Za weekend tak cudownej urody, to ja zdecydowanie dziękuję. Ledwo się narybek w niedzielę na Hucyka załapał a i to w czasie czyszczenia (na szczęście pod wiatą ;-) złapała nas mała ulewa.
Ja się oczywiście jeździectwem znów nie skalałam ;-)
W piątek skoro świt przyjechał Nowy. Nowy wyładował się z przyczepy na drodze głównej, zbaraniał, zrobił się 3-metrowy, capnął w gębę kępkę pszenicy sąsiada, wybałuszył dziko oczyska i powędrował w kierunku swojego nowego domu. Czyli do nas ;-)
Powędrował to określenie dość oględne, bo de facto wyglądało to tak, że wlókł 2 osoby uwieszone na dwóch uwiązach po obu stronach jego paskowego kantara. Owe 2 osoby to jego właścicielka + ja. Pięknie to zaiste musiało wyglądać; Oblubieniec skwitował, że to Nowy nas prowadził, a nie my jego. Aż dziw, że przebyłyśmy owe 500 m. od drogi głównej w jednym kawałku, niepodeptane i niepokopane.
Kurcze. I pomyśleć, że kiedyś moje konie były podobne... Że Siwka, przy próbie pierwszego wyprowadzenia ze stajni na uwiązie, przeciągnęła mnie solidnie po płocie... A Fisiu, jako żwawy młodzian-jeszcze-ogier, wskoczył mi na plecy...!
Takiego ZERA szacunku do człowieka to ja dawno nie widziałam... Czułam się PRZEZROCZYSTA. Do tego koleś pewny siebie (wytrzeszcz i 3 metry wzrostu to była tylko adrenalina); po drodze łapał w gębę trawę spod nóg; na pierwszy rzut oka wygląda na LBI z tymczasową nadpobudliwością. Poszedł od razu na łąkę i bez wstępnych ceregieli, zerknąwszy na nasze stadko, zajął się konsumpcją. Stadko oczywiście się ożywiło. Ożywienie polegało na przekłusowaniu wte i wewte, stanięciu i gapieniu się z rozdziawionymi gębami. Rządkiem, wzdłuż ogrodzenia. Hucyk, żeby lepiej widzieć, wdrapał się na środkową górkę-Himalaj. Potem kombinacje, jak tu się do Nowego dobrać, zapoznać, ustalić kto zacz.
Generalnie wszystko odbyło się dość spokojnie. Nowy nie jest jakiś wybitnie problemowy; owszem, na początku płoszył się biało-czerwonej taśmy i nie chciał za nic wejść na podwórko ścieżką (około 2 m. szerokości), ale pozostawiony sam na sam ze sobą, dość szybko przyswoił podstawową gawłowską końską wiedzę: cholera, da się przeżyć ;-)
Po kilku godzinach naszym koniom znudziło się gapienie na Nowego i zdecydowały się powędrować na nadrzecze. Ostał się ino drzemiący Dziadek-Henio. Nowy poczuł się nieswojo, zarzucił ogon na plecy i zaczął latać zawiesistym kłusem.
Heniu jakby tylko na to czekał, ocknął się, przywędrował pod bramkę i zażądał jej otwarcia. Cóż było robić - otworzyłam ;-) Heniu od razu postępował na łąkę, do Nowego. Odbyło się zapoznanie. Bardzo kulturalne (a podobno w poprzednich stajniach Henio był czasem izolowany od stada, za agresję ;-) Była konfrontacja czółko-czółko (mała próba sił, kto ma mocniejszą głowę ;-), kilka kwików i jeden pac przednią nogą w próżnię. I rozeszli się panowie konsumować :-)
Heniu bardzo szybko stał się dla Nowego wzorem do naśladowania; Nowy bez mrugnięcia okiem poszedł za nim pod starą wiatę (na podwórko, pod kasztanowca), międlił siano pod strasznymi, powiewającymi bimbadłami, oglądał bez lęku hałaśliwą budowę i wariujące wokoło psy.
Ponieważ obaj panowie są w wieku około-emeryckim i mają bardzo zbliżone potrzeby żywieniowe (jako jedyni u nas dostają treściwe) zamieszkali na stałe na łące. 24 h. Udostępniliśmy im dojście do zadaszonych pleców nowobudowanej wiaty, więc mogą się wedle życzenia chować lub sterczeć na deszczu. Panowie już się podzielili przestrzenią pod dachem: Heniu rezyduje bliżej bramki, Nowy bliżej zastodolnego padoku. Ku uciesze Siwki, która od razu dostała rui i w Nowym zakochana :-) Snuje się, nawołuje, zagapia. Czasem powędruje w nadrzeczne chaszcze do Fisia i Huca, ale zaraz wraca galopem. Może w końcu trochę schudnie od tej miłości ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz