazjonalnych ucieczek przy okazji rozwalenia ogrodzenia padoku), a tu nagle taka WYPRAWA i to w dodatku samochodem!! No dobra, trochę demonizuję, bo WYPRAWA będzie miała tylko 12 km... Mego stresu to jednak nie niweluje...

Photobucket

środa, 28 maja 2008

Po chorobie...

Piątek, 23 maja 2008
Konie na oddzielnym padoku. I bardzo dobrze, niech się alienują. Choć to, zdaje się, oddzielenie dyscyplinarne... Ponoć przy próbach połączenia w jedno stado, znęcają się nad pensjonatowym ogierkiem-Alisterkiem... Biedactwo... Do krycia to się umie zabierać, ale do samo-obrony to już nie...
Konie pasły się spokojnie, choć na sąsiednim padoku Alisterek próbował kryć Jasemonię, więc kwiki i kopy unosiły się w powietrzu... Gdy pojawiłam się na horyzoncie, Siwka ożywiła się i ruszyła w stronę ogrodzenia, a ja spuchłam z dumy, że oto mój koń weekendowo-sobotnio-parellistyczny leci na powitanie swojej alfy... Szybko mi puchlina przeszła jednakowoż, bo Siwka i owszem, leciała do ogrodzenia, ale wcale nie do mnie, tylko po to, by z bliska pooglądać umizgi ogierka na sąsiednim padoku...
Na szczęście Szaman podbudował moje morale, nadwątlone Siwkową ignorancją... Ruszył dość energicznie i wyraźnie w moją stronę... ponieważ ostatnio, z powodu choroby, byłam na zwolnieniu, aż emanowałam teoretyczną podbudową od oglądania parellowych płytek kształcących... i postanowiłam zastosować mega-przyciąganie zachęcające... skuliłam się przymilnie, jak przy przywołaniu w jojo, i zaczęłam pocmokiwać rytmicznie... Szaman się zbystrzył, dostosował do rytmu cmokania i zaczął... lecieć do mnie kłusem...! I przyleciał! Nic to, że ledwo wyhamował tuż przed moim nosem... ciach ziołowych całą garść dostał... I stanowczo wysforował się w naszym stadnym rankingu przed Siwą... jak to człowieka podejść łatwo ;-)
Trochę się tak pobawiliśmy (przylatywanie na cmok-cmok-cmok), Szamanowi podobało się, aż za bardzo, zwłaszcza te ciasteczka jako pozytywne wzmocnienie... potem nie chciał się w ogóle odczepić, odesłanie nam się popsuło przez te wygłupy w stylu wariacji na temat stick to me ;-)
Do tego stopnia się popsuło, że okrążanie na wolności w kłusie Sz. robił tak blisko mnie, że prawie się o mnie ocierał i co kilka kroków proponuje podejdę, co? mogę? no, daj podejść...
Na Siwkę zastosowałam całkowitą ignorancję i już za chwilę wait a minute! ogierek nie był ciekawym obiektem do obserwowania... podpełzła Siwka cichaczem, stanęła za Szamanem i zaczęła jawnie zerkać, co robię... w końcu wylazła zza niego na okoliczność dawaj ciasteczko! grubas i tak już dużo ich zeżarł...
W końcu Siwka przeszła do kontrataku i zaczęła się do mnie umizgiwać, przypochlebiać, wdzięczyć... Pobawiłyśmy się więc, z entuzjazmem i energią, na wolności na dużym padoku, w:
- przestawianie przodu i zadu (driving, porcupine)
- jojo - fantastyczne, na pokiwanie paluszkiem, Siwka wędrowała w tył jakieś 5-7 m. (bez liny!) i przychodziła na głaskanie powietrza... lekko, leciuteńko...
- okrążanie - fantastyczne, w obie strony, ze zmianą kierunku, bez żadnej próby ucieczki czy od-dryfowania
- pacanie nogą + stawianie nogi na obiekcie, wyższym niż dotychczas. Eksperymentujemy też, dość owocnie, ze zmianą nogi pacającej na zasadzie ja zmieniam-Ty zmieniasz...
- podnoszenie nóg na wolności - bez zarzutu; Siwka odwracała się tylko i patrzyła, co robię, przy podnoszeniu zadnich... a przy przodach zaproponowała zaczątki kroku hiszpańskiego...! o, będzie nowa sztuczka!
- prowadzenie za dolną szczękę - kiedyś, kiedyś coś tam w tym kierunku eksperymentowałyśmy, podobnie jak prowadzenie za kosmyk grzywy... Szczęka nie wychodziła, kosmyk w miarę... Teraz nie mamy kosmyka, bo się obcięłyśmy w ramach eks-grzyba... Ale szczęka nam została, więc popróbowałyśmy i mimo wstępnych oporów (próby wykrętów, nurkowania głową góra-dół) wypadło bardzo ładnie... Siwka wędrowała w sugerowanym przeze mnie kierunku, na delikatne przytrzymywanie dolnej szczęki :-) a delikatnie być musiało, bo bez liny i Siwka mogła w każdej chwili zwiać, jak to ona ma czasem w zwyczaju, gdy przesadzę z presją...
- novum: podnoszenie głowy znad trawy na poklepywanie szyi w okolicy kłębu - początkowo musiałam, jak na Siwkę, całkiem wysokich faz używać, ale szybko nowa porcja wiedzy została przyswojona...
- wkładanie ręki do pyska - tutaj dochodzimy do poziomu, gdy Siwka na rękę w pysku reaguje opuszczeniem głowy i rozluźnieniem... takim prawdziwym... z prawie-wywracaniem-oczami-i-ziewaniem... i tu dopiero zaczyna do mnie docierać, jak powinna u Siwki wyglądać wygrana zabawa w przyjaźń...
- ale za to stick to me w kłusie tym razem nie zadziałało. Ani razu. Widać nie można mieć wszystkiego naraz :-)

Sobota, 17 maja 2008 r.
U koni krótko, króciutko, godzinka zaledwie... Do Szamana nawet się nie dotknęłam, Gośka go wyczyściła i przycięła mu grzywę (krzywo); wśród bywających w Żabiczu gości, Szaman ostatnio dochrapał się ksywki irokez...
Ja skupiłam się na Siwce, bo wreszcie odebrałam dłuższy popręg do podkładki i paliłam się do jego przymiarki. Siwka też się paliła, ale do uciekania. Generalnie piękną prawą półkulę prezentowała, ekspresyjnie-ekstrowertyczną...
Podkładka się nie spodobała, popręg się nie spodobał... ręka mi zwiędła od obustronnego approach & retreat a konisko siwe sztywne i kapryśne pozostało... w introwertyzm zapadające się, nie-uciekające, ale i nie-akceptujące... a jaka postawa przy okrążaniu! jeszcze Siwki w takiej postaci nie widziałam! wyglądała, jakby oddechu złapać nie mogła (a wcale mocno popręgu nie zapięłam!)... ledwo się ruszała... cudak ten koń jest straszliwy ;-)

...i znów mamy nad czym pracować...
Photobucket

piątek, 16 maja 2008

Środa

W środę miałam nadspodziewanie nagły urlop, więc we wtorek po pracy, objuczona klamotami, czyli plecakiem weekendowym, pojechałam na wieś. Miałam cichą nadzieję, że uda się zahaczyć o konie, ale nic z tego… Autobus się spóźnił, w Nasielsku byłam przed 20.00, więc wylądowałam w Gawłowie… Całą środę (13 godzin!) spędziłam na roboczo. Efektywnie.
Wreszcie udało mi się ruszyć stajnię: odkurzyłam ściany w obu boksach i na korytarzu (w sumie 2/3 całego pomieszczenia) i zagruntowałam ściany. Rozmoczona glina ze ścian w połączeniu z pryskającą na wszystkie strony emulsją gruntującą pokryły mnie cienką, aczkolwiek solidną powłoką, która po zastygnięciu nieszczególnie dawała się usunąć. Ponieważ wcześniej targałam sosnowe słupki, dodatkowo byłam wypaćkana żywicą… Atrakcyjnie...
Przed stajnią uprzątnęłam wysypane bez-ładnie kamienie polne (wstęp do dalszego ciągu układania kocich łbów).
Jakieś tam słupki brakujące wkopałam na padoku; jeszcze tylko żerdzie muszę kupić (41 sztuk)... I padok będzie gotowy. Ten z najmniejszych padoków...
Zaczynam też kombinować, gdzie by tu posadowić okrągły wybieg; i nijak nie mogę nic sensownego postanowić: wszędzie ziemia żyzna, czarna, trawa po kolana, żeby nie powiedzieć po-pas...
A propos trawy: łąka leży sobie skoszona... W sobotę, zdaje się, czeka nas przewracanie tego, co zalega, na drugi bok... I żeby nie padało...

Photobucket

poniedziałek, 12 maja 2008

Mamy kota...!

...a w Gawłowie pojawił się duży, biało-rudy, puchaty KOT... młody samiec, bardzo gadatliwy, oznajmiający z daleka, iż nadchodzi z pól do obejścia... żarłoczny bardzo, choć ładnie utrzymany, na bezdomnego nie wygląda...
Psy o mało się nie wściekły na początku, ale poddawane są intensywnej indoktrynacji, że NIE WOLNO... I ciasteczko psie w nagrodę, gdy tylko siedzą i patrzą... Kot na wszelki wypadek oswoił sobie stajnię i w niej mieszka, najchętniej na krokwiach pod dachem albo na stryszku... Przy mnie je z ziemi, ale zapasy zostawiam mu na stajennej szafie... zeskakuje sobie na nią z krokwi i spokojnie konsumuje zerkając tylko od czasu do czasu w dół, na psy...
Photobucket

Sobota...

Gdy przyjechałyśmy z Gośką do Żabicza zastałyśmy nasze konie w boksach. Ponieważ nie było starych kobył domyśliłyśmy się, że poszły na jazdę… Nasze darły się wniebogłosy, same, zamknięte w stajni… Kiedyś może i by mnie to zabolało, że zamknięte, ale teraz, w obliczu rychłej (mam nadzieję) przeprowadzki na swoje, pomyślałam, a niech dzikie jedne się przyzwyczajają do samotności we dwoje… ;-)
Po krótkiej chwili wypuściłam je jednak na padok; tam też będzie samotnie, ale za to poobserwujemy sobie wściekłe galopy… I tak też się stało… O ile wypuszczając Siwkę stałam chwilę w otwartym boksie czekając, aż Siwka się uspokoi, i dopiero wtedy pokazałam jej, że może wyjść, to przy Szamanie wolałam nie ryzykować… Po prostu go wypuściłam a ten pognał za Siwką na złamanie karku… Potem utwierdziłam się, że była to dobra decyzja, bo Pan Sz. miał w sobotę wielce buntowniczy humorek
Na padoku, zgodnie z przewidywaniami, zaczęło się wściekłe ganianie wzdłuż ogrodzenia, łącznie z próbą wyskoczenia (Siwka) i staranowania drągów (Szaman). Wspomogłam wyczyny koni wirującą linką (o, chcecie pobiegać…? bardzo proszę! tylko szybciej…!). Szaman początkowo tak się zdenerwował, że odganiam go od wyjścia z padoku, że posłał w moją stronę (kwicząc) 2 potężne wierzgi… Sprawiedliwość w postaci liny na zadzie dosięgła go natychmiast i więcej nie próbował…
Po kilkunastu minutach koniom, mokrym jak ścierki, odechciało się latać… Siwka wprawdzie miała jeszcze jakieś anty-wątki, nie dawała za bardzo się dotykać, więc pobiegała sobie dodatkowo ciut dłużej… Szaman natomiast grzecznie chował mi się za plecami, żeby tylko, broń boże, nie padło na niego moje odpędzające oko
Z Siwką pobawiłyśmy się najpierw w stick to me na wolności a potem przerobiłyśmy sporo różności na linie:
1) debiut oryginalnego kantarka od hackamore - Siwka szybko go zaakceptowała, choć początkowo pachniał podejrzanie...
2) finesse reins - oj, białe , oj podejrzane początkowo...! finalnie przypięłam je Siwce a la side-pull (przy supełkach na nachrapniku kantarka) i tak spacerowałyśmy. Siwka nawet złapała jedną wodzę paszczą! zupełnie jak Szaman międliła ją przy karabińczyku...
Potem jeszcze opakowałam Siwkę dodatkowo w naturalne hackamore... Wisiało toto, dyndało się a Siwka znosiła wszystko z godnością osobistą, bez większych sensacji...
3) mazidło na owady - biała butelka (oj!) z pompką, która wydaje ODGŁOSY (oj! oj!). Poszło w miarę gładko, łącznie z głową. Oczywiście mazidło najpierw na rękę, potem na Siwkę... Ręka - podejrzana trochę była, mokra jakaś (oj!)... ale króciutko.
4) kocyk navajo - dawno nie oswajany... szybko, szybciutko stał się fajny... i od much zasłaniał...
5) zgięcia boczne - od wodzy przypiętych jak side pull - bardzo, bardzo ładnie... bez najmniejszego oporu, na sam puzon...
6) driving przodu carrotem od siebie i do siebie - po raz pierwszy zastosowałam driving przodu do siebie. Siwka załapała od razu. Sprawa oczywista.
7) driving carrotem zadu do siebie - ...spełzły na niczym. Mamy nad czym pracować... a było to przygotowanie do wsiadania z ogrodzenia czyli...
8) człowiek na wysokości (reaktywacja) - wdrapywałam się po wannie-poidle na ogrodzenie; Siwka nie dość, że stoicki spokój (a nie robiłyśmy tego z rok), to jeszcze w pewnej chwili też chciała wejść na krawędź wanny...! ładnie podchodzi na sugestię liną, nie odsuwa się, ale jeszcze nie rozumie, co znaczy przywoływanie carrotem... - czyli zadanie na za-tydzień :-)
a z płotu było zwisanie nad koniem, pokładanie się na grzbiecie i szyi, gwałtowne zeskakiwanie na ziemię... Siwka NIC... nawet, gdy raz wylądowałam tuż przy samym zadzie... sama poczułam się lekko nieswojo... A Siwka NIC...
9) pacanie nogą w różne rzeczy - nic nowego poza tym, że chciałyśmy (a raczej JA CHCIAŁAM) pokazać dziewczynom, które wróciły z jazdy, jak grzebiemy nogą na komendę... I owszem, ja grzebałam, a Siwka NIE... Dopiero gdy odeszłyśmy kilkanaście metrów od dziewczyn, Siwka była w stanie się skupić i od niechcenia grzebnęła nogą... how interesting!
10) spacer poza padok - najpierw blisko, potem dalej... bardzo ładnie, bardzo spokojnie... pasienie na koniczynie, parę ćwiczonek z kocykiem na grzbiecie (jeden incydent tylko, gdy kocyk spadł)
11) kłusowanie za rowerami - dziewczyny wracały na rowerach do Nasielska, więc pobiegłyśmy za nimi kawałek kłusem... Siwka niby się bała, ale kłusowała żwawo prawie-obok-roweru
12) przejścia w obrębie danego chodu - pierwszy raz zaproponowałam Siwej to ćwiczenie. Wypadło doskonale! Ćwiczyłyśmy w kłusie, w drodze powrotnej ze spaceru. Rozpędzałam się maksymalnie, Siwka biegła obok wyciągniętym kłusem, po czym zwalniałam do truchtu a Siwka dostosowywała się i biegła wolno, wolniutko... Bardzo fajna zabawa!
Z ciekawostek: w kłusie jest Siwce łatwiej się ze mną zgrać niż w stępie!

