Od 2 tygodni konie w lekkim "treningu" fizycznym. "Trening" polega na wieczornym przeganianiu galopem całego stada (ekonomiczna forma "trenowania" to jest ;-) Stado tylko za pierwszym razem podjęło ochoczo wyzwanie... Kolejne "treningi" polegały na próbie dekowania sie, ukrywania za innymi, umykania chyłkiem pod wiatę i próbach przeczekania (a nóż mnie nie zauważy?) Mistrzunio w tej dziedzinie to oczywiście Fisiek, ale Seniu-pensjonat też nielepszy ;-) Cóż, dla zdrowotności trzeba się ruszać, nie ma bata :-)
Jeździecko to u nas DUPA BLADA: tragicznie nie chce mi się wsiadać... Muszę się jednak w końcu zmobilizować i zacząć wsiadać choć na huca, bo ponownie nastała era "narybków jeździeckich", więc koń szkoleniowy powinien być ogarnięty ;-) Zwłaszcza, że "narybek" jest już podrośnięty i byle oprowadzanką się przestał fascynować. Chce czegoś więcej. I to już, szybko, teraz, zaraz...Trudna ta dzisiejsza młodzież jest ;-)
Inna rzecz z tym wsiadaniem, że zazwyczaj jestem sama z Potomkiem-Dziedzicem-Fortuny, więc średnio wykonalne jest skupianie się na "treningu" (jakimkolwiek, nie tylko z siodła) zerkając równocześnie, czy Potomek-Dziedzic-Fortuny czegoś nie knuje ;-)