W sobotę dobrałam się treningowo do Siwki. W niedzielę zresztą też. Koniec błogostanu. Trening był z gatunku tych poważniejszych, nie jakieś tam pitu-litu 7 zabaw na krótkiej lince. Koń westernowy ma to być, bądź co bądź. 5 lat skończone w kwietniu, a tu nic, tylko przelewanie się po padoku... I brzucho urośnięte od trawy jak bęben ;-)
Siodło na plecy, napierśnik elegancki (pierwszy raz, Siwka nawet nie śmiała miałknąć, że się nie podoba, że niewygodnie, że trzyma coś z przodu...) i do roboty.
Sobota
Na szczęście było chłodno, muchy i inne latające gdzieś się utaiły, po piątkowej ulewie ziemia przyjemna, nie-kurząca się... Warunki wręcz idealne na trening... Wprawdzie nie mamy jeszcze okrągłego wybiegu z prawdziwego zdarzenia, ani nawet prowizorycznego, bo wszystkie słupki plastikowe zagospodarowane na pastwiskach (kolejny wydatek), ale od czego są narożniki... Pomysł prosty, zaczerpnięty od Esther W. (szkolenie western pleasure w zeszłym roku).
Pobawiłyśmy się trochę na krótkiej linie, potem na 7 m. i przeszłyśmy do konkretów.
Ponieważ Siwka w wyższych chodach porusza się z reguły w brzydkim, wysokim ustawieniu, z odwrotnym grzbietem, postanowiłam przypomnieć jej chambon. Nie używałyśmy go ponad rok, choć kiedyś po kilku zaledwie zastosowaniach efekty były bardzo obiecujące… Choć wędzidło bardzo jej się wtedy nie podobało. W ogóle cokolwiek w pysku… Ponieważ od dłuższego czasu ćwiczymy wkładanie ręki do pyska, Siwka przyjęła wędzidło bez oporów. Stosuję cienką cygankę, podwójnie łamaną. Podwójną, żeby nie dzióbać Siwej w podniebienie, a cienką, bo nich się nie uczy uwieszania na wędzidle. Westernowo ma być, bez kontaktu ;-)
Chambon się nie spodobał. Trzymał, trzeba było głowę opuścić, grzbiet zaokrąglić… Siwe powalczyło ze 2 kółka, próbowało się wspiąć, głową trzepać, nogą majtać, ale przypomniało sobie nagle, jak się należy ustawić i się uspokoiło. Kłusowało ładnie w obie strony. Poprosiłam o kilka kółek w prawo i kilka w lewo i zakończyłyśmy przygodę z chambonem, choć wędzidło w pysku zostawiłyśmy. Kiedyś Siwka bardzo ładnie galopowała z chambonem, ale nie ma co się na głęboką wodę rzucać po tak długiej przerwie… No i miałyśmy wtedy okrągły wybieg…
Osiodłałyśmy się w westówkę, czaprak neoprenowy ażurowy oddychający pod spód, nowy napierśnik (czekający na ten dzień chyba z rok) na wierzch i do boju.
Najpierw trochę zarzucania stringa na siodło, to się kiedyś nie podobało bardzo, prowokowało wypłochy, teraz było o niebo lepiej. Czujnie, ale nie-panicznie :-) a raz się string BARDZO zahaczył i wcale nie chciał puścić! musiałam się z nim posiłować, żeby się od fendera odczepił...
W kłusie Siwe chodziło jakby cały czas miało na sobie chambon. Okrągłe, ładne. Tyle, że energiczne jak koń wyścigowy, niestety. Ciekawe, kiedy ona wyrośnie z tych emocji…?
W galopie się trochę sypło sylwetkowo, głowa do góry poszła, ale nie jakoś tragicznie. Za to nie ciągnęło na zewnątrz! a to spory sukces, bo na otwartej przestrzeni i to jeszcze z siodłem (!) Siwe chętnie by zwiało...
Po kilku kółkach trochę wyluzowała, więc zrobiłyśmy przerwę. Potem na drugą nogę. A potem jeszcze sporo kłusa na wyciszenie emocji.
Potem przypięłam Siwce do sznurkowego side-pulla, finese reins (9 foot) i poćwiczyłyśmy zgięcia boczne. Bardzo ładnie, głowa się zgina nisko, bez zadzierania. Nawet jeśli się czasem zadrze, trzymam i czekam, aż Siwką ją opuści w zgięciu….
Muszę dokładnie przestudiować C. Andersona (Under saddle, DVD 1); super wszystko tłumaczy i pokazuje. Rewelacja, jak dla mnie, jeśli chodzi o początki pracy pod siodłem! Bo u Parellich jeśli chodzi o pracę z ziemi i filozofowanie, są nie-do-pobicia. Ale przy siodlanych sprawach filozofowanie nieco zaciemnia obraz...
Następnie przyszła pora na wsiadanie (a co, jak trening, to trening!) Siwe stało z opuszczoną głową, ani nie mrugnęło. Ładowałam się na Siwkę energicznie, bez żadnych tam umizgów i podchodów kilka razy z rzędu a Siwka stała spokojniutko, mimo że dopiero co na linie galopy prawopółkulowe z siodłem wyczyniała. Po raz kolejny widzę, jak Siwkowa comfort zone powolutku, ale jednak przesuwa się w kierunku konia jezdnego… Kasku oczywiście nie założyłam (rozsądnie, rozsądnie…), więc posiedziałam sobie na Siwce po damsku, potem bokiem i z tej pozycji (w razie czego da się ekspresowo zeskoczyć, zwłaszcza że Szaman krążył w okolicy i zerkał...) poćwiczyłyśmy zgięcia boczne (pierwszy raz z góry) i cofanie na komendę back, lekkie nabranie i uniesienie wodzy.
Potem przypięłam Siwce wodze do wędzidła i po raz pierwszy uczyłyśmy się zgięć bocznych na wędzidle. Było bardzo ładnie, bardzo szybko i na bardzo delikatny nacisk. Cofanie na wędzidle jednak nam nie wychodziło, więc poprzestałam na jednym kroczku i zakończyłyśmy. Siwe niegotowe, wyraźnie włącza się klaustrofobia, uciekanie głową do klatki, trzepanie folblucie. Nie będziemy na razie penetrować tego zaułka.
Na koniec rozsiodłałyśmy się i wyczyniałam symulacje wskakiwania na oklep, co oczywiście jest dla mnie niewykonalne z powodu podeszłego wieku. Poparkowałyśmy więc koło opony + pieńka, żeby Siwkę zaznajomić w końcu z wsiadaniem z podwyższenia (mam pacać w to nogą...?) i zakończyłyśmy.
Wieczorem było mycie gąbką i psikanie anty-muchem-owadem końskim, zakupionym specjalnym za 80 zł. i Siwe odstawiło mega-panikę, prawie z wrzaskami! W końcu poszłyśmy na ugodę: opsikałam się sama, (Siwka stała obok na linie i nie uciekała, co na początku w ogóle było dla niej niemożliwe - nawet stać w odległości 5 m od psikacza nie chciała) a Siwą wysmarowałam płynem wylewanym na rękę. Też się nie podobało (zapach intensywny, mokre, fuj!), ale pan każe, sługa musi - Siwe pogodziło się z losem, nawet głowę w końcu opuściło...
Szaman też się psikacza bał (on???) i potem się okazało, że Oblubieniec w przypływie litości wziął się za psikanie i uwrażliwił zwierzynę, na to, co nie trzeba ;-) Czyli na uciekanie. Do Siwki się Oblubieniec nie dotykał, ale jej wystarczył sam widok uciekającego przed psikaczem Szamana i już się nauczyła wiać...
Szaman bardzo szybko (jak to on) dał się odwrażliwić i znów grubas zadowolony stoi przy psikach...
Na wszelki wypadek psikacz się skończył (i dobrze, bo w ogóle nieskuteczny się okazał), został tylko żel…
Niedziela
W niedzielę trening leciutki w porównaniu z sobotnią terapią szokową :-)
Lina 7 m., siodło, napierśnik bez zmian, ale już bez wędzidła, bez chambonu (głowa znowu oczywiście wyżej ustawiona, a jakże). Więcej galopu było, już nie takiego szaleńczego, ale i tak energicznego, bo na samo wskazanie kierunku liną (równocześnie uczę Siwkę zagalopowania na komendę galop i na cmok, może się kiedyś przyda pod siodłem, czyli za jakieś 10 lat, jak Siwkę opuści moc do wariacji ;-)
W czasie galopu podszedł do nas cichcem Szaman, stanął sobie na granicy obwodu koła i niby-trawkę skubał (której wcale tam nie było) a co Siwka koło niego przebiegała, podnosił głowę, kładł uszy i szczurzył się do niej. Gad. Cały on. A kawał padoku dookoła, a trawiasty padok otwarty, mógł sobie pójść. Nie, on tu będzie się pasł. Na piasku. Dostał stringiem w dupsko (najpierw mu DG zrobiłam na odległość, ale udał, że nie widzi. Mówiłam, że gad. Żarcie to widzi z drugiego końca padoku i leci galopem...)
Prosiłam Siwkę o galop do momentu zwolnienia tempa i opuszczenia głowy, nawet małego z początku. Niestety, pogoda się zepsuła, czyli poprawiła, niby na deszcze się zbierało, ale wyszło słońce, zrobiło się gorąco, więc długo Siwki nie męczyłam. Muchy koszmarne znów się pojawiły, duże zielonkawo-cytrynowe jakieś, doprowadzające konie do szału, więc ze wsiadania zdecydowanie zrezygnowałam, niestety :-(
1 komentarz:
Happy weekend.
Prześlij komentarz