"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Jeździectwo...

...a to się w weekend najeździłam... fiu, fiu!

W sobotę hucki poszły wyjadać podwórko, nasi na dużą łąkę. Były zerki i wymiana pokojowych min przez płot. Minami wymieniali się mysz, Siwka i Szaman. Gniady min pokoju z nikim nie wymienia, wręcz przeciwnie: mysza tłucze przy byle okazji a w stajni wiecznie się kłóci z Siwką (grozi zębami, Siwe podskakuje, markuje ni-to-atak-ni-to ucieczkę i kwiczy, jak to baba).
Psy-Rodzice huckami na podwórku lekko zszokowane (obcy, obcy w polu rażenia!!!!), szczeniary najpierw obserwowały, potem próbowały wchodzić w interakcje (głównie pieski, bo sunie są bardziej rozsądne czyt. cykorzaste)

Koleżanka Beatka od Hucułków w sobotę nie dojechała, więc pod wieczór za jeździectwo wzięłam się sama. Przywdziałam na tę okoliczność markowe kowbojki (robocze Lakota Boots), wytargałam ze stajni kulbakę najlżejszą (hucułki-miniaturki, żeby się nie przedźwigały ;-), pad powietrzny i neoprenowy kulkowy-ażurowy, do wyboru. I markową linę (Parelli, naturalnie :-) Carrota sobie odpuściłam na początek. Hucki mają do człowieka spory dystans. Żeby nie powiedzieć, chyba nie były zbyt dobrze traktowane w przeszłości :-( Na kijek przyjdzie pora w swoim czasie...

Na widok siodła kolesie się ożywili. Odniosłam wrażenie, negatywnie.
Mysz zdecydował się pierwszy. Podszedł. Siodłanie zniósł godnie, mimo, że zarzucania liny na grzbiet się bał. Pad powietrzny okazał się za wielki, padło na Siwkowe neopreno-kulki. Problem wyłonił się przy popręgu, ale po cyklicznym zaciskaniu-luzowaniu mysz uspokoił się. Stał w miarę spokojnie przy kicaniu, obciążaniu strzemienia i przewieszaniu się. Aczkolwiek na konia solidnie zajeżdżonego i bezpiecznego nieszczególnie wyglądał plus wyczyniał kupę rozmaitych drobnych odruchów polegających na utrudnianiu życia potencjalnemu jeźdźcowi (a nóż zrezygnuje, człowiek jeden...?)... Ma ugruntowane poglądy na jeździectwo, zdaje się... A odruch przeciwstawiania zaprezentował wręcz monstrualny.
Przeszedł więc przyspieszony kurs dla początkujących koni:
- zgięć bocznych (koszmar),
- ustępowania od sugestii (m.in. schowaj zadek - bardzo bystrze kolega załapał),
- okrążania z siodłem (latanina-szarpanina bez ładu i składu)
- cofania (jeż, sugestia, komenda głosowa) - m.in. do boksu-z boksu - ładnie w porównaniu z tym, co się działo na samym początku
- innych niezbędnych niezbędności.

A potem przyszła pora na gniadego Milusia. Zaczęło się, gdy tylko odwróciłam się w stronę siodła. Miluś chciał się pożegnać no to ja już sobie pójdę, cześć! i dał dyla kłusem. Doleciał na koniec liny i bardzo się zdziwił. Aż go obróciło tyłem do kierunku jazdy ;-) To była lekcja numer jeden; minę miał taką, jakby pierwszy raz przegrał intelektualnie w konfrontacji z człowiekiem... Stał grzecznie, choć był lekko spięty. Przy popręgu nawet się nie skrzywił, nóżki nie przestawił... Przy nodze w strzemieniu wzrosło napięcie w małym ciałku, głowa poszła ciut w górę... Pokicałam, powycofywałam się... ładuję się wyżej - nic, spokojnie. Przewiesiłam się przez siodło a Miluś fiu! i błyskawiczny start kłusem. Nu, refleks się jednak ma, głównie gdy idzie o instynkt samozachowawczy ;-) Migiem byłam na ziemi :-) I się doczekał kolega przyspieszonego kursu dla początkujących, jak pół-brat mysz... Oczywiście startu kłusem drugi raz nie próbował :-)
Miluś jest bardziej-wariat, bardziej-buntownik, bardziej-uzewnętrzniacz uczuć negatywnych, ale i pozytywnych. Czyli działo się. Z godzinę go męczyłam. Nawet nauczył się cofać, czego podobno nie umiał od nowości :-) I w otwartym boksie czekał, aż poproszę o wyjście :-) A schowaj zadek załapał od pierwszego razu (a Ty tam czego od mojej dupki chcesz!!! i chodu z zadkiem :-)
I tak oto wyglądało moje jeździectwo na huckach. Najeździłam się do obrzydzenia ;-)

