"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nic

Notki nie będzie.
Końsko nic się nie działo. Oprócz wypsiakania Siwki na wolności absorbiną. Tego jeszcze nie było; zazwyczaj jest 5-10 razy psik na rękę i wtarcie w konia i 1-2 razy psik bezpośrednio na siwe ciałko, które  co psik dyga, oczy bałuszy i szykuje się do odskoku na szeroko rozstawionych zadnich nogach (jedna zadnia ugięta, co sugerowałoby rozluźnienie, ale jak dla mnie, wnioskując z okoliczności, jest to gotowość do kopniaka. Dlatego trzymam się wtedy blisko dzikiego cielska, w okolicach łopatki/środka strefy 3.) Tym razem było po 5-10 psików bezpośrednio na ciałko. Postawa Siwej niewiele się zmieniła, wcisnęła mi tylko bródkę w ramię i starała się być dzielna :-)
I tak oto, po paru latach praktykowania psikania, mamy progres :-))) Jak na Siwą - niebagatelny :-)))))

I tak oto notki nie było ;-)

niedziela, 17 czerwca 2012

Skosiliśmy i...

...i co??? I oczywiście - burza!!! Zmokło toto, dobrze że jeszcze zielone, teraz modlitwa o suszę... No nic, może jakoś to będzie ;-)

Wczoraj gościnnie i końsko. Pojawił się narybek okazjonalny jednorazowy, czyli 2 nastoletnie panny. Huc się spisał, były galopy, zero bryków :-)))) Znaczy przemyślał nasze nauki, co mu z Gośką dawałyśmy w kwestii galopu (nauki w stylu: cztery foule, biegiem z siodła i garść ciasteczek ;-)

Photobucket

Photobucket

Na Siwca wsiadłam, zanim jeszcze goście; zdecydowanie nie preferuję popisów w siodle, poza tym Siwe się zaraz rozprasza, gapi, koncentracja i tak dość licha od razu jej spada do zera. Pracujemy nad tym, jest progres; zazwyczaj wystarczy, że Siwe chwilę postoi, pogapi się, jak ciele w malowane wrota, westchnie... i możemy kontynuować.
Na jeździe sporo kłusa; na jedną stronę bardzo ładnie, na drugą sztywno i wpadająco-łopatką - za boga nie pamiętam teraz, na którą gorzej, chyba na prawą... dziś przyobserwuję... I coś mnię się wydaje, że to mogą być kopyta...? Siwe moje werkowanie pt. nie tykać żywej (cokolwiek by to znaczyło) podeszwy nieszczególnie dobrze znosi; Rameyowskie skracać pazur, obniżać piętki, żywego nie tykać w jej przypadku o dupę potłuc. Trzeba robić miskę, bo inaczej mamy kopytny hard-core. Kopyta Siwej zdecydowanie opowiadają się za Strasser'owskim modelem werkownia.

...a po zsiądnięciu otrzymałam od Siwca bonus niebywały: odwróciła do mnie głowę i cichutko zachrumkała! Tego jeszcze u nas nie grali; wyznanie miłosne czy co?? ;-))) Bo że Filuterny Fisiu chrumka, to nic nowego; ale on z całą pewnością nie o miłości, on o żarciu konwersuje: daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj! :-)))))

Po południu sesja z basenem-błotem (nie chciało mi się studni wypompowywać); drugie podejście do tematu. Zdecydowanie lepiej. Było wprawdzie parę skoków, ale bez szału na obliczu i raczej na myśląco.
I była też dość intensywna sesja na długiej linie; Siwe w pewnym momencie uznało chyba nawet, że zbyt intensywna, bo przy energicznej zmianie kierunku w CG walnęło we wściekły galop i posłało we mnie grubaśne zadzisko z serią niezbyt ekstremalnych, ale jednak, bryków ;-) Czego, niestety, nie uwieczniono fotograficznie ;-) Tylko takie pitu-pitu:

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket 

...a dziś (niedziela) to dopiero popłynęłam!
Miałam Huca nie brać, bo wczoraj jeździecko dostał nieźle w kość (choć wcale nie wyglądał na zmartwionego; nadostawał łakotek, poszedł na podwórko na ładną trawę, od ludzi i siodła wcale po jeździe nie uciekał...), ale tak jakoś wyszło...
Mimo, że Siwe na mój widok (z kantarkiem, liną i psikaczem na owady) pierwsze zameldowało się na baczność, podeszłam do Małego. Mały z ukontentowaniem przyjął wypsiakanie całego ciałka jakimś pseudo-skutecznym, niby citronellowym, zapaszkiem (absorbina się nam kończy, kolejny wydatek!!!) i grzecznie powędrował na podwórko. W sumie byłam ciekawa, jak będzie pod siodłem po wczorajszych intensywnościach i zgodnie z oczekiwaniami działo się.
Po pierwsze było nadmiernie energicznie. Huc od razu oczekiwał, że galop. A tu nikt go o galop, początkowo, nie prosił.
Najpierw sporo pokłusowaliśmy po bożemu, po ścianach, pilnując narożników, bo wczoraj mały haniebnie ścinał, potem trochę pracy na łukach, ale nie-przesadnie. I oto przeszliśmy do meritum, czyli do galopów. Mały się chyba przekonał. Ani jednego buntowniczego stopa z serii a właśnie, że nie!
Wprawdzie najpierw wściekle się rozpędzał w kłusie i dopiero wtedy wpadał w galop (5-6 foule i kończyła się nam ściana, bo plac ma rozmiar pod kłusujące narybki ;-) ale po kilku powtórzeniach doszliśmy do zagalopowania z narożnika ze stępa i przegalopowania całej długiej ściany!!!! Viktoria :-))))
Oczywiście błyskawicznie na ziemię, garść ciastek i od razu na koniczynową trawę na zabramię :-)
A na Siwca już mi się wsiadać nie chciało... Wzięłam se ją na podwórko, jako zwierzę towarzyszące, i tyle :-)

Aaaa, wymyśliłam wczoraj nowe friendly. Siwce zaczęły trochę łzawić oczy (podejrzewam owady), więc żeby jej ulżyć, zmoczyłam dłonie z zimnej wodzie i położyłam jej na oczach. W pierwszym momencie zareagowała jakoby z zadowoleniem, ale zaraz jak nie szurnie do tyłu... W końcu jednak zaakceptowała, że nie widzi i oddała mi dowodzenie: opuściła głowę i zaczęła lizać moje spodnie (Siwe jest koń, który nie dość że mruga i przeżuwa, to masakrycznie mnie z nabożnym skupieniem  liże... Gdzie popadnie: po twarzy, po rękach, po ubraniu... Ostatnio miałam połowę pleców obślinioną ;-)

...edukacyjnie na tapecie COLT STARTING (Parelli Media 2011). Nooo... mam mieszane uczucia... miejscami mi się zdecydowanie nie podoba...


czwartek, 7 czerwca 2012

Dzień, jak codzień

Photobucket
Siwe przyłapane w negliżu (środa, około 23.00)

Czwartek
Dzień zszedł, nie wiadomo na czym. A właściwie wiadomo: na obijaniu się. Moim i końskim. Wprawdzie poczułam się w obowiązku kogoś osiodłać, ale wyszła z tego bardziej kupa huku, niż sensowne jeżdżenie ;-)
...pod siodło poszedł Huc. Całe 10 minut pojeździliśmy i uznałam, że nuda i bezsens. Kończymy. Kurka, ja naprawdę przestaję widzieć sens w jeździe konnej!
Huc mocno hop do przodu, ale pełna kontrola, 5 minut kłusa i głowa od razu poszła poniżej kłębu. Natomiast podczas zdejmowania siodła mała siurpryza: mały walnął bryka i zwalił siodło. Dziwy, panie, wyglądało na mini-ataczek prawej półkulki (musi być zdrobniale, bo ataki prawej półkuli miewa Siwka; wszystkie inne konie w porównaniu z nią miewają jedynie ataczki. Nikt nie jest w stanie Siwki zdetronizować w tej materii ;-)
Bryk hucowy nastąpił, gdy odwiodłam popręg leżącego na Hucu siodła w bok, żeby z niego zdjąć sierść-zimówkę, która co jazda się z hucowego brzuszka do neoprenu czepia. Ciekawe, co to było... Jakiś demon przeszłości? Położyłam siodło z powrotem na Hucu, poodwodziłam popręg, posymulowałam fenderami ekstremalnie i nic... Huc zerkał przez ramię, trochę oko boczył, ale stał spokojnie, bez większych sensacji. Może trochę introwertycznie zacięty.
Jak to oto, panie, ze zwierzakami nic pewnego w życiu ;-)

Jakoś tak przed wieczorem zadumałam się nad ogólną ogładą Siwki i od słowa do słowa padło na jeżdżenie. Również bez większego entuzjazmu, ale z 15 minut w siodle wytrzymałam ;-) Siwe jest koń chętny do współpracy, wymaga jednak sporej dawki pracy, żeby zaczęło być finezyjnie. Jako osobnik wybitnie szybko przebierający nogami dzikie ma problem z precyzyjniejszą skrętnością, bo zanim sygnał dotrze od mojego ciała do Siwego móżdżku, parę kroków koń się jeszcze toczy zadanym wcześniej trybem ;-)

Tu pozwolę sobie na małą dygresję a propos jeżdżenie-nie jeżdżenia:
...właściwie nasze konie do jazdy są nastawione pozytywnie. Wystarczy objawić siodło a już towarzystwo się gromadzi w pobliżu i czeka na rozwój wypadków. niektórzy to nawet proponują swoją kandydaturę ;-)
Odnoszę wrażenie, że taka wspólna jazda umacnia nasze relacje; kuń potem nie spieszy się odchodzić, czeka, co dalej... Dość miłe. Zapewne niebagatelną rolę odbywają po-jeździecki pozytywne wzmocnienia: a to łakotka, a to garstka granulatu, a to spacerek na co soczystszą trawę... ;-)

Piątek
Goście, goście.
Było obżarstwo (kluski z białym serem i truskawkami, potem pieczarki łąkowe w jajku - tu był mały dylemat, czy to aby nie jakieś sromotniki - a na koniec kotleciki brokułowo-kalafiorowe). Miała być jazda, Gość nawet przywiózł kask, sztyblety i adekwatne gacie, ale co posiłek to sjesta i tak jakoś zeszło... Skończyło się na obfotografowaniu się z dziadkiem Heńkiem, który bardzo chętnie pozował do zdjęć i nie odstępował nas na krok :-)

Sobota
Dość pracowicie. Jazdy na Siwcu 2. A co!
W temacie pracowitości:
- malowanie nowej wiaty na zielono (O. w końcu się zgodził na mój wymarzony kolor ;-)
- budowanie basenu do moczenia kopyt. Budowanie polegało na wypompowaniu połowy studni, uczynieniu bajora i ryciu fiskarsami w rozmiękczonym podłożu. Bez rozmiękczenia o kopaniu nie ma mowy; ziemia jak skała. Wstępny zarys basenu już jest; prawie od razu zainteresował się wykopaliskami Pewien Koń i za moją namową bez większych oporów do niecki z wodą wlazł. Fisiek, naturalnie :-)
Jeździecko:
Jazda nr 1 z rodzaju trzyminutówek;  wsiadłam, wywinęłam parę esów-floresów, zsiadłam.
Za to jazda nr 2, wieczorna, z gatunku tych ambitnych. Aż mi się Siwe pod popręgiem zapociło ;-)
Najpierw zaaranżowałam poważną arenę, którą obeszłam z Siwcem w ręku a potem hajda na koń! Trochę nam wałachi przeszkadzali; walali się po placu to tu, to tam, paradowali w zastępie (Siwe parę razy chciało do zastępu dołączyć a parę razy robiła za czołowego ;-) ale jakoś za szczególnie nam nie wadzili.
Jeżdżę teraz na split reins zakończonych pędzlami z końskiego włosia, które to pędzle doskonale służą do odganiania zbliżających się nieproszonych petentów ;-) Siwe z wirującego pędzla nic sobie nie robi, natomiast petenci dość szybko się zniechęcają i odchodzą.
Ponieważ jazda z tych ambitnych, była praca w kłusie na kołach, zatrzymania i energiczne cofania. Z naciskiem na energiczne. Energicznie było (po małym fochu eee, no przecież cofam, czego ciśniesz??), ale za to krzywo. Jednakowoż znalazłam na krzywo radę: cofałyśmy w korytarzu: ściana areny - drągi wzdłuż ściany.
Ogólnie jestem z jazdy zadowolona, acz po 15 minutach zaobserwowałam u siebie ból nóg w kostkach. Albo się usztywniam, albo powinnam dokupić skrętki do strzemion, bo na siłę ustawiam stopy mimo oporu fenderów albo, po prostu, starość... ;-)
A Siwe nadal oporne w kwestii skrętności. Nawet mi przez głowę myśl przeszła, czy aby nie przejść z powrotem na snaffle, ale po rozważeniu za i przeciw wydaje się, że to raczej kwestia siwego wygięcia i niepilnego baczeniu na mój dosiad a nie ładowania metalu do pyska... Więcej ćwiczyć, więcej ćwiczyć, ot co.
Choć natural western bridle by Parelli wisi w pokoju przy łóżku i kusi... ;-)

Niedziela
Usiłowanie nakłonienia Siwca do wejścia do zaczątków basenu (znów wpompowałam do niego kawał studni ;-)
O matko, co za koń! Głupi, chciałoby się powiedzieć... Błotem mnie zapaćkała od góry do dołu, skakała, fikała, odsadzała się... Szał na miarę dawnych czasów... I żebym jeszcze prosiła o wejście w sam środek basenu! Gdzie tam! Prosiłam o spokojne stanięcie przodami na skraju basenu! Tak, by lekuchno kopyta zamoczyć...
Były dzikie skoki przez basen, dzikie skoki w bok (wzdłuż basenu), dzikie skoki wstecz. Jak się zagapiła, to wlazła w wodę, ale co się połapała, że mokro, to jak nie wyskoczy... Skończyłyśmy w miarę pozytywnie (spokojne stanie z zanurzonymi kopytami), ale Siwe wyraźnie się na mnie obraziło i lekko unikało mojego towarzystwa. Tak oto zakiełkowała w mojej głowie mała wątpliwość, co do bardzo ekstremalnego friendlowania z pewnego rodzaju końmi ;-) Czy to aby rzeczywiście takie pozytywne jest, summa summarum, i czy lekko nie niszczy relacji...
Bo jak Nie-Dzikiemu Luzakowi Fisiowi pokazałam palcem, żeby wszedł w środek basenu to Fisiu najpierw trącił mnie nosem w saszetkę (sprawdzając, czy mam ciasteczka ;-) a następnie wdepnął w basen bez wahania. Nawet se nogą popacał wywołując błotną fontannę! A Huc to ledwo głowę opuścił, żeby zerknąć na wodę i przekroczył ją śmiało przez sam środek!
I owi Panowie wcale mnie potem nie unikali, wręcz przeciwnie ;-)

A teraz głupiemu Siwemu dobrze: deszcz leje, woda pewnie wszystko zalała i nie da się suchym kopytem przejść ;-)

I tak się tylko zastanawiam nad całą tą trwającą godzinę (!) scenką i wydaje mi się, że dziczenie dziczeniem, ale tak jakby leadership nam lekko siadł... Zdaje się, że trzeba by trochę od Siwego Konia więcej powymagać... Tylko, czy nam się przez to nasza magiczna relacja nie sypnie, kurka... ;-)


sobota, 2 czerwca 2012

(Chwilowe) zamknięcie sezonu

Koszmarnie jest. Zimno, wietrznie, mokro, ślisko. Konie siedzą na łące i, nie bacząc na aurę, ani myślą pod dach. Ani cukrowa Siwka, ani dziadek Heniu. Łakomstwo zwycięża.

Sezon jeździecki chwilowo zamknięty: wieje okropnie, do tego zimno (wyciągnęłam zimową kurtkę czapkę i rękawiczki polarowe!). I nerwowo.
Siwe już od wczoraj sprężyste, ale dziś przed południem przeszła samą siebie; puszczona na dużą łąkę tak wariowała z wałachami (nawet Heniu pobrykiwał i galopował z błyskiem w oku), że zaliczyła glebę z rozjechaniem. Rozjechała się fatalnie; hamując na przodzie (jak się rozbucha, to nie siada na zadzie, tylko jedzie na sztywnym przodzie) upadła, wpadła w długi poślizg na brzuchu a jedna zadnia noga została heh, hen za nią. Wyprostowana. Siwe się zaraz zerwało i odbiegło, ale nieźle kulejąc, odciążając całą połówkę zadu i pokazując, że ała. Ale żeby całkiem latać przestała, to oczywiście nie.
Zaraz jej przeszło, ale trochę mnie nastraszyła, bo rozjechała się jak żaba (gwoli ścisłości , jak pół żaby), co potencjalnie u konia źle się może skończyć :-( Dobrze, że Siwa  co rano robi baletnicę, to jest w miarę rozciągnięta (baletnica polega na wyciąganiu do tyłu zadniej nogi; czasem jednej, a czasem obu - oczywiście nie równocześnie ;-)

Photobucket
Kto ma bulldoga, ten wie, jak wygląda żaba w wykonaniu stworzenia innego, niż prawdziwa żaba .

W niedzielę też właściwie nic szczególnego się nie działo, trochę popracowałam przy ogrodzeniach, pod czujnym okiem zniecierpliwionego Siwca (natarczywe rżenie, wywijanie głową węży, wściekłe grzebanie przednią nogą a od czasu do czasu bęcka Szamanowi, bo nie otwiera bramki), że na łąkę nie puszczam, tylko bawię się w wyciąganie i wbijanie słupków. Siwiec został przeze mnie skarcony ryknięciem na odległość, przestał fikać, ale obraził się, czego dał wyraz demonstracyjnie odwracając się, do widoku łąki i mojej osoby, dupskiem. Siwe tak ma: jak nie może nic zrobić a ciśnienie zbyt wielkie, przestaje patrzeć i problem od razu znika ;-) Ciekawy charakterek ma ta moja Dzika :-)

Reaktywowałam edukację teoretyczną; znów targam po pociągach DVD i oglądam. Aktualnie na tapecie nowe materiały Parellich Hit the Trail. Zapowiadało się nudnie, ale okazało się, że wcale nie; cała duża sekcja o de-spooking no i jako jeden z bohaterów drugoplanowych siwy koń ekstrawertyczny i prawopółkulowy ;-) Nawet do Siwca wizualnie podobny, tylko zdecydowanie za tłusty (durnota ludzka mnie nieodmiennie powala... dlaczego ludzie tak tuczą swoje konie??? ani to ładne, ani to zdrowe...) I zdecydowanie mniej od Siwca ogarnięty emocjonalnie...

A, w sobotę odjechał od nas do nowego domu piesuś-buldoś, mój faworyt. Niby fajnie, a jednak smutno :-(
PhotobucketPhotobucket


Na pocieszenie: od-dziczona* Siwka :-)
Photobucket

* od-dziczenie sprzed tygodnia. Ten weekend był dość, hmmm..., emocjonalny ;-) Ma Siwe szczęście, że mój kiepski stan psycho-fizyczny spowodował, że nie chciało mi się jej tykać, bo by się Siwe musiało nieźle napocić ;-) Może, czując bluesa, specjalnie se w sobotę glebnęła, żeby mnie odstręczyć od swojej osoby ;-)))

...ostatnio choruję na Equiflexa... Dość ciężki przypadek chorobowy: już knuję, jak to zdobyć środki (niebagatelne) na zakup... Musiałbym ze 2 swoje siodła sprzedać... Trochę żal, bo mimo, że używam tylko jednego (oraz drugiego, z przyciętymi fenderami, dla narybków), czuję z całym moim sprzętem emocjonalną więź ;-)