W sobotę rano znowu wzięłam konie na podwórko, ostatni raz niestety, bo Oblubieniec kategorycznie zabronił nam (a właściwie koniom) łazić i rozwalać ścieżki ułożone z polnych kamyków (z założenia mają poprzerastać trawą). I ja mu się nie dziwię: on mozolnie w tygodniu układa, a my w weekend lekkim kopytem, rozwalamy...
Z rana Szaman nie był zbyt uprzejmy... kulił uszy przy podawaniu siana (ni to na mnie, ni to na Siwkę - a guzik mnie obchodzi na kogo, nie życzę sobie brzydkich min), więc zastosowałam technikę straszenia zadem (własnym) jako, że ręce miałam zajęte... Straszenie własnym zadem prezentował Bernie na kursie (L1 - 2006) z przestrogą, żeby raczej nie stosować, bo co sąsiedzi powiedzą... U nas sąsiedzi hen, daleko, więc bez żenady wierzgałam i pobrykiwałam w stronę koni. Siwka została przeze mnie lekko trącona, bo zamiast się cofnąć zadarła głowę i czekała na rozwój wypadków. Lekko ją puknęłam z obcasa w klatkę, uskoczyła i stanęła grzecznie z boczku patrząc ze zrozumieniem i należytą dozą szacunku... Szamisko odskoczyło błyskawicznie, nawet go nie tknęłam, taki refleks, ale miny nie zmienił, tylko obiegał mnie kłusem i kombinował, jak mi wyrwać siano... Przegnałam, stanęłam w pozycji agresywnej, w końcu spokorniał, nastawił uszy... Rozsypałam spokojnie siano i pokazałam ręką, że teraz mogą jeść... Mała lekcja dyscypliny. Too much love obserwuję u nas... Nawet Siwe robi się lekuchno nachalne przy karmieniu... Fisiek w boksie maniery ma nienaganne, ale na otwartej przestrzeni ciut nad sobą nie panuje...
...i postanowiłam Koledze dokręcić śrubę... Dość panowania (na leżąco!) Osiodłaliśmy się przed stajnią i powędrowaliśmy za stodołę. Szkolić się. Siwe poszło za nami, stanęło na brzegu padoku, chwilę patrzyło, po czym wróciło na podwórko (o, jaka samodzielna!) Fiś zbystrzał (znaczy wzrostu dostał nagle 2,5 m.). Sam! Sam został! (ja się nie liczę, Alfa-Uzurpator) Bawiliśmy się z kłodą: jedna, dwie, trzy nogi nad, do przodu-do tyłu... Głowa wysoko, Fisiek posapuje, ale robi (robię, bo muszę)... Próbuje lekko manewrować, żeby głową być w stronę stodoły (za stodołą - podwórko, na podwórku - Siwe...). Siwe raz zarżało zza stodoły i tyle. Poszliśmy z Fiśkiem poprzeciskać się przez plandekę. Przełazi, w połowie plandeki fru! do kłusa. Fala liną, odangażowanie. Stanął. W druga stronę - to samo. Z powrotem w pierwszą stronę... Uznał, że przeholowałam i technikę swojej mamusi (ksywka Ścierwo) zastosował: biegiem na koniec liny, głową chmajt!, linę na łopatkę, szarpnięcie (oczywiście puszczam, bo gdzie takie konisko utrzymać) i dzida! na podwórko! Polazłam za nim. Stoi obok Siwego (Siwy patrzy z uwagą, co będzie...), mina przypękana (oj! oj! bęcki będą...), czeka... Pogłaskałam po nosie (a w myślach psioczę), linę w łapę, Siwe na stringa i zbiorowo za stodołę. I tym razem zamknęłam padok :-) A co Berni mówił? Jak idziesz na plac z koniem, ZAMYKASZ bramkę! No. Mądry Polak po szkodzie...
Zamknęliśmy się na okrągłym wybiegu, Aaa, co się działo! Makabra! Wierzgi, bryki, kwikanie, odpalanie... SKANDAL! Puściłam z liny, przegoniłam solidnie. Tak zasuwał, że aż strzemię mu się wypięło (pilnuję, żeby były pootwierane zamki), za każdym razem skakał przez beczkę (bez mojej zachęty najmniejszej)... W końcu się uspokoił, można było zacząć zabawy precyzyjne... Fisiek skupiony, kroczek w prawo, dwa kroczki w lewo, zmiany kierunku... Elegancko :-)
Potem przyszła pora na Siwe. Gdy Fiś się męczył na okrąglaku, Siwe stało przy drągach i drzemało. Ale gdy przyszła pora na siodłanie, nagle krzaki nad rzeką stały się podejrzane. Poszłyśmy więc oswajać progi. Trochę nam się zeszło, ale krzaki zostały oswojone. Niebagatelną rolę wzmacniacza odegrała zrywana koło wzmiankowanych krzaków i podawana do konsumpcji młodziuchna zielona trawka... Potem siodłanie i zabawy precyzyjne (tak, zaczynam od koni WYMAGAĆ dokładności):
1) przekraczanie kłody i cofanie przez kłodę (wybrana przeze mnie ilość nóg przekraczających, długość wykroku, stawianie czubka kopyta etc.). Trochę było ekscytacji przy tyłem przez kłodę, kiedyś w ogóle się nie dało wedle Siwki, teraz się dało, wystarczyło ciut przycisnąć. 3 ładne powtórzenia, za każdym razem ciasteczko + długi odpoczynek w nagrodę.
2) chody boczne nad kłodą (małe oj!) - ze strefy 1, 2 i 3
3) chody boczne nad oponą (oj! oj!)
4) zabawy z beczką - głównie wylizywanie beczki przez Siwe + jej pomysł autorski: gryzienie krawędzi i białego korka :-)
5) imitacja wskakiwania na szyję i głowę (strefy 1 i 2) - Siwe znosi moje wygłupy w miarę spokojnie. Wie, że jak postoi z głową w dole, to szybko mi się znudzi skakanie :-)
6) zaczątki push the barrel - bez szczególnych sukcesów; Siwe owszem, podążało za beczką, ale raczej w celu polizania jej niż popchnięcia...
W niedzielę, z okazji Świąt, usiłowałam reanimować niebieską piłkę, przedziurawioną przez Szamana w zimie... Zakleiłam dziurki łatkami od materaca (okazało się, że piłka posiada 2 dziurki a nie, jak mniemałam, jedną...), napompowałam mozolnie i czekałam na efekt... Niestety, powietrze nadal schodzi, nie całkowicie wprawdzie, ale robi się flak :-(
Fisiu w zabawach znów prezentował diabelstwo… Bawiliśmy się z zmiany kierunku na wolności a Fisiek z upodobaniem odwracał się do mnie zadem i za każdym razem wychodził nam zamiast zmiany kierunku SPIN! Wzięłam więc gadzina na linę i dalej poprawiać mu pattern… Zmieniał kierunek z kwikiem, wyskakiwał w górę i wykonywał w locie poskręcane ewolucje… Ale było zdecydowanie lepiej, niż ostatnio. Dokazywał, ale był współpracujący. Co i raz tylko proponował od siebie a może chodem bocznym? Bo to mało energiczne, nie-męczące… A że myśleć trzeba, to Fiśkowi nie przeszkadza… On cały czas mózguje na wysokich obrotach… Wiecznie z ozorem na wierzchu paszczą mieli…
…Siwe poszło galopować na długiej linie na drugi padok. Poza okrąglakiem, okazuje się, Siwe ciągnie. Gna na końcu liny, nakręca się, szaleje. Na falę liną – przyspiesza… Droga hamowania – ½ koła niemalże… Wzięłyśmy się za zmiany kierunku co niecałe okrążenie, zdecydowanie pomogło, Siwe nie mogło się porządnie rozpędzić, co ma we zwyczaju, gdy się ekscytuje…
W niedzielę tak poza tym po raz pierwszy zaproponowałam koniom zabawę z ósemki, z oponami jako znacznikami. Najpierw Szamanowi. Potem Siwce. Oba załapały błyskawicznie :-)
Po ósemkach Siwe zostało poproszone o chody boczne nad różnymi obiektami. Oj, było nerwowo! Chodziłyśmy bokiem nad oponami (2 położone na sobie), długim drągiem, kłodą i beczką! Beczka stała się punktem zapalnym; Siwe w feworze posłuszeństwa przeszło nad nią 2 razy, ale prawopółkulowo. Postanowiłam sobie, że poproszę ją jeszcze raz i jeśli przejdzie w miarę spokojnie, pójdziemy zająć się czymś innym. A tu guzik! Siwe się zacięło. Robiła kroczek-dwa w stronę beczki, dochodziła do krawędzi i koniec! Na podnoszenie faz albo nieruchomiała i patrzyła w jeden punkt albo zaczynała napierać w stronę presji (a takie zachowanie u niej praktycznie nie występuje...)... I nie był to bynajmniej ośli upór, lecz ewidentny niepokój (i to w dodatku w wersji prawopókulowego introwertyka, czyli wersja niebezpieczna...). Przez chwilę pomyślałam, że może Siwe cwaniakuje, ale nie... Przejście nad oponami wykonała w miarę spokojnie...
Zaczęłyśmy więc esktremalne friendly z beczką: walenie carrotem, kopanie, stawianie i przewracanie - energicznie, głośno, przesadnie. Siwe stało grzecznie, nawet nos wyciągało do oklepywanej beczki, liznąć próbowało... Beczki jako takiej się nie obawia... Ale chodzić nad nią nie chce... I w poniedziałek, i we wtorek też nie chciała... Póki co, temat odpuściłam. Chodzimy nad różnymi innymi rzeczami... A nóż samo się naprawi? Już niejedno nam się samoczynnie wyprostowało...
W poniedziałek i wtorek zabawy te same, coraz ładniej, coraz prezyzyjniej, Fisiek zmiany kierunku robił na moje małe bujnięcie się (nie muszę lecieć do tyłu przez pół okrąglaka ryzykując, ze wywinę orła na górkach-dołkach po-kopytowych...), Siwe w ósemkach nie ucieka na duże łuki, tylko trzyma się dość blisko znacznika (przy okazji popracowałam nad refleksem - przy szybkim koniu takie ósemki czy wężyki wymagają niezłej koordynacji ruchowej!)
1 komentarz:
hej, jakieś zwierzę Ci padło chyba :)
śmieję się, a Mors teraz też kładzie się jak tylko podłoże mu się spodoba i turla się z boku na bok porządnie i stęka przy tym, że o jeju ;) ja wtedy kucam i zachęcam żeby trochę poleżał dłużej, ale on nie, zaraz się podnosi, ale teraz to i tak już jest lepiej, kiedyś wogóle nie był skory do kładzenia się przy mnie...
narka
A
Prześlij komentarz