Oczywiście, jak w tytule. W sobotę wybierałyśmy się z Gośką jak sójki za morze i finalnie uciekł nam "Zenek" o 12.15 (prywatna linia autobusowa Warszawa-Nasielsk). Ochoczo zawróciłyśmy więc do domu, zwłaszcza że Gośka wznosiła hasła o odrabianiu lekcji (!!!) i sprzątaniu (!!!). A poza tym WIAŁO. Pogoda maksymalnie niesprzyjająca zabawom ani jeździe (nawet nie o płoszenie się koni chodzi, ale on wątpliwą przyjemność przebywanie na takim wietrze)...
Sobotę spędziłam więc zgłębiając teorię, czyli dotarłam do siódmej płytki z cyklu Succes Series... W niedzielę pojechałam sama, bo Gośka oczywiście nie wstała... w związku z powyższym zdjęć aktualnych nie będzie, niestety...
Pogoda zdecydowane się poprawiła, po południu zrobiło się prawie gorąco, jak na tę porę roku... Cały dzień spędziłam na padoku. 6 godzin z końmi... "Obskoczyłam" nie tylko swoje, ale i lokalne 4 sztuki...
Jakoś tak spontanicznie wyszło, że zaczęłam od Szamana. Gdy zagwizdałam i zawołałam Siwkę, hen, zza stawu przylazło żwawym stępem całe stado, z Mirabelką na czele... Siwka została zablokowana Rudym Cielskiem, które wymachiwało sugestywnie ogonem zerkając władczo wokół i tylko Szaman, który nic sobie nie robi ani z ludzi, ani z koni, przeszedł bezczelnie koło Rudej-Szefowej, żeby sprawdzić, czy te wszystkie torby, torebki i siateczki nie kryją aby czegoś do żarcia...? Kryły ciasteczka ziołowe i marcheweczki, ale jak zwykle dla Siwki... Więc się Pan Sz. nie załapał... Ale zaproponował rozmaite formy partycypowania w układaniu owych toreb, torebek i siateczek, czym wyczerpał moje pokłady cierpliwości i padł pierwszą ofiarą mych zapędów do ustalania hierarchii w stadzie... Ponieważ zakładanie kantarka idzie nam bez zmian (ja poluję na nos Szamana a on poluje na sznurki...) metodą chytrą i podstępną, całkiem nie-parellistyczną i drapieżniczą, capnęłam go szybko za nochala, myk-myk i kantarek założony... Sz. zadarł głowę, żeby chociaż zawiązywanie supełka utrudnić, ale odruchowo zareagował na jeża na potylicy i supełek się udał... Przypięcie liny stało się świetnym pretekstem do łapania w gębę karabińczyka, co z kolej przekładało się na jakość prowadzenia...
Oto są skutki półrocznego nic-nie-robienia. Oczywiste jest , że ten Gamoń wymaga multum pracy a ja skupiam się wyłącznie na Siwce i teraz mam...
Szaman doskonale zna zabawy, nawet chody boczne, których go nigdy nie uczyłam, w niedzielę po prostu wykonał i to bez ogrodzenia przed nosem... Problem w tym, że on się lubi bawić na swoich zasadach... Do tego jest ogromny, grubaśny (brzucho!) i niby-niemrawy... I tym głuszy czujność ludzką, bo taki misio... Ale jak mi się przy okrążaniu "przestraszył" taczki, która stała tam, gdzie zawsze stoi, ale była dobrym pretekstem do zaprezentowania prawej półkuli (a co?), to tak wyrwał galopem w długą, że zanim się zdążyłam połapać, już mi linę wyrwał i fiu! na drugi koniec padoku do koni pognał... Oczywiście czekał grzecznie i grzecznie wrócił za mną w to samo miejsce, gdzie wykonywaliśmy ćwiczenia, ba, nawet do taczki poszedł z upodobaniem zaczął przy niej słupek ogrodzeniowy ogryzać... Tak jego prawa półkula wygląda :-/ Ściemniacz, każdy pretekst jest dobry, żeby się trochę pomigać...
Jedną sytuację mieliśmy BARDZO niefajną. Przestawianie przodu przy pomocy jeża. Szaman się zawsze przy tym ćwiczeniu opierał, głowę zadzierał, unikał... Ale w niedzielę dał prawdziwy popis swoich możliwości... Zaczęliśmy od friendly z carrotem (cierpi z godnością, oczki trójkątne i komunikat jak musisz, to machaj, ale bez przesady... straszenie batem zdaje się do głosu dochodzi...). Driving przodu i zadu jakoś przeżyliśmy, choć początkowo faza 3,9 musiała dojść do głosu... Przy przestawianiu przodu jeżem doszło natomiast do regularnej bitwy, bo Szaman zadarł łeb, położył płasko uszu i wystartował do mojej twarzy z zębami! Takiej akcji jeszcze u niego nie widziałam i nie zamierzam więcej oglądać. Dosięgła go bardzo SOLIDNA czwarta faza, tak solidna, że przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie przesadziłam, bo Sz. zmroziło najpierw, ale za chwilę zaczął mrugać, obniżył głowę i przeżuł solidnie...
Żucie u Sz. występuje nad wyraz rzadko. Nawet gdy robiliśmy parę sesji a la Monty Roberts, Szaman biegał dookoła, głowa cały czas w górze, pysk zaciśnięty, oczki zmrużone... Żadnych tam negocjacji... Prosi oczywiście po swojemu nie ganiaj, ach nie ganiaj, ale z dumnie uniesioną głową; żadna tam uległość, tylko niechęć do latania, bo grubas się zasapuje po dwóch kółkach...
Generalnie jestem z sesji z Szamanem zadowolona, bo doszliśmy w końcu do jakiegoś porozumienia, pod koniec nawet głowę opuszczał i mniej szczypać próbował... I pomyśleć, że kiedyś, gdy regularnie bawiliśmy się, podszczypywanie mojej osoby całkowicie ustało (choć przedmioty i sprzęt nadal były szczypane)...
Sesja z Siwką, jak zwykle dostarczyła mi pozytywnych emocji... Ona tak się stara, jest taka chętna do współpracy... I nabiera coraz większej pewności siebie... Zabawy z ziemi, czy to na linie, czy to na wolności nie wzbudzają już u niej jakiejś większej ekscytacji. Owszem, rusza się energicznie, z głową dość wysoko ustawioną, ale nie odfruwa, nie ucieka, po prostu szybko reaguje na polecenia... Trochę za szybko, jak na mój "podeszły" wiek i aspiracje do jazdy rekreacyjno-spacerowej ;-) Miejmy nadzieję, że z czasem stanie się bardziej lewopółkulowym koniem, a wszystko ku temu zmierza...
W niedzielę przerobiłyśmy triumfalny powrót siodła... Dziwna sprawa z tę Siwką... Przy zarzucaniu padu na grzbiet-szyję-zad, spina się, przy zakładaniu-zdejmowaniu siodła, spina się. Kłusując z siodłem na kole, spina się. A gdy tylko wsadzę nogę w strzemię, głowa wędruje w dół i Siwka czeka, aż się załaduję na grzbiet... Poćwiczyłyśmy więc wsiadanie-zsiadanie, stanie w strzemieniu, przewieszanie przez siodło, machania nogami w pozycji "martwy kowboj"... Siwka ani drgnęła, głowę tylko zgięła jak przy lateral flexion i obserwowała bez emocji, za to z ciekawością, co wyczyniam...
Za tydzień zajmiemy się wsiadaniem, cofaniem oraz nowościami z siodła: wprowadzimy lateral flexion, wodzę pośrednią i bezpośrednią, czyli przestawianie przodu i zadu.
Potem poszłyśmy na spacer, ale zaraz wróciłyśmy, bo Hania wyniosła koniom na padok słomę owsianą do jedzenia... Hania rzuciła tylko 2 kupki, a koni 4 :-/, więc Siwka stała i patrzyła... Za chwilę zobaczyła Hanię niosącą słomę innym koniom, więc żwawym kłusem pobiegła w kierunku sąsiedniego padoku, z nadzieją, że może trochę tej słomy dostanie... A tu nic... Odebrałam więc część słomy z kupki Szancino-Szamanowej i zawołałam Siwkę... Siwka, gdy tylko zobaczyła, co niosę, w te pędy biegiem do mnie! Ułożyłam jej kupkę w słusznej odległości od innych koni i przez cały czas stałam i pilnowałam, żeby jej któryś gamoń nie odebrał jedzenia... Siwka już się nauczyła, że gdy jestem koło niej, pilnuję naszego herd of Two i nawet się nie wysilała, żeby głowę podnieść, gdy inny koń się do nas zbliżał... Oczywiście nikt jej słomy nie śmiał odebrać pod mym czujnym okiem :-)
Potem jeszcze pobawiłam się w catching game i firiendly z Szantą i Mirabelka, które "wyczyściłam" na koniec kantarkiem sznurkowym, w związku z czym ów znów musiał pojechać do prania... Głupie miny miały jak nie wiem co, że człowiek ich nie łapie na jazdę, tylko tak sobie z nimi stoi i masuje cielsko...
Na koniec padokowania jeszcze wyczyściłam Jasemonię (schudła i kaszle) i poprzestawiałam pokątnie ogierka, który jest kompletnie-nie-wychowanym-koniem i chciał mi wejść na plecy (jakby kobył do tego nie miał)... Ale miał zdziwioną minę, że człowiek się nie da przepchnąć, tylko każe się jemu odsunąć... Oj, będą z tym koniem problemy w przyszłości... Niech tylko poczuje, że jest ogierem...
W stajni poczyściłam jeszcze Siwkę, zaplotłam jej warkoczyki, bo zapuszczamy grzywę i zaczynamy wyglądać PIĘKNIE oraz podniosłam Szamanowi wszystkie nożyska 2 razy z rzędu, mimo jego początkowych protestów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz