Weekend dość ekscytujący, przynajmniej momentami.
W sobotę werkowanie hucyka; konik-ideał. Nóżki sam trzyma, kantarek założyłam pro forma, lina większość czasu przeleżała na ziemi a ja swobodnie obserwowałam Oblubieńca w akcji. Kurcze, kiedy ja się dorobię takich pewnych ruchów przy obróbce końskich kopyt...! Mam nadzieję, że już niebawem (uwaga, uchylam rąbka tajemnicy: pod koniec lutego jedziemy z Kelly na warsztaty naturalnej pielęgnacji kopyt na Rancho Stokrotka :-)
Potem inspekcja siwych kopyt, Siwemu akuratnie wypadł dzień dzikości (lekka nadwrażliwość na bodźce) i oględnie rzecz ujmując przełożyliśmy sprawę kopyt na inny dzień. Mimo tendencji do nerwowości (m.in. nie dostałam pozwolenia na założenie nowego padu korekcyjnego... pad został ostrożnie obniuchany na odległość - czubeczkiem noska, gruntownie obfurkany i oglądany z dużym wytrzeszczem), z jazdy nie zrezygnowałam. Osiodłałam Siwe po staremu, wsiadłam na 2 minuty (żeby nie było, że Siwe lekko pobudzone i od razu rezygnujemy z jazdy ;-) Siwe owszem, przy wsiadaniu, lekko przytupało, potem zaniepokoiło się, mając już mnie na pleckach, moją szeleszczącą syntetycznie kurtką (przywdziałam pierwszy raz od dawien dawna), ale zareagowała na mikro-zgięcie boczne i zaraz się wyciszyła :-)
Przez wzmiankowane 2 minuty jazdy była BARDZO grzeczna; WHOA! wykonywała od razu i cofała z rzuconymi wodzami; na sam dosiad już zaczynała bujać się w tył a na delikatne zawachlowanie nogami, dreptać wstecznie :-) Nie drążyłyśmy jeździectwa dłużej, bo ślizgawica u nas makabryczna, a niektóre miejsca wręcz oblodzone i konie, nawet bez obciążenia, tańczą. Parę razy przewędrowałyśmy przez górkę wte i wewte i skończyłyśmy (moje ulubione ćwiczonko równoważące: podjazdy-zjazdy; dzikie Siwe musi się skupić, gdzie nogi stawiać wśród głazów i pni drzew, co wyraźnie wpływa na jej lewopółkulowość pod siodłem :-) Trening uznałam za zaliczony ;-)
W niedzielę jazda na hucyku, dla odmiany, i sesja zdjęciowa. Pod siodło nowy pad Siwki, żeby trochę koniem zaśmiardnął, bo póki co wali owcą (100% wełna ;-)
Jazda, niestety, z wybitną przewagą stępa tylko, z króciutkimi nawrotami kłusa, bo ślisko :-( Były zadania poważne, np. ćwiczenia na górce, ale i wygłupy, np. ściganie psów w stępie. Buła, mimo że z natury dość tchórzliwa, za specjalnie się nie przejęła, ale Monusia wiała przed nami ze zbolałą miną. A nich ma! A jak ona konie gania to dobrze jest?? Hucykowi zabawa wyraźnie się podobała, momentami nawet, rozochocony, kładł w pościgu włochate uszyska ;-) Widzę tu samorodny talent do cuttingu. Byle wycinanego obiektu nie uszkodził zębiskiem albo kopytem ;-)
Po jeździe mały incydent: w drodze pod stajnię, hucyk wędrował za mną po swojemu; zamiast iść moim tropem, dryfował sobie lekko na boki i tak dryfując, umyślił wejść pod wiatę. Zahaczył tamże hornem o plandekę, plandeka go złapała i trzymała szeleszcząc na niebiesko nad grzbietem, hucyk przypękał, ruszył tęgim kłusem, plandekę zerwał i zwiał na podwórko. Gdyby bohaterką wydarzenia była Siwka, to by się dopiero działo...! A występ hucyka dla mnie osobiście nie zasługuje nawet na miano spłoszenia się (choć de facto spłoszeniem się był; nawet wodze puściłam :-) Owocem incydentu była okazja do oswojenia progu i strasznej plandeki, która częściowo zaległa, majestatycznie rozpostarta, na ziemi (huc zerwał jeden koniec; drugi pozostał zamocowany na słupie wiaty siennej). Nie lada gratka, bo huc generalnie niewielu rzeczy się boi... Ech, poszło w 2-3 minuty... Za pierwszym razem huc przeleciał kłusem przez feralne miejsce, potem tylko się boczył, ale równocześnie nos wyciągał i obserwował fanta. Gdy podniosłam kawałek fanta (Siwe byłoby już w sąsiednim powiecie), hucyk od razy pyszczek wyciągnął, tryknął plandekę nosem, obniuchał, momentalnie przestał się bać i zaczął domagać się ciasteczka...! Bo to przecież zabawa touch it jest :-)
Siwce dałam jeździecko spokój, ale oswajania z nowym padem nie darowałam; o zmierzchu rozpoczęłam procedurę odczulającą. Zgodnie z przewidywaniami było AAA, NIE PODCHODŹ! Użyłam więc podstępu; położyłam pad na ziemi, obok rozsypałam siano i Siwe, rade-nie-rade, z nietęgą miną, co i raz zerkając na potwora, posilało się. Oczywiście jak na szczudłach, furcząc co i raz. Zarówno przez Henia (mało na niego nie wlazł), jak i przez Fisia (ooo, co to...? e, zresztą co mnie to obchodzi, siano, siano podali...!!) pad został zbagatelizowany.
Najpierw założyłam pad Fisiowi. W ogóle nie zwrócił na ten fakt uwagi. Siwe natomiast momentalnie odskoczyło, na wszelki wypadek, ale zaraz wróciło i ostrożnie skubało siano. Skandal z tym koniem...! Nie to, żeby wyczerpała mi się cierpliwość, ale ileż można się cacać *;-) Wzięłam Siwkę na linę, poszłyśmy na padok zastodolny, żeby być na otwartej przestrzeni. Rozkazałam dotykać pad nosem. Siwe wykonało tryk! bez wahania. Ciasteczko. Siwe zjadło i od razu, bez komendy, znowu tryk! Nie minęła minuta i pad już leżał na pleckach. Siwe jak gdyby nigdy nic. Ale wracając z padem na grzbiecie pod wiatę nie szła zbyt swobodnie. Znaczy trochę się zintrowertyzowała. Nic to, pierwszy najgorszy etap za nami. Jak dobrze pójdzie, w weekend śmigamy z nowym padem pod siodłem :-)
* można się cacać do upadłego. Ja się cacam z Siwką już 7 lat... A bo co? Spieszy się nam gdzieś...? ;-) Mało tego: gdyby nie cacanie, nigdy nie dostałabym pozwolenia, żeby zasiąść na siwym grzbiecie...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 31 stycznia 2011
poniedziałek, 24 stycznia 2011
Upojenie
Stan mojej (pozytywnej) ekscytacji jazdą na Siwce sięga zenitu :-) Siwe jest koń jak złoto, tyle że jeszcze nieoszlifowane (właściwie nie wiem, czy złoto się szlifuje... może lepiej było napisać o diamentach/brylantach...?)
Mamy już swój około-jeździecki rytuał; wychodzenie pod stajnię, siodłanie, powrót do koni... Nawet Szaman zaakceptował nasze nowe zwyczaje; pogodził się z losem i przestał rozpaczać, że musi zostawać za sprężyną...
Siwe wielokrotnie w ciągu dnia żąda zabrania jej pod stajnię: staje wtedy przy sprężynie-bramce z wyczekującą miną i wymownie się we mnie wpatruje... Czasem zrobi zmyłkę, stojąc tak wyczekująco, i gdy podchodzę i otwieram, wcale nie wychodzi tylko cofa 2-3 kroczki i paca nogą. Przez to jej pacanie z upodobaniem, zaczął pacać i Szaman - nigdy pacania nie uczony...! Staje naprzeciw mnie i najpierw grzecznie skrobie kopytem a po chwili fajta już na całego, zły, że ciasteczka nie dają :-)
Wczoraj był tak upierdliwy, że zaproponowałam, skoro taki chętny, że może na okrągły wybieg sobie pójdzie potrenować...? Jasne, że poszedł...! Aż mu się gęba uśmiechnęła, że oto zainteresowałam się jego skromną, acz opasłą, osobą...
Zabawy oczywiście po ichniemu: zamiast okrążać, chodził bokiem a co znalazł się koło mega-kawaletki, za każdym razem buch! ją kopytem. Czy go prosili, czy nie. A że nie miałam żadnego sprzętu (ni liny, ni carrota, ni patyka nawet, bo wszystko śnieg zasypał to i korygować nie miałam Fisiarza jak. Hulał Kolega, po swojemu, jak dziad za kapotę... ;-)
I jeszcze na koniec pieszczotliwie ugryzł mnie w plecy, taki zadowolony, że się nim w końcu zajęłam..! Zdecydowany brak zajęć, nudzi się, Fisio Jeden :-)
Potem z Heniem rywalizowali o moje względy; bo Henio, drzemiący niedaleko, wyraźnie się ożywił, gdy Fis popisywał się na okrąglaku, i majestatycznie do nas przydryfował. Zaraz zaczęła się między Panami popisywanie, wyprężanie i próby wzajemnego przeganiania się. Tuż przed moim obliczem. Skarciłam obu, wyznaczyłam każdemu miejsce (Fisiu po mojej prawej, Heniu po lewej) i równocześnie drapałam po kosmatych czółkach :-)
...a do Gawłowa dotarła druga kostka przeszkodowa i 2 kolejne siodła, do tej pory ozdabiające dom miejski (siodło z dziurą i stara dobra ulubiona Natowa nr 9). Oczywiście, mimo śnieżycy od razu przymierzanie i testowanie. Obiektem testowym rzecz jasna stał się hucyk; na własnym siodle z dziurą jeszcze nie jeździłam, a nie będę się z nim oswajać na dzikiej Siwce przecież ;-) Huc przed stajnią dostał kupeczkę siana i w ogóle się nie interesował, co mu na plecki kładę... Natowa jak zwykle bez zastrzeżeń (a niektórzy westowcy zawzięcie to siodło krytykują ;-), z dziurą trochę się nabujałam, bo system mocowania popręgu niby-west, ale ciut jakoby inaczej (oba latiga prawe). W końcu się udało (ze 3 razy wsiadałam-zsiadałam-poprawiałam, hucyk żarł i nawet głowy nie raczył podnosić) i odbyłam 2 jazdy testowe na nowych-starych siodłach... Na pierwszy ogień poszła dziura - trzyma super, jest tylko nieco śliska i dość twarda. Jak to prawdziwa kulbaka kawaleryjska. Czułam się w niej nawet-nawet, kwestia przyzwyczajenia i będzie jak ulał... Oby nie tylko do tyłka, ale i do konia... ;-)
Ale jak się przesiadłam na Natowę... Aaaa, cóż za wygoda...! Mimo, że hucyk nie chodził pod siodłem jakiś czas (z miesiąc...?) i dość energicznie pomykał, moja Natowa-Ulubienica usadzała mnie elegancko i nic sobie z huckowych zwrotów i zacieśnianych kółek nie robiłam ;-) Inna rzecz, że hucyk jakoś za szczególnie nie wyczyniał, ot zasuwał tylko ciut szybciej niż zazwyczaj :-)
Siwemu przymierzyłam oba siodła; ku memu zadziwieniu siodło z dziurą też dość blisko kłębu leży... A wyglądało całkiem obiecująco dla wykłębionego... :-(
Za to Natowa - jak ulał. Nawet niekoniecznie pad korekcyjny trzeba pod nią ładować - mogłyśmy powrócić do air-pada z shimsami (co uradowało me serce, że zakup shimsów nie był wywaleniem kasy w błoto ;-) Czuję się w tym siodle świetnie, wybitnie wzrasta w nim moja jeździecka pewność siebie. Ostatkiem sił powstrzymywałam się, żeby nie poprosić Siwki o kłus :-)
Przy okazji Ala zrobiła nam małą sesję zdjęciową i w końcu mam jazdę na Siwce udokumentowaną :-) Zdjęcia nie dość, że powtykałam i na facebooka, i na photobloga, to jeszcze paru osobom, wtajemniczonym w moje Siwkowe lęki jeździeckie, powysyłałam na maile :-)
...przysłał mi WWR pad korekcyjny dla Siwki... Kolorystyka bordo... Oczywiście od razu wykreowała mi się nowa potrzeba zakupowa: ochraniacze neoprenowe SMB II Professional Choice... Bo mamy tylko czarne... ;-) A bordo-wiśnie byłyby nad wyraz twarzowe (żeby nie powiedzieć: nożne ;-)
Całe szczęście, że jestem nie przy kasie, bo zaraz bym je, głupia, zamówiła... Sklepy internetowe to przekleństwo...!
Mamy już swój około-jeździecki rytuał; wychodzenie pod stajnię, siodłanie, powrót do koni... Nawet Szaman zaakceptował nasze nowe zwyczaje; pogodził się z losem i przestał rozpaczać, że musi zostawać za sprężyną...
Siwe wielokrotnie w ciągu dnia żąda zabrania jej pod stajnię: staje wtedy przy sprężynie-bramce z wyczekującą miną i wymownie się we mnie wpatruje... Czasem zrobi zmyłkę, stojąc tak wyczekująco, i gdy podchodzę i otwieram, wcale nie wychodzi tylko cofa 2-3 kroczki i paca nogą. Przez to jej pacanie z upodobaniem, zaczął pacać i Szaman - nigdy pacania nie uczony...! Staje naprzeciw mnie i najpierw grzecznie skrobie kopytem a po chwili fajta już na całego, zły, że ciasteczka nie dają :-)
Wczoraj był tak upierdliwy, że zaproponowałam, skoro taki chętny, że może na okrągły wybieg sobie pójdzie potrenować...? Jasne, że poszedł...! Aż mu się gęba uśmiechnęła, że oto zainteresowałam się jego skromną, acz opasłą, osobą...
Zabawy oczywiście po ichniemu: zamiast okrążać, chodził bokiem a co znalazł się koło mega-kawaletki, za każdym razem buch! ją kopytem. Czy go prosili, czy nie. A że nie miałam żadnego sprzętu (ni liny, ni carrota, ni patyka nawet, bo wszystko śnieg zasypał to i korygować nie miałam Fisiarza jak. Hulał Kolega, po swojemu, jak dziad za kapotę... ;-)
I jeszcze na koniec pieszczotliwie ugryzł mnie w plecy, taki zadowolony, że się nim w końcu zajęłam..! Zdecydowany brak zajęć, nudzi się, Fisio Jeden :-)
Potem z Heniem rywalizowali o moje względy; bo Henio, drzemiący niedaleko, wyraźnie się ożywił, gdy Fis popisywał się na okrąglaku, i majestatycznie do nas przydryfował. Zaraz zaczęła się między Panami popisywanie, wyprężanie i próby wzajemnego przeganiania się. Tuż przed moim obliczem. Skarciłam obu, wyznaczyłam każdemu miejsce (Fisiu po mojej prawej, Heniu po lewej) i równocześnie drapałam po kosmatych czółkach :-)
...a do Gawłowa dotarła druga kostka przeszkodowa i 2 kolejne siodła, do tej pory ozdabiające dom miejski (siodło z dziurą i stara dobra ulubiona Natowa nr 9). Oczywiście, mimo śnieżycy od razu przymierzanie i testowanie. Obiektem testowym rzecz jasna stał się hucyk; na własnym siodle z dziurą jeszcze nie jeździłam, a nie będę się z nim oswajać na dzikiej Siwce przecież ;-) Huc przed stajnią dostał kupeczkę siana i w ogóle się nie interesował, co mu na plecki kładę... Natowa jak zwykle bez zastrzeżeń (a niektórzy westowcy zawzięcie to siodło krytykują ;-), z dziurą trochę się nabujałam, bo system mocowania popręgu niby-west, ale ciut jakoby inaczej (oba latiga prawe). W końcu się udało (ze 3 razy wsiadałam-zsiadałam-poprawiałam, hucyk żarł i nawet głowy nie raczył podnosić) i odbyłam 2 jazdy testowe na nowych-starych siodłach... Na pierwszy ogień poszła dziura - trzyma super, jest tylko nieco śliska i dość twarda. Jak to prawdziwa kulbaka kawaleryjska. Czułam się w niej nawet-nawet, kwestia przyzwyczajenia i będzie jak ulał... Oby nie tylko do tyłka, ale i do konia... ;-)
Ale jak się przesiadłam na Natowę... Aaaa, cóż za wygoda...! Mimo, że hucyk nie chodził pod siodłem jakiś czas (z miesiąc...?) i dość energicznie pomykał, moja Natowa-Ulubienica usadzała mnie elegancko i nic sobie z huckowych zwrotów i zacieśnianych kółek nie robiłam ;-) Inna rzecz, że hucyk jakoś za szczególnie nie wyczyniał, ot zasuwał tylko ciut szybciej niż zazwyczaj :-)
Siwemu przymierzyłam oba siodła; ku memu zadziwieniu siodło z dziurą też dość blisko kłębu leży... A wyglądało całkiem obiecująco dla wykłębionego... :-(
Za to Natowa - jak ulał. Nawet niekoniecznie pad korekcyjny trzeba pod nią ładować - mogłyśmy powrócić do air-pada z shimsami (co uradowało me serce, że zakup shimsów nie był wywaleniem kasy w błoto ;-) Czuję się w tym siodle świetnie, wybitnie wzrasta w nim moja jeździecka pewność siebie. Ostatkiem sił powstrzymywałam się, żeby nie poprosić Siwki o kłus :-)
Przy okazji Ala zrobiła nam małą sesję zdjęciową i w końcu mam jazdę na Siwce udokumentowaną :-) Zdjęcia nie dość, że powtykałam i na facebooka, i na photobloga, to jeszcze paru osobom, wtajemniczonym w moje Siwkowe lęki jeździeckie, powysyłałam na maile :-)
...przysłał mi WWR pad korekcyjny dla Siwki... Kolorystyka bordo... Oczywiście od razu wykreowała mi się nowa potrzeba zakupowa: ochraniacze neoprenowe SMB II Professional Choice... Bo mamy tylko czarne... ;-) A bordo-wiśnie byłyby nad wyraz twarzowe (żeby nie powiedzieć: nożne ;-)
Całe szczęście, że jestem nie przy kasie, bo zaraz bym je, głupia, zamówiła... Sklepy internetowe to przekleństwo...!
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Roztopowo
...o arenie, póki co, nie ma co marzyć... Wszędzie lód, a jak nie lód, to błoto... Placyku małego nawet nie wytyczysz... Planowałam pojeździć wzdłuż ogrodzenia na zewnątrz okrągłego wybiegu, ale Siwe już z ziemi kategorycznie odmówiło łażenia po błocie... Nie nalegałam, bo znalazłam u niej mini-zaczątki grudy na zadnich pęcinkach... A sprzeciw był na tyle stanowczy, że Siwe w pełnym rynsztunku (osiodłane, o-side-pull-owane) zrobiło dryf w bok i zamiast kontynuować elegancko stick to me, dało dyla do koni :-)
...Mimo mozolnych prób dopasowania siodła, zmiany padu na neoprenowe kulki, siodło nadal leży zbyt nisko nad kłębem :-( Wsiadłam na trochę, ale co i raz sprawdzałam, czy kłąb jeszcze żyje... Do kitu z taką jazdą... Siwe też nie w sosie, bo jazdę zarządziłam o horrendalnej porze; godz. 14.00, wszystkie wałachi grzecznie zbiorowo drzemią pod kasztanem a tylko Siwe musi dygać z człowiekiem na plecach... Były więc fochy, manewry główką a nawet cofanie sprzeciwiające się...! O, niedoczekanie Twoje...! A Oszukanica Jedna...! Bestia Cwana...! ...że niby Płochliwa Taka...! Całkiem lewopółkulowo się zachowywała, ot co...!
Tragedii nie było, ale Siwe zdecydowanie niesubordynowane, ruszała bez komendy, udawała, że nie wie, o co chodzi... Ale w stronę do koni skręcała na sam dosiad... Uch, Cwaniareczka ;-)
W związku z powyższym ciasteczko dostała tylko jedno. Kara musi być ;-))
Ostatecznie jednak winę wzięłam na siebie - najpierw siodło dopasuj i skoncentruj się na jeździe a dopiero potem od konia wymagaj!
Po jeździe powędrowałyśmy pod stajnię przymierzać inne siodło. Mamy przecież w zanadrzu 5 różnych siodeł w sumie ;-) wybór padł na RED HORNA (bezhornowe, model endurance). I ono na Siwce leży nieźle. Ma jeden mankament: śliskie jest jak CHOLERA... Jakby kto znał metodę matowienia siedziska, to proszę o info (drapanie gwoździem, tudzież polewania wodą, jak kiedyś WKKW-iści, odpada ;-) W ostatecznej ostateczności przytarga się z miasta siodło z dziurą. Toto dopiero ma wysoką konstrukcję...!
I jeszcze przymierzałyśmy pad typu barrel (krótki, zaokrąglony) z bardzo podejrzanym białym fiuterkiem od spodu. Siwe nie od razu dało się przekonać, że białe fiutro nie dziabnie konia znienacka w plecy ;-)
A propos targania z domu: w sobotę Uprzejma Koleżanka Beata przywiozła do Gawłowa mega-kawaletkę, kostkę przeszkodową. Obie się, niestety, do jej samochodu nie zmieściły... Kolejnym transportem przybędzie następna... Kostka przyjechała w sobotę, od razu zaniosłam ją na padok. Siwe na jej widok wywaliło pirueta na lodzie, a mało nie glebnęła. Aż werkowany przez Oblubieńca Niko fiknął wypłosza a ja zostałam opierniczona, że wyczyniam... A czy to ja walnęłam pirueta i Nika wypłoszyłam...?? Siwej niech się czepia... ;-)
W każdym bądź razie stałam się dla Siwki podejrzana przez jakiś czas, jako przynosząca straszne rzeczy...
Kostką natomiast zainteresował się hucyk; gdy przenosiłam ją na okrągły wybieg, pomaszerował za mną, wparadował na wybieg, stanął grzecznie i patrzył. Pokazałam mu kostkę a on w te pędy pac! ją kopytkiem! I dawaj wyczyniać, nóżkę stawiać i zabierać, chodzić bokiem i zerkać, co ja na to... W końcu zmartwiałam, gdy włożył nogę do środka (kostka ma w środku dziurę na drąg). Nóżka wpadła dość głęboko, ale hucyk wcale się tym nie przejął; ruszył nóżką przód-tył, przysunął się i nóżkę po prostu wyjął. A za chwilę znowu włożył... Taki spryciarz :-) Ale już widzę, że taka kostka może być zagrożeniem.. Bo jakby tak Siwej noga do środka wlazła, oj by się działo...!
...a potem poprosiłam huca paluchem (1. faza), żeby obszedł kostkę dookoła... Mały stanął naprzeciw mnie z miną dość rozumną, ale nie zareagował. Dodałam więc 2-klik (2. faza), huc zawahał się, powoli ustawił bokiem a po chwili pomaszerował po kole... Pierwsza nasza circling game z gołym hucykiem :-)) BEZ CIASTECZKA!! Wielka rzecz!!
W drugą stronę też powtórzył kółeczko... Gdy poszłam sobie, pozostał taki, wpatrzony w moje plecy, stercząc obok kawaletki :-)
...i stałam się szczęśliwym zaposiadaczem light sticka od Pana Podkowy. Wersja grafit. Ponadprzeciętnie lekki jest, wręcz ulotny. Siwe już zapoznane, podejrzliwie się mu przyglądała na początku, ale zaraz dała się drapać, gdzie się da. Skupiłyśmy się głównie na czochraniu głowy :-)
Niestety, nabywając light sticka nieopatrznie zapoznałam się zbyt uważnie z ofertą kolorystyczną halterków i obecnie pożądam paru egzemplarzy... Hamuję się, jak mogę, ale czuję, że nie dam rady i ulegnę pokusie...
...Mimo mozolnych prób dopasowania siodła, zmiany padu na neoprenowe kulki, siodło nadal leży zbyt nisko nad kłębem :-( Wsiadłam na trochę, ale co i raz sprawdzałam, czy kłąb jeszcze żyje... Do kitu z taką jazdą... Siwe też nie w sosie, bo jazdę zarządziłam o horrendalnej porze; godz. 14.00, wszystkie wałachi grzecznie zbiorowo drzemią pod kasztanem a tylko Siwe musi dygać z człowiekiem na plecach... Były więc fochy, manewry główką a nawet cofanie sprzeciwiające się...! O, niedoczekanie Twoje...! A Oszukanica Jedna...! Bestia Cwana...! ...że niby Płochliwa Taka...! Całkiem lewopółkulowo się zachowywała, ot co...!
Tragedii nie było, ale Siwe zdecydowanie niesubordynowane, ruszała bez komendy, udawała, że nie wie, o co chodzi... Ale w stronę do koni skręcała na sam dosiad... Uch, Cwaniareczka ;-)
W związku z powyższym ciasteczko dostała tylko jedno. Kara musi być ;-))
Ostatecznie jednak winę wzięłam na siebie - najpierw siodło dopasuj i skoncentruj się na jeździe a dopiero potem od konia wymagaj!
Po jeździe powędrowałyśmy pod stajnię przymierzać inne siodło. Mamy przecież w zanadrzu 5 różnych siodeł w sumie ;-) wybór padł na RED HORNA (bezhornowe, model endurance). I ono na Siwce leży nieźle. Ma jeden mankament: śliskie jest jak CHOLERA... Jakby kto znał metodę matowienia siedziska, to proszę o info (drapanie gwoździem, tudzież polewania wodą, jak kiedyś WKKW-iści, odpada ;-) W ostatecznej ostateczności przytarga się z miasta siodło z dziurą. Toto dopiero ma wysoką konstrukcję...!
I jeszcze przymierzałyśmy pad typu barrel (krótki, zaokrąglony) z bardzo podejrzanym białym fiuterkiem od spodu. Siwe nie od razu dało się przekonać, że białe fiutro nie dziabnie konia znienacka w plecy ;-)
A propos targania z domu: w sobotę Uprzejma Koleżanka Beata przywiozła do Gawłowa mega-kawaletkę, kostkę przeszkodową. Obie się, niestety, do jej samochodu nie zmieściły... Kolejnym transportem przybędzie następna... Kostka przyjechała w sobotę, od razu zaniosłam ją na padok. Siwe na jej widok wywaliło pirueta na lodzie, a mało nie glebnęła. Aż werkowany przez Oblubieńca Niko fiknął wypłosza a ja zostałam opierniczona, że wyczyniam... A czy to ja walnęłam pirueta i Nika wypłoszyłam...?? Siwej niech się czepia... ;-)
W każdym bądź razie stałam się dla Siwki podejrzana przez jakiś czas, jako przynosząca straszne rzeczy...
Kostką natomiast zainteresował się hucyk; gdy przenosiłam ją na okrągły wybieg, pomaszerował za mną, wparadował na wybieg, stanął grzecznie i patrzył. Pokazałam mu kostkę a on w te pędy pac! ją kopytkiem! I dawaj wyczyniać, nóżkę stawiać i zabierać, chodzić bokiem i zerkać, co ja na to... W końcu zmartwiałam, gdy włożył nogę do środka (kostka ma w środku dziurę na drąg). Nóżka wpadła dość głęboko, ale hucyk wcale się tym nie przejął; ruszył nóżką przód-tył, przysunął się i nóżkę po prostu wyjął. A za chwilę znowu włożył... Taki spryciarz :-) Ale już widzę, że taka kostka może być zagrożeniem.. Bo jakby tak Siwej noga do środka wlazła, oj by się działo...!
...a potem poprosiłam huca paluchem (1. faza), żeby obszedł kostkę dookoła... Mały stanął naprzeciw mnie z miną dość rozumną, ale nie zareagował. Dodałam więc 2-klik (2. faza), huc zawahał się, powoli ustawił bokiem a po chwili pomaszerował po kole... Pierwsza nasza circling game z gołym hucykiem :-)) BEZ CIASTECZKA!! Wielka rzecz!!
W drugą stronę też powtórzył kółeczko... Gdy poszłam sobie, pozostał taki, wpatrzony w moje plecy, stercząc obok kawaletki :-)
...i stałam się szczęśliwym zaposiadaczem light sticka od Pana Podkowy. Wersja grafit. Ponadprzeciętnie lekki jest, wręcz ulotny. Siwe już zapoznane, podejrzliwie się mu przyglądała na początku, ale zaraz dała się drapać, gdzie się da. Skupiłyśmy się głównie na czochraniu głowy :-)
Niestety, nabywając light sticka nieopatrznie zapoznałam się zbyt uważnie z ofertą kolorystyczną halterków i obecnie pożądam paru egzemplarzy... Hamuję się, jak mogę, ale czuję, że nie dam rady i ulegnę pokusie...
poniedziałek, 10 stycznia 2011
Siwka w roli głównej :-)
Postanawiać Noworocznie przestałam już ładnych parę lat temu. Ale ostatnio mi się ten wątek przypomniał... Walczyłam ze sobą, żeby się nie wygłupiać, bo i tak guzik z takich postanowień w praktyce wychodzi... Poza tym postanowienia moje były z gatunku kretyńskich, w stylu zapuścić włosy ;-)
Zanim jednak stłamsiłam temat postanowień 2011 w zarodku, uczepiła się mnie głupia myśl, że może powinnam w końcu postanowić coś na temat osoby Siwki...? Myśl zakiełkowała i czym prędzej zgasła, brutalnie odpędzona... I oto powróciła w ostatni weekend... W pełnej krasie...
W sobotę zaprosiłam Siwkę pod stajnię. Dałam mini-porcyjkę musli, żeby uprzyjemnić oddzielenie od stada... Pomyślałam, że może w końcu się w coś pobawimy...? osiodłamy chociaż...?
Siwe działało na samą myśl, grzeczne, rozluźnione, uśmiechnięte, sprawdzające od czasu do czasu, czy dam ciasteczko...? Przy siodłaniu nawet nie raczyła głowy podnieść znad starego siana, tylko myszkowała w stercie próbując coś tam jadalnego wyskubać... Powędrowałyśmy na środkową łąkę, wysłałam Siwe wokół opony w prawo, w lewo... Zaraz pojawiła się widownia w osobach Fiśka i Nika. W zastępie chciały pochodzić, czy co...?
Pomyślałam, że właściwie czemu by tak się na Siwkę nie wgramolić...? Wgramoliłam się. Niezbyt zgrabnie, przyznaję. Gramoląc się wbiłam Siwce bucior w boczek... Siwe nic, stało z godnością osobistą. A miała prawo być zniesmaczona ;-) Zasiadłam, wymościłam się... Siwe zerknęło zgięciem bocznym siedzisz? no to ruszamy... I poszła, nieproszona. Oczywiście zaraz została zatrzymana (WHOA!), znów się zgięła, oparła pyszczek na moim bucie... Zsiadłam, zamotałam linę na kantarku a la wodze (niby wiem, jak to robić fachowo, ale za każdym razem zamotam mega-węzeł jak na bosalu ;-) Wsiadłam ponownie. W przypływie brawurowej odwagi zaproponowałam, że może faktycznie ruszmy... Ciemno już prawie było, więc nie wypuszczałyśmy się na szerokie wody, ale powędrowałyśmy końską ścieżką, przez kałużę, na padok zastodolny... Zaraz zsiadłam, ale tak byłam z siebie zadowolona, że hej :-) W końcu zebrałam się do kupy...!
O Ludu, Mój Ludu, a jak ona nosi... Chód energiczny, sprężysty, płynący... Hucyk wymięka, odpada i temu Panu już dziękujemy...
Z wrażenia nie mogłam się doczekać niedzieli...
A w niedzielę pogoda z rana piękna, słońce... Nie wierzyłam, gdy wyjrzałam za okno...
Tym razem do jazdy podeszłam profesjonalnie; odkurzyłam side-pulla (markowy Continental ;-) wyciągnęłam z zanadrza shimsy nówki-sztuki (tak, wiem. Miałam robić z karimaty... Ale łatwiej było zamówić przez net z U.K. niż przejść się do DECATHLONU Okęcie ;-) Wzięłam się za dopasowywanie siodła... Moja ulubiona westówka leży Siwce na kłębie i nijak na niej jeździć bez szkody na zwierzaku... Dopasowywanie shimsów, na pozór banalne, wcale nie było takie łatwe, pognałam więc do chałupy po instrukcję...
Niby przód siodła podniosło, ale nie żeby jakoś spektakularnie... A władowałam 2 grube wkładki w air-pada... Może do tego markowego air-pada i markowych shimsów, powinnam teraz dokupić markowe siodło pp. Parellich, hę ;-)? A może na kurs trzeba pojechać, kasę wywalić, doznać objawienia i dopiero wtedy wiedzę w temacie ładowania shimsów w pada zaposiąść ;-)? A może po prostu moje siodło ulubione jest do dupy...? W rzeczy samej, jest do dupy (a raczej pod dupę), ale ja nie w tym znaczeniu, wiecie... ;-) Cóż, w ostateczności powrócimy do padu neoprenowe kulki z wycięciem na kłąb i pogrubionym przodem...
Tym razem wsiadłam z opony podestowej ;-) Nie będę się hańbić w końskich oczach gramoleniem nieporadnym ;-)
Jeździecko poczynałam sobie śmiało. Strach przed jazda na Siwce ulotnił się znienacka już wczoraj, w niedzielę jazda była czystą przyjemnością. Taką z dreszczykiem szczęścia a nie strachu, jeżącym sierść na plecach ;-)
Powiem jedno: Siwka rokuje jeździecko. Nigdy bym nie przypuszczała, że coś wyjdzie z naszej współpracy pod siodłem. Ba, pogodziłam się nawet z myślą, że do końca życia będziemy sobie pląsać po ziemi... A tu proszę, kilkanaście jazd pod Alą i Siwka jak stara pod-siodlana wyga :-)
Na razie nasze wspólne jeździectwo polega na macaniu gruntu i rozpoznaniu terenu; pierwsza Siwkowa lekcja western ridingu :-)
Na samym początku ruszanie i zatrzymania na WHOA! cofanie, skręty direct.
Z całego tego ubożuchnego jeszcze repertuaru zdecydowanie najsłabiej wychodzi skręcanie, Siwe wybitnie preferuje pasażera i samo-kierowanie-się ;-)
Ruszanie za to świetne, energiczne, od razu, ale spokojne, bez zrywu.
WHOA! lekko kulejące, od komendy (przeniesienie ciężaru na zad, usiądnięcie na kieszaniach, obciążenie strzemion, wokal) do wykonania czasem 2-3 kroki upływają... A my być po hucykowemu: WHOA! i koń siedzi na zadku bły-ska-wicz-nie :-)
Cofanie bardzo ładne, po kilku powtórzeniach Siwka zaczęła myśleć do tyłu i po zatrzymaniu proponowała kroczek-dwa wstecz :-)
...jednym słowem jestem wniebowzięta i z Siwki piekielnie zadowolona... Zaraz po pracy biorę się za układanie Siwce programu szkoleniowego :-) A w weekend za wytyczanie areny ;-)
Poza tym między nami znowu zaczęło iskrzyć, pojawiła się chemia, która kiedyś nas łączyła a którą zaniedbałam, przerzucając swoje jeździecko-zabawowe westchnienia na hucyka.
Siwe łazi za mną ostatnio z maślanymi oczami, liże po rękach, kurtce, w czasie jazdy i komendy WHOA! zginała się i lizała nawet mój but...
Czuję, że coś się wykluje z naszego związku ;-) Bo ostatnio jakoś mi wybitnie motywacja spadła...
Zanim jednak stłamsiłam temat postanowień 2011 w zarodku, uczepiła się mnie głupia myśl, że może powinnam w końcu postanowić coś na temat osoby Siwki...? Myśl zakiełkowała i czym prędzej zgasła, brutalnie odpędzona... I oto powróciła w ostatni weekend... W pełnej krasie...
W sobotę zaprosiłam Siwkę pod stajnię. Dałam mini-porcyjkę musli, żeby uprzyjemnić oddzielenie od stada... Pomyślałam, że może w końcu się w coś pobawimy...? osiodłamy chociaż...?
Siwe działało na samą myśl, grzeczne, rozluźnione, uśmiechnięte, sprawdzające od czasu do czasu, czy dam ciasteczko...? Przy siodłaniu nawet nie raczyła głowy podnieść znad starego siana, tylko myszkowała w stercie próbując coś tam jadalnego wyskubać... Powędrowałyśmy na środkową łąkę, wysłałam Siwe wokół opony w prawo, w lewo... Zaraz pojawiła się widownia w osobach Fiśka i Nika. W zastępie chciały pochodzić, czy co...?
Pomyślałam, że właściwie czemu by tak się na Siwkę nie wgramolić...? Wgramoliłam się. Niezbyt zgrabnie, przyznaję. Gramoląc się wbiłam Siwce bucior w boczek... Siwe nic, stało z godnością osobistą. A miała prawo być zniesmaczona ;-) Zasiadłam, wymościłam się... Siwe zerknęło zgięciem bocznym siedzisz? no to ruszamy... I poszła, nieproszona. Oczywiście zaraz została zatrzymana (WHOA!), znów się zgięła, oparła pyszczek na moim bucie... Zsiadłam, zamotałam linę na kantarku a la wodze (niby wiem, jak to robić fachowo, ale za każdym razem zamotam mega-węzeł jak na bosalu ;-) Wsiadłam ponownie. W przypływie brawurowej odwagi zaproponowałam, że może faktycznie ruszmy... Ciemno już prawie było, więc nie wypuszczałyśmy się na szerokie wody, ale powędrowałyśmy końską ścieżką, przez kałużę, na padok zastodolny... Zaraz zsiadłam, ale tak byłam z siebie zadowolona, że hej :-) W końcu zebrałam się do kupy...!
O Ludu, Mój Ludu, a jak ona nosi... Chód energiczny, sprężysty, płynący... Hucyk wymięka, odpada i temu Panu już dziękujemy...
Z wrażenia nie mogłam się doczekać niedzieli...
A w niedzielę pogoda z rana piękna, słońce... Nie wierzyłam, gdy wyjrzałam za okno...
Tym razem do jazdy podeszłam profesjonalnie; odkurzyłam side-pulla (markowy Continental ;-) wyciągnęłam z zanadrza shimsy nówki-sztuki (tak, wiem. Miałam robić z karimaty... Ale łatwiej było zamówić przez net z U.K. niż przejść się do DECATHLONU Okęcie ;-) Wzięłam się za dopasowywanie siodła... Moja ulubiona westówka leży Siwce na kłębie i nijak na niej jeździć bez szkody na zwierzaku... Dopasowywanie shimsów, na pozór banalne, wcale nie było takie łatwe, pognałam więc do chałupy po instrukcję...
Niby przód siodła podniosło, ale nie żeby jakoś spektakularnie... A władowałam 2 grube wkładki w air-pada... Może do tego markowego air-pada i markowych shimsów, powinnam teraz dokupić markowe siodło pp. Parellich, hę ;-)? A może na kurs trzeba pojechać, kasę wywalić, doznać objawienia i dopiero wtedy wiedzę w temacie ładowania shimsów w pada zaposiąść ;-)? A może po prostu moje siodło ulubione jest do dupy...? W rzeczy samej, jest do dupy (a raczej pod dupę), ale ja nie w tym znaczeniu, wiecie... ;-) Cóż, w ostateczności powrócimy do padu neoprenowe kulki z wycięciem na kłąb i pogrubionym przodem...
Tym razem wsiadłam z opony podestowej ;-) Nie będę się hańbić w końskich oczach gramoleniem nieporadnym ;-)
Jeździecko poczynałam sobie śmiało. Strach przed jazda na Siwce ulotnił się znienacka już wczoraj, w niedzielę jazda była czystą przyjemnością. Taką z dreszczykiem szczęścia a nie strachu, jeżącym sierść na plecach ;-)
Powiem jedno: Siwka rokuje jeździecko. Nigdy bym nie przypuszczała, że coś wyjdzie z naszej współpracy pod siodłem. Ba, pogodziłam się nawet z myślą, że do końca życia będziemy sobie pląsać po ziemi... A tu proszę, kilkanaście jazd pod Alą i Siwka jak stara pod-siodlana wyga :-)
Na razie nasze wspólne jeździectwo polega na macaniu gruntu i rozpoznaniu terenu; pierwsza Siwkowa lekcja western ridingu :-)
Na samym początku ruszanie i zatrzymania na WHOA! cofanie, skręty direct.
Z całego tego ubożuchnego jeszcze repertuaru zdecydowanie najsłabiej wychodzi skręcanie, Siwe wybitnie preferuje pasażera i samo-kierowanie-się ;-)
Ruszanie za to świetne, energiczne, od razu, ale spokojne, bez zrywu.
WHOA! lekko kulejące, od komendy (przeniesienie ciężaru na zad, usiądnięcie na kieszaniach, obciążenie strzemion, wokal) do wykonania czasem 2-3 kroki upływają... A my być po hucykowemu: WHOA! i koń siedzi na zadku bły-ska-wicz-nie :-)
Cofanie bardzo ładne, po kilku powtórzeniach Siwka zaczęła myśleć do tyłu i po zatrzymaniu proponowała kroczek-dwa wstecz :-)
...jednym słowem jestem wniebowzięta i z Siwki piekielnie zadowolona... Zaraz po pracy biorę się za układanie Siwce programu szkoleniowego :-) A w weekend za wytyczanie areny ;-)
Poza tym między nami znowu zaczęło iskrzyć, pojawiła się chemia, która kiedyś nas łączyła a którą zaniedbałam, przerzucając swoje jeździecko-zabawowe westchnienia na hucyka.
Siwe łazi za mną ostatnio z maślanymi oczami, liże po rękach, kurtce, w czasie jazdy i komendy WHOA! zginała się i lizała nawet mój but...
Czuję, że coś się wykluje z naszego związku ;-) Bo ostatnio jakoś mi wybitnie motywacja spadła...
poniedziałek, 3 stycznia 2011
Nowy Rok
I po Sylwestrze. Upłynął pod znakiem czytelnictwa, bo oboje z Oblubieńcem niedomagaliśmy zdrowotnie. Oblubienic niedomagał solidnie, ja lekko. Pretekst doskonały, żeby nie balować, nie wizytować, nie uczestniczyć. Czytać.
W błyskawicznym tempie połknęłam kolejną pozycję Magdaleny Kozak (po trylogii nocarskiej), tym razem Fiolet. Zdecydowanie moja proza.
Za 3 północ ocknęłam się, że trzeba lecieć do koni...! ledwo zdążyłam podać siano, wybiła północ. Zaczęli walić. Dookoła. Nie żeby jakoś specjalnie mocno, ale gwizdało i błyskało w koło dobre 20 minut. Konie najpierw znieruchomiały, ale zaraz poopuszczały głowy i wzięły się za siano. Heniu-Staruch przytupał pod wiatą, zrobił kilka drobiących kroczków w moim kierunku i też się uspokoił. O dziwo, największe zaniepokojenie okazywał hucyk... Na wojnę chodził czy co..??
...że mamy nowy przyczynek do friendly, pomyśleliśmy w niedzielę, 2 dni po Sylwestrze. Oblubieniec skołował garść petard i dawaj do bez-stajennych... Jak huknęło, jak konie się zabrały galopem... Parę foule i całe stado jak na komendę: zwrot, furczą i patrzą... Przy kolejnym strzale galopu już nie było, stadny podskok w miejscu jedynie... Za każdym kolejnym razem coraz spokojniej...
Najwięcej piany bił hucyk, czym mnie zupełnie zaskoczył. Obstawiałam, że hucyki to luzaki a tu taka siurpryza... Nie żeby latał i panikował, ale gapił się czujnie i najgłośniej furczał. Fisiu sterczał introwertycznie zapatrzony, Siwka z godnością osobistą, nieprzesadnie czujna... Pensjonaty lekko poruszone, ale bez sensacji...
W błyskawicznym tempie połknęłam kolejną pozycję Magdaleny Kozak (po trylogii nocarskiej), tym razem Fiolet. Zdecydowanie moja proza.
Za 3 północ ocknęłam się, że trzeba lecieć do koni...! ledwo zdążyłam podać siano, wybiła północ. Zaczęli walić. Dookoła. Nie żeby jakoś specjalnie mocno, ale gwizdało i błyskało w koło dobre 20 minut. Konie najpierw znieruchomiały, ale zaraz poopuszczały głowy i wzięły się za siano. Heniu-Staruch przytupał pod wiatą, zrobił kilka drobiących kroczków w moim kierunku i też się uspokoił. O dziwo, największe zaniepokojenie okazywał hucyk... Na wojnę chodził czy co..??
...że mamy nowy przyczynek do friendly, pomyśleliśmy w niedzielę, 2 dni po Sylwestrze. Oblubieniec skołował garść petard i dawaj do bez-stajennych... Jak huknęło, jak konie się zabrały galopem... Parę foule i całe stado jak na komendę: zwrot, furczą i patrzą... Przy kolejnym strzale galopu już nie było, stadny podskok w miejscu jedynie... Za każdym kolejnym razem coraz spokojniej...
Najwięcej piany bił hucyk, czym mnie zupełnie zaskoczył. Obstawiałam, że hucyki to luzaki a tu taka siurpryza... Nie żeby latał i panikował, ale gapił się czujnie i najgłośniej furczał. Fisiu sterczał introwertycznie zapatrzony, Siwka z godnością osobistą, nieprzesadnie czujna... Pensjonaty lekko poruszone, ale bez sensacji...
Subskrybuj:
Posty (Atom)