W niedzielę zrobiło się gorąco, wpadłam więc w panikę, że stodoła niegotowa na siano a nóż będziemy w końcu kosić...? I pół dnia walczyłyśmy z Beatką z żywiołem, czyli podwieszaniem plandek (prace na wysokości w warunkach ekstremalnych). I się huckom druga sesja jeździectwa upiekła. Ale mają o czym myśleć na cały tydzień, zobaczymy w najbliższy weekend, jakie wyciągnęły wnioski z odebranych nauk :-)
Wnioski zresztą były wyciągane na bieżąco, zdaje się, bo Miluś w niedzielę rano wcale nie chciał wylatywać z boksu (mimo, że nasi wyjątkowo zostali przeze mnie wypuszczeni jako pierwsi), tylko dość grzecznie czekał, aż się odsunę od drzwi i pozwolę wyjść (nie żeby idealnie było, ale pierwszy raz nie myknął mi chyłkiem za plecami :-)
Po południu natomiast doszło na podwórku do regularnej bitwy Psy-Rodzice contra Hucki. Najpierw myślałam, że to psy się pogryzły, taki był ryk i charkot... Wypadłam ze stodoły a tam jedno wielkie kłębowisko, z którego zaraz wyłonił się Miluś i dylował biegiem w stronę stajni. Na placu boju pozostały psy atakujące Mysza i nie pozostający im dłużny Mysz, wspinający się i z rozdziawioną gębą próbujący atakować z impetem przednimi kopytami! Wyglądał jak diabeł! Ani myślał wiać jak Miluś... Wrzasnęłam w pędzie jak nieboskie stworzenie (mimo lichej postury potrafię ryknąć...), zwierzaki rozpierzchły się błyskawicznie na wszystkie strony. Psy poszły do karceru (zamknięte w ganku), konie od razu spokojnie wróciły na miejsce sporu... Okazało się, że poszło o... suchy chlebek... Leżał w siatce przed domem, psy musiały go sobie wziąć, konie to zauważyły i też chciały się poczęstować... I awantura gotowa... Na szczęście krew się nie polała, nikt nikogo nie uszkodził, ani nawet nie drasnął :-)

A na Siwkę przymierzyłam w końcu wieczorem bez-hornową westówkę. Ale ona malutka na Siwce (mimo, że pasuje elegancko nawet bez padu). Siwka zrobiła się upasiony pulpet... Zwłaszcza, gdy ją porównać z huckami... A wydawało mi się, że ona jest mój rozmiar konia ;-) Teraz zdecydowanie obstawiam dla siebie rozmiar hucuł ;-)
Siodło zostawiłam Siwce na noc powieszone na boksie; rano znalazłam ślady użytkowania (skrobnięte zębem siedzisko, przedni i tylny łęk :-) Albo się zakumplowali albo weszli w spór :-)

Z tego wszystkiego zapomniałam zaprezentować moje błyskotliwe przemyślenie:
moje nie-zajeżdżone konie są lepiej przygotowane do jazdy, od starych, poczciwych, zajeżdżonych hucułków.
Chyba powinnam się teraz napuszyć. Jam ci to, nie chwaląc się, sprawił ;-)

 photo HPIM6040_zpsab63d4ad.jpg

 photo HPIM6054_zpsa4bfff70.jpg

 photo HPIM6069_zps4c31e455.jpg

 photo HPIM6072_zpsa21773d3.jpg

 photo HPIM6076_zps374f337a.jpg

 photo HPIM6092_zps5a293cea.jpg

 photo HPIM6094_zpsde033f05.jpg

 photo HPIM6106_zps343827f6.jpg

 photo HPIM6116_zpsd6d58e81.jpg

 photo HPIM6121_zps13703fb9.jpg

Brak komentarzy: