No wypraszam sobie! Czy ja coś o TAKICH opadach śniegu pisałam? Że życzę sobie?? Że mróz to owszem (też wiele do życzenia pozostawiał w weekend, ledwo-ledwo błoto ścinał), ale takie zawieje i zamiecie...? W listopadzie...?? A na środę nadają -20 st.! Chrzest bojowy zima 2010/2011 dla bezstajennych... Aż się boję, co to będzie...!
Bezstajenne nie wydają się szczególnie przybite. Dziś, mimo wichury (jeszcze bez opadów śniegu), nocowały sobie na otwartej przestrzeni. Pod wiatką puściutko... Przywędrowały łaskawie, gdy pojawiłam się z czołówką taszcząc im poranne siano... Na łąkę też wędrowały ochoczo, gdzie przestrzeń jeszcze bardziej otwarta...
Zastosowałam technikę wyprowadzania nakazaną przez Oblubieńca: się idzie przed końmi, się otwiera wejście na łąkę i towarzystwo grzecznie i spokojnie idzie się wypasać.
Moje wypuszczanie na łąkę wyglądało zgoła odmiennie: otwierałam łąkę, szłam korytarzem do koni, otwierałam prądowe sprężyny i jak najszybciej rozpłaszczałam się na ogrodzeniu (bacząc jednakże, żeby się do prądu nie dotykać ;-) Bo towarzystwo (Siwka) startowało kłusem a za chwilę z kwikiem - galopem (Fisio). Przelatywało z łoskotem korytarzem ciskając błotem na wsze strony a następnie zapodawało rundę honorową z wzajemnymi wierzgami i ganiankami, ledwo hamując przed końcową ścianą łąki.
Tym razem postanowiłam zaryzykować (życiem ;-) i pójść przodem. Zanim odwiesiłam sprężyny, Fisiu mnie oczywiście wyprzedził, ale z powodu grudy (naziemnej, nie pęcinowej ;-) stępem żwawym jedynie a nie kwicząco-wierzganym galopem. Siwe też zaraz próbowało, ale energicznie wystawiłam w bok ramię (+ wydałam z siebie wrzask: gdzie??), Siwe od razu susnęło do tyłu i trzymało się, na wszelki wypadek, z metr za mną. A Fisiowi, idąc za jego opasłym wielkim dupskiem, wydałam komendę WHOA! Ludzie, stanął!! Poczekał, aż go minę i dopiero wtedy grzecznie ruszył moim śladem! O to Fisio jeden! Żeby taka dyscyplina u Pana Figlarza??
Na łące nastąpiła konsternacja i prezentacja bardzo głupich min. A trawa to właściwie gdzie jest?? Wszędzie biało, bialutko... Siwe zagapiło się w dal, Fisiu nos zniżył, szurnął, przeszedł kilka kroków, znowu szurnął... Hucyk tylko bez zbędnych ceregieli od razu zaczął fachowo śnieg wargami odgarniać i wyskubywać źdźbła, jak gdyby nigdy nic...
Wydałam Fisiowi komendę chodźta i powędrowałam na koniec łąki, gdzie wcześniej przesunęłam ogrodzenie. Tam spod śniegu sporo nieobjedzonej trawy sterczało... Fisiowi nie trzeba pewnych rzeczy dwa razy powtarzać, od razu ruszył za mną a cała reszta za nim. Dochodząc do nieobjedzonego pokazałam palcem... Towarzystwo załapało błyskawicznie i z pomrukami zadowolenia rzuciło się do jedzenia...
One, te nasze konie, są jakieś takie... komunikatywne. Jakby rozumiały po ludzku (ludzkie gesty, słowa)... Całkiem jak psy... Reagują na swoje imiona, gapią się jakoś tak rozumnie... Inne konie wydają mi się jakieś takie głupkowate w porównaniu z naszymi... ;-))) Cudze psy zresztą też :-))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz