No właśnie. Tyle wiem, co u kuni, ile mi Oblubieniec doniesie ;-)
Że podobno grube wałachy niegrzeczne; jak je puścić na podwórko, żeby miały dostęp do zadaszenia, gdy pada, to się zaraz do siana koniczynowego włamują i nic sobie z opadów i wiatrów nie robią, tylko sterczą na wygwizdowie i źrą. W sumie - nihil novi ;-)
A Siwe to tak żywieniowo rozpuszczone, że innego siana, jak tego z dużą ilością koniczyny, tknąć nie chce. Siana z kostek do gęby nie weźmie, tylko strzela focha i czeka na to z wielkiej bałdy...
Ja, póki co, za sprawą Kazia uziemniona w mieście, na wieś planowałam kole końca lutego, ale zależy od pogody; trochę tam w chałupie za ekstremalnie dla Kazika... Wprawdzie remont śmy pchnęli solidnie w czasach, gdy Kazio był jeszcze brzuchem Kazikiem, ale musi chłopak jeszcze nieco zmężnieć w mieście (w sumie chyba teraz głupotę palnęłam... W mieście to się głównie niewieścieje... ;-)
Narazie staram się mozolnie wrócić do formy fizycznej... Zaczęłam już mini-treningi z obciążeniem (kilka króciutkich sesji dziennie), mam nadzieję, że wkrótce się cieleśnie ogarnę... Bo kuńskie grzbiety czekają z niecierpliwością, jak mniemam ;-)
A tymczasem Kaziu się z odpowiednio dobraną zwierzyną oswaja... Póki co, przez sen... ;-)