...a mnie się jakoś wyjątkowo pisać nie chce...
Ostatni tydzień zdecydowanie pod znakiem kursu z Berniem w Celbancie. Byłam jako słuchacz, niestety, tylko na zaawansowanej jedynce, ale miałam także okazję obserwować lekcje prywatne. Na kursie zobaczyłam dokładnie to, co chciałam zobaczyć, czyli podstawy jazdy naturalnej rozłożonej na czynniki pierwsze. Teraz tylko przetrawić, rozpisać na krok-po-kroku i do dzieła...
Chyba jednak wezmę się za Siwkę, bo ten zwierzak rokuje, nieskażony trefnym jeździectwem, w przeciwieństwie do hucków, które mają kupę swoich nawyków... Za dużo musiałabym włożyć w nie pracy... A przecież to nie moje konie, więc nieszczególnie chce mi się w nie inwestować mój wysiłek i czas... Oczywiście nie znaczy to, że hucki legną teraz odłogiem... O nie. W niedzielę nawet wgramoliłam się na Myszka dokładnie na 13 minut... (bo przyjechał Pan Sąsiad, który nas wspiera w remoncie i trzeba było wziąć się za sensowną robotę - izolowanie fundamentów naszej glinianej chałupiny), ...ale jakiejś szczególnej finezji w jeździe nie osiągnęliśmy ;-) Mysz oczywiście chciał wleźć ze mną najpierw do taczki a potem na naszą wielgachną oponę-podest. Taki pomysłowy... Żeby tak jeszcze słuchał, co się do niego mówi, jak się na nim siedzi...
Pomysł, żeby wziąć się jednak jeździecko za dziką, powstał w mojej głowie w niedzielę. Albo mi padło na łeb, albo niebezpiecznie wzrosła mi po kursie samoocena ;-)
Wymyśliłam obchód dużego padoku (rutynowe sprawdzanie stanu ogrodzenia) z Siwką w charakterze towarzystwa na sznurku. Po drodze robiłyśmy sobie a to nagłe zatrzymania (na początku Siwe ze 2 razy skwasiło i zaparkowało bródką na moim ramieniu), a to cofanko, a to boczkiem-boczkiem, a to wężyk za plecami prawo-lewo (odmiana tylnego drivingu: idę sobie a za plecami pokazuję Siwce carrotem, że ma zmieniać stronę, po której za mną maszeruje. I Siwe dryfuje za mną po falce. Taki nasz pattern :-) Uuu, Siwe jest przegenialnie grzeczne! Zdyscyplinowane! Milutkie! Komunikatywne! I tylko te jej błyskawiczne reakcje lekko mnie niepokoją...
I prawie, że bym na nią wlazła na oklep, ale nie chciało mi się iść po schodki... A po płocie się nie dało, bo po primo z płotu nie próbowałyśmy jeszcze wsiadania, a poza tym wymyśliłam, żeby pociągnąć wierzchem pastuch, w celu zniechęcenia grubego Fisia do przegryzania drągów (prądem Bohatera)... Okrągły wybieg prawie mi przegryzł na wylot w kilku miejscach, gadziuk! zanim wpadłam na pomysł odgórnego okablowania obiektu...
A skoro już tak zgrabnie przeszliśmy do tematu FIŚ... Fisio zdziadział ostatnio. Stracił pazur. Skończyło się podszczypywanie mojej osoby, przy wieczornym czyszczeniu stoi rozmamłany jakiś, grzeczny, ze zwieszoną dolną wargą i maślanymi oczkami... Zakochany czy co...? Aliści w niedzielę, gdy brałam go na krótką linę, nie odmówił sobie subtelnego skubnięcia kantarka przy zakładaniu ;-) ale jakoś tak bez entuzjazmu to zrobił...
A teraz news nad newsami: właśnie dostałam kredyt na remont stodoły!!!! niebawem będziemy mieli w Gawłowie miejsce dla 3 nowych koni :-))) Tylko proszę się za bardzo nie pchać, Szanowni Klienci :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz