Właściwie nie ma o czym pisać, bo nic się nie dzieje. I wcale bym tu nie zajrzała, gdyby nie wczorajszy incydent.
Konie postanowiły urządzić sobie wycieczkę wieczorową porą. Nie wszystkie, Heniu okazał się osobnikiem przyzwoitym, został na padoku. Może dlatego, że ma swoją osobistą koniczynową łąkę, na której tylko on się pasie ;-)
Koło 21.30 poszłam se zagwizdać a tu niespodzianka: nikt z ad hoc zaaranżowanego pastwiska wzdłuż drogi (koszenie pobocza i okolic) nie schodzi. Idę ci ja, patrzę a kolesiostwo grzecznie się pasie, tyle że 3 m. od ogrodzenia, na siennej łące. A ogrodzenie elegancko zdjęte (górna taśma) na jakichś 10 metrach. Moje pojawienie się większego wrażenia na koniach nie zrobiło. Rozkazałam paluchem Fisiowi, najbliżej stojącemu, powrót na kwaterę. Grzecznie taśmę (dolną) przekroczył i wrócił. Ale wtedy diabelstwo wstąpiło w Huca-Dziada-Małego-Zasrańca i odkłusował w dalsze rejony siennej łąki. Siwą poderwało za nim, Fiś kwiknął i wyskoczył z powrotem na wolność. Jak już wyskoczył, wena go poniosła, bo se kwiknął 2 razy głośniej, pierdnął i wyrwał galopem za oddalającymi się... Pognały na koniec łąki, w noc (bo już prawie ciemno było) a ja pognałam po linę i ciasteczka...
Początkowo jeszcze było widać zarysy sylwetek ganiających po okolicy, słychać było dudnienie... Ale jak się rozbrykały, pognały w noc i tyle ich widzieli... Ruszyłam na poszukiwania: po ciemku, w nieznanym terenie (odkryłam niezłe piaszczyste drogi; jakby mnie kiedy naszło na terenowanie to jak znalazł ;-) Po jakimś czasie dołączyły posiłki (Oblubieniec, sąsiad-młodzieniec oraz wsparcie mechaniczne - samochód). Spenetrowaliśmy bliższe i dalsze okolice i nic. Cisza, żadnego odgłosu kopyt, parskania, nic. Obdzwoniliśmy znajomych i nieznajomych rozgłaszając, że jakby kto 3 konie zobaczył, to niech da znać, bo to nasze...
Poszliśmy do chałupy, psy karmić, bo środek nocy... A tu słyszę nagle (23.30) lezie coś przez pola, szura, parska... Wróciły! Same, po 2 godzinach pobytu nie wiadomo gdzie!
Fisiu wyłonił się z mroku jako pierwszy, ba na gwizd nawet do mnie zakłusował! Pokornie, za zwieszoną głową, dał sobie linę na szyi zawiązać a la psia obroża z grzecznie wrócił na podwórko. Reszta oczywiście za nim. Umęczone, zlachane, ale spokojne. Zaraz dostały marchewki w nagrodę za chwalebne zachowanie.
Koło północy poszłam sprawdzić, jak wygląda sytuacja a całe towarzystwo spało jak zabite: Huc na stojąco, Siwe grzecznie na brzuszku z podwiniętymi nóżkami a Fisiek rozciągnięty jak zwłoki, postękujący. Aż się przestraszyłam, że może coś mu się stało (do dłuższego latania to on nieszczególnie się nadaje ;-) ale okazało się, że go sen zmożył głęboki :-)
Następnego dnia od samego rana zerki i pochrumkiwania; naprzemiennie a to błagalne, a to natarczywe. Żeby na pobocza puścić, że grzecznie objadać będą... A guzik! Albo ostrzej: a gówno, dupa, sracz (powiedzonko wczesnodziecięce Bebo Gośki, które weszło do kanonu wypowiedzi rodzinnych; dające wyraz skrajnej irytacji dziecięcia).
Siedzą teraz kuniska za karę na starej łące, a na noc fru! na zastodole, gdzie jeno symboliczny porost roślinny występuje... Odchudzanie się towarzystwu przyda, bo spasione niemiłosiernie; Siwe zwłaszcza pęka w szwach (dziwo jakieś, że ona najbardziej otłuszczona, folblucica jedna...). Jak zmięknę, będe puszczać gady na pobocza pojedynczo... Żadnego zbiorowego wypasu... Żebym ja, w moim stanie*, musiała po nocy ganiać po wertepach i oczy wypatrywać za durniami...
* o moim stanie będzie w kolejnym odcinku. Jak się znowu jaki incydent napatoczy ;-)
1 komentarz:
Grunt, że czorty wróciły!
Prześlij komentarz