Właśnie. W niedzielę miała być sesja zdjęciowa (...bo Fisiu jak dostał niebieskie naturalne hackamore, to Siwka też musiała coś dostać... I dostała hackamore naturalne różowe z czarnymi wodzami, a co ;-)
Zdjęć na Siwce to ja od dawna nie uświadczam, a wypadałoby od czasu do czasu udokumentować to i owo... Ale jak zwykle z sesji wyszły nici, bo się Oblubieniec zapowiedział na wsi a jak się odnalazł, to już było po świetle :-(
Siwe wnikliwie obniuchało swoją nową cacę (taaa, ciekawe dla kogo bardziej ta caca: dla mnie, czy dla Siwki... ;-) dało się bez szmerów wystroić i powędrowałyśmy na łąkę.
Jazda fajna, energiczna, stępo-kłusowa... Miałam tylko traumę, czy mi się owo cudne, acz osobiście motane hackamore nie rozwiąże. Mimo, że motałam wedle oryginalnej instrukcji (oryginalne hackamore, to i instrukcja musiała być oryginalna. Prosto z www.parelli.com ;-) wydało mi jakoś nie tak zamotane w porównaniu z dwoma innymi oryginałami, których nie musiałam przemotywać... A różowiutkie przemotać musiałam, bo było odwrotnie powiązane i się niepomiernie skręcało na końskiej głowie. Po wnikliwej analizie zagadnienia doszłam do wniosku, że motam po prostu za luźno i trzeba motanie zacisnąć :-)
Siwe jest fajny, grzeczny koń, nosić miękko zaczęła (ciekawe, czy wiąże się to z zalegającymi na niej warstewkami tłuszczyku...?) i całkiem konkretnie się na niej popyla :-) Trochę tylko mi się jej ustawienie w kłusie nie podoba (głowa powyżej linii kłębu, całkiem niewestowo :-( ale cóż, jak się jeździ od przypadku do przypadku to tak się ma... Wszytko przez ten prawy przód kulejący - wybiłyśmy się z treningowej rutyny...
Kulawizna ustąpiła, ale nadal dziwne to kopyto: teraz dla odmiany podeszwa łuszczy się i odłazi płatami... Jeszcze czegoś takiego nie widziałam (ani u niej, ani w ogóle...) Bo że niestarty proszkowany materiał to i owszem. Ale takie coś???
Potem tknęłam jeszcze Huca. Nie chciało mi się iść po jego zielone hackamore, więc wystroiłam go na różowo. Przed strojeniem mały zażądał, żeby dać oglądnąć i niuchnąć to, w co chcę go ubrać. W sumie się mu nie dziwię. Pewnie miał obiekcje przed kolorkiem, bo on, panie, przecież taki męski a tu róż ;-)
Z ziemi pohulaliśmy zasadniczo; mały co do zasady jest na rozkaz dość energiczny (mimo, że LBI), ale ostatnio daje ostro czadu :-) A że uczy się błyskawicznie (często wystarczmy mu, że popatrzy, co wyczyniamy z Fiśkiem czy Siwką i już wie, jak to się robi :-) więc zabawy nasze coraz fajniejsze. Przyciąganie nam się zrobiło świetne, mały bardzo lubi lecieć ku mnie, podlatywać nieprzyzwoicie blisko, robić butne miny, pofurkiwać, podskakiwać dominacyjnie i jeszcze mieć czelność prosić (dość dobitnie ;-) o ciasteczko. Taki typek :-)
Pod siodłem nieźle mi wczoraj wystartował, ale zaraz parę spuściliśmy (kłus goniony) i było w miarę przyzwoicie :-) Jedna tylko mała potyczka pt. a właśnie Dziadu, że skręcisz od koni a nie do koni ;-) Jak na swoją mikrą posturę, umi się czasem postawić, Hucyk Jeden... :-)
A Fisiu się nie załapał :-( Mimo, że zerkał...
3 konie to już dla mnie za dużo... Starość straszna rzecz ;-)
4 komentarze:
O no proszę, plan wykonany w kwestii napisu na blogu. Brawo brawo! A dzisiaj to chyba wogóle był dzień jedności samochodu z rowem przydrożnym - tak przynajmniej wynika z radiowych wiadomości...
O-ho, dzień dobry :-) Widzę, że się mnie namierzyło w necie ;-) A propos roweru: wczoraj zaczęłam robić formę przed rowerowym docieraniem do pracy... 30 minut na stacjonarnym. Nawet nie spuchłam, o dziwo. Będzie dobrze. Mimo starości odczuwalnej w kościach ;-)
No tak... Słówko "rów" (przydrożny) przeczytało mi się jako "rower"... Coś ze mną kiepsko... Albo intelekt, albo wzrok mi siada... ;-)
to raczej pomyłka freudowska z przeproszeniem, zwłaszcza że o rowerach było rozmawiane wszak.
Prześlij komentarz