A co u Szamana...?
Hmmm... przymierzyliśmy oryginalny kantarek (przeżyłam chwile grozy, gdy kantarek na chwilę znalazł się w Szamanowej paszczy... na Gad szczęście szybko go oddał - wygmerałam mu go błyskawicznie z wielkiej gęby - rozmiar regular jest na Pana Sz. prawie-za-mały, więc potrzebujemy warmblood size... o ile nie draft...
Poza tym pobawiliśmy się w podążanie (na linie) w kłusie, ale krótko, bo Sz. coś za energicznie za mną latał i wolałam nie ryzykować podgryzania w kłąb i grzywę, jak to on ma w zwyczaju Siwce czynić, gdy się rozbucha... a to najwyraźniej był TAKI właśnie rozbuchany Szamanowy dzień... A ja wolę mieć swój kłąb i grzywę w jednym kawałku ;-)
Potem zaczęło lać (konie się umyły), więc posprzątałam w końcu w swojej pensjonatowej szafie...

A Siwkowy grzyb w odwrocie! Po trzech imaverolach... grzywa łysa, ale bez strupków :-)

poniedziałek, 5 maja 2008

Długi weekend i... grzyb :-(

Mega-weekend majowy spędzony został na roboczo, czyli głównie w Gawłowie. U koni byłam tylko 3 razy, głównie po to, by wcierać Siwca imaverol w grzywę… Tak, tak... mamy grzyba, niestety… A tak się cieszyłam, że Siwka taka zdrowa, nigdy nic, ani brzuszek nie boli, ani biegunki żadnej, ani kopyta nie gniją, mimo stania w brudnej ściółce… A tu proszę: eleganckie żółte strupki w grzywie oraz (bonus) 2 ogromne opite kleszcze ukryte w grzywie… Grzywa została obcięta na ZERO (koniec urody i elegancji) i wcieramy mleczny płyn… Gąbka oczywiście była bardzo podejrzana a już mokra gąbka w ogóle nie była fajna na początku, jednak Siwka bardzo szybko się do niej przekonała… Zwłaszcza, że grzeczne stanie z opuszczoną głową było nagradzane ciasteczkiem ziołowym a stroszenie się i odsuwanie, strofowane energicznym cofaniem a w skrajnych przypadkach nawet odganianiem. W końcu Siwce spodobało się intensywne pocieranie gąbką grzywy i szyi, sama się nadstawiała i wywracała oczami.
Właściwie tylko w sobotę (26 kwietnia) spędziłam z końmi sporo czasu, bo prawie 4 godziny… Był to głównie undemanding time poza padokiem. Ponieważ padok, na którym stały konie, był prawie zupełnie pozbawiony trawy, zabrałam Siwkę na korytarz prowadzący ze stajni na padoki, obficie porośnięty trawą… Siwka rzuciła się gwałtownie do konsumpcji a Szaman został na padokowym piasku i wpatrywał się we mnie uporczywie-błagalnie… Zrobiło mi się go żal (taki duży musi dużo jeść, a ja tylko tę Siwkę na pasienie ciągle zabieram…), więc też go wypuściłam… Wychodząc z padoku Sz., zrobił grzeczny sqeeze (na wolności), odwrócił się do mnie i czekał, aż zamknę padok… Dopiero po chwili rzucił się do trawy…
Pupile popasły się z godzinę a ja łaziłam do-stajni-i-z-powrotem-do-koni, w końcu wzięłam się za mycie wiaderek a Pupile rozpoczęły wędrówki-ganianki: przylatywały do stajni, patrzyły, co się dzieje i biegiem wracały korytarzem pod padok z pozostałymi końmi. W końcu na dłużej zadekowały się w okolicy stajni, właziły a to do swojej a to do sąsiedniej, zaglądały do strusi (jeden dziobnął Szamana w nos, Siwa się nie dała, bo odskoczyła w porę…), gapiły się podejrzliwie na nasze psy...
Siwka wymyśliła sobie dość interesujące zajęcie: wybrała sobie dwa boksy w nie-swojej-stajni, położone na przeciwko siebie, wchodziła do jednego, postała chwilę, szła do drugiego, postała chwilę… I tak z 10 razy. W końcu na dłużej zatrzymała się w boksie Jasemonii i zaczęła się bawić… plastikową butelką zawieszoną na sznurku… A swojej butelki bała się kiedyś do tego stopnia, że musiałam ją z boksu usunąć… Albo się konica starzeje, albo cudze fajniejsze…?
W czasie między-boksowej wędrówki raz doszło do incydentu, bo Sz. też wlazł do tego samego boksu i ugryzł Siwkę w kłąb (głupi, teraz będzie miał grzyba na zębach…;-), na co Siwka stanęła dęba i wypacała go kopytami z boksu…
Z innych ciekawostek: Szaman, korzystając z nieuwagi Gośki, która nie zamknęła paszarni, załadował się do niej prawie w całości (wlazł po schodkach). Paszarnia jest malutka-wąziutka, mniejsza chyba nawet od boksu Siwki, więc wstąpiła we mnie nadzieja, że Pan Sz. i do przyczepy wejdzie dość ochoczo, czyli zmotywowany żarciem… W końcu wejście do paszarni było jego autorskim pomysłem, zrealizowanym z pełną premedytacją: powoli i z rozmysłem wszedł po schodkach a na mój protest głosowy, powoli i statecznie się wycofał, podszedł do mnie i stanął grzecznie obok: O co chodzi? Sprawdzałem, co ma być dziś na kolację…

W Gawłowie nie zrobiłam nawet połowy tego, co zaplanowałam… Z rzeczy ważnych: już za chwileczkę, już za momencik powstanie padok za stodołąDołków trzeba było wykopać, bagatela, 60 sztuk, dobrze, że ziemia miękka… Słupki są żywe, tzn. zrobione z pociętej wierzby. Mamy nadzieję że się ukorzenią, bo puszczają pędy zielone…
Przed stajnią stopniowo zaczyna pojawiać się bruk kocie łby. Poziom wody, co opadnie, to się znów podniesie, po obfitych ulewach…