...wszędzie cementowe błoto. W domu sodoma i gomora. Sajgon. Meksyk.Odchlewianie (niezbyt skuteczne) do sobotniego popołudnia... Psy - wyprowadzka z ganku (bo nowa podłoga wylana). Śpią w sianie koło Siwki. Na drzwiczkach Siwki dywan, żeby który pies dołem po nocy nie wlazł pod Siwe na siusiu... Z powodu dywanu u Siwego oczywiście lekkie palpitacje sercowe. Musiała być obowiązkowo zabawa w targetowanie vel touch it, owies z szufli w nagrodę (szufla oparta o dywan). Na początku małe siwe oszustwo: dotykanie mojego pokazującego palca, zamiast obiektu ;-)
Dywan oczywiście podejrzany cały czas, ale oczy u Siwego mniej wytrzeszczone, gdy zerka w jego stronę, czyli nie jest źle :-)
W sobotę pognałam do stajni skoro świt (7.00), z lekkim niepokojem. Siwy boks lekko zryty (czyżby jednak nocna walka z dywanem...?). Psy wylazły ze stajni zaspane, przeciągające się, zadowolone. Wszystkie w całości, czyli żaden pod konia nie podlazł :-)
O 7.30 towarzystwo zostało wypuszczone na padok, wysnuło się ze stajni noga za nogą, w mgłę.
Po południu trenowanie hucka (ma być teraz systematycznie, postanowiłam). Jedno małe dęba w ramach protestu przy pierwszej zmianie kierunku w okrążaniu, ale względnie grzecznie. O wiele lepiej niż w ostatni weekend; tylko ze 2 razy na mnie krzyknął-chrumknął, próbując zastraszyć ;-)
Nasi nie zostali przetrenowani, bo nadjechali goście (dawno nie oglądana w Gawłowie Koleżanka Aśka od Morsa z Kolegą), więc poszło się pić kawkę, obżerać chlebem ze smalcem i innymi smakołykami i pytlować na tematy końskie ;-)
O zmierzchu nadeszła pora na popisy, czyli prezentowanie zabaw z naszymi. Nie wiem, czy tam Goście (usadzeni na oponie-poidle) wiele zobaczyli z zabaw z Siwką, bo walczyli o życie z atakującym ich nieustannym play-drivem Szamanem ;-)
Potem na tapetę poszło Szamanisko i też niewiele chyba widać było, bo już ciemnota panowała...
Na koniec ganianki całego stada; nasi oczywiście zasuwali ochoczo, nie bacząc na gości (po poidle, przez poidło, obok poidła ;-) hucek tylko trochę negocjował, nieskory do dłuższych galopad (oburzony stawał na wprost odaagażowałem zadek, czego gonisz??!!??)
Na kolację novum: moczony owies z mieszanką ziołową na drogi oddechowe, na ciepło (zalewane gorącą wodą, odstawiane na 45 min., na końcu dodatek w postaci BIOGENU-K). Tolerancyjna pokarmowo Siwka jako zwierzątko do testowania nowego posiłku: szyjka wygięta w łuczek, potrząsanie główką, obniuchiwanie, pierwszy kęs... Obleci... Żuła nieco zdziwiona smakiem/zapachem (próbowałam, gorzkawe... jak to ziółka... ja bym nie tknęła bez cukru ;-) Sypnęłam jej porcyjkę w siano. Hucek swoją dawkę przyjął bez szemrania (dawaj, co by to nie było... zeżrę wszystko!) Fisiu przytupywał ochoczo, dopóki nie powąchał zawartości wiaderka... Odrzuciło go momentalnie o pół metra, zesztywniał. A co TO ma niby być?? Kolacja...?? Śmierdzi...! i demonstracyjnie zanurkował w siano. Wysypałam mu zawartość wiaderka na sianko, przeniósł się w drugi koniec boksu (siano rozrzucamy wzdłuż całej ściany). Skandalista! A to głównie on poświstuje przecież w lecie od kurzu... Dla niego całe te ceregiele z kupowaniem (długo się czekało na przesyłkę...), zalewaniem, odstawianiem, mieszaniem... Chciał, nie chciał, zaczęłam wybierać z siana po małej garstce papki i podawać do pyszczka... O jak grymasił, jak się krzywił... ale metodą za mamusię..., za tatusia..., za Siwkę... zjadł kilka garsteczek... A w nocy chyba wszystko wyjadł, bo ni siana, ni ziarenek rano w boksie nie było :-)
Znalazłam za to boksie psie szmaty, powieszone na ściance między nim a huckiem. Częsciowo do suszenia, a częściowo do zasmrodzenia desek, żeby zniechęcić Panów do demonstrowania bobrzych umięjętności (deski lekko podheblowane wskutek tej zabawy). Wieczorem Fisiek powąchał szmaty niby z obrzydzeniem (straszliwie wrażliwy na zapachy się robi z wiekiem...), ale musiał w nocy zmienić zdanie i obie pościelił sobie na słomie... Że niby co? za mało może ścielę?? a kto mu każe słomę wyżerać spod siebie, pokątnie...? jak już wyjdę i nie widzę...? gruby przez to jak na wyźrebieniu...
W niedzielę novum: zabawy poranne.
Hucek po raz pierwszy na linie 7 m., pozornie grzeczny, ale dęba solidne znów wyciął (i znów przy zmianie kierunku na kole), potem jeszcze 2 pomniejsze dębo-podskoki i dał za wygraną, bo mu zaaplikowałam zmianę kierunku co jedną trzecią koła. Zobaczył, że dęba nie robi na mnie wrażenia (jego dęba to normalny rozmiar Szamana, więc jak dla mnie może sobie cały czas łazić na tylnych nóżkach, nie zastraszy mnie ;-) i postanowił mnie pokonać grzecznością. Oczywiście wygrał. A niech będzie na jego ;-)
Na koniec nawet stick to me z liną leżącą na grzbiecie; wydawałam mu komendy carrotem zza pleców a ten nie próbował dylować, tylko grzecznie trzymał się mojego ramienia :-)
Zaufanie mam jednak do niego ograniczone; pilnuję się, żeby nie mieć jego twarzyczki czy zadka zbyt blisko siebie, gdy podnoszę fazy... Typek ma zdecydowanie niezbyt ugodowy charakter. I ten bagaż doświadczeń, który cały czas jeszcze widać... Ewidentnie przykrych doświadczeń... Choć carrot na tyle już akceptuje, że przeszliśmy do uderzania w ziemię a mały, mimo wyraźnej gotowości do ucieczki, dzielnie stoi w miejscu. Na początku co uderzenie musiałam go głaskać i upewniać, że wszystko jest w porządku. Teraz mogę już uderzać w ziemię dwukrotnie, z obu stron :-) Do oswojonej dzikiej Siwki mu jeszcze daleko, ale powolutku idziemy do przodu...
Jako drugi upolowany został Fisiek (przenośnie, przenośnia oczywiście... to konie polują na mnie, nawet hucek już WIE, że w Gawłowie tak trzeba... ;-), lina 7 m. i w ramach gubienia brzucha prośba o małe galopy dokoła. O, jaką miną we mnie walnął, jak uchle położył, jak ogonem co foule sobie pozacinał... Zły, zły, zły... Replay. Znowu. O, koniec z przerwami w zabawiankach. W boksie to oczki maślane, pyszczek będzie na mnie opierał, drzemał a tu takie figury...?!
Siwe też poszło na początek na długą linę, galop w stanie skrajnej ekscytacji, więc popracowałyśmy nad okrążaniem w stępie (nasz słabiutka strona od nowości ;-) Potem wariowanie na wolności, bieganki-ganianki, chody boczne na dużą odległość od popukiwania powietrza carrotem, z daleka, driving na odległość przód-zad (nawet z kilku, kilkunastu metrów działa!). Parę razy ucieczka na drugi koniec łąki, do koni i powrót żwawym kłusem na klikanie i uderzenie stringiem w ziemię z intencją schowaj zadek :-) Fajny koń, fajny koń, fajny koń. Ale dziki, cały czas dziki :-)
I miałam na padok siodło zatargać, siodłać się, może się przewieźć na kimś...? na hucku najpewniej, zawsze to najbliżej do ziemi ;-) a tu nadspodziewana przeszkoda: korzonki! pierwszy raz w życiu cierpię na tego typu boleść. Sprawa zdecydowanie nie-fajna :-(
I się koniom siodło upiekło...
...wieczorem byłam świadkiem scenki rodzajowej na padoku: hucek rzucił się na Fiśka, odpędzając go od Siwki, złomotał i przegonił precz!
A Pan od Budowy Stajni nie przyjechał! O, co ja się nawalczę z żywiołem na tej wsi...
Od 1 grudnia ma do nas przybyć - żeby nie zapeszczyć, TFU! - pensjonariusz (naturalny!!!) a tu stajnia na papierze jeszcze... Dobrze, ze w drewnie szybko się buduje ